Najnowsze wpisy, strona 55


sty 06 2016 Uwięzione demony...
Komentarze (0)

Jak niektórzy wiedzą król Salomon był jednym z najsłynniejszych łowców demonów. Łapał je i zamykał
 w buteleczkach lub innych przedmiotach,
na których wyryte były znaki mające powstrzymać demony przed uwolnieniem się.
Jednak na bliskim Wschodzie żyli magowie, którzy też posiedli taką sztukę.
 jezyk_okootrafili przyzwać demona a następnie go pochwycić by im służył.
I tak powstały dżiny- demony uwięzione w przedmiotach.
Jednak by zwykli ludzie ani magowie nie mogli z nich korzystać aż nadto ustawiono zasady,
 pewne reguły, które trzeba było przestrzegać.
* Pierwszą z nich była zasada Trzech Życzeń.
Jeden człowiek- trzy życzenia.
Jeśli ktoś będzie chciał złamać te prawo zostanie uśmiercony.
Nie można zażyczyć sobie więcej życzeń niż trzy.


* Drugą była zasada Jednego Pana.
Dżin może służyć tylko jednemu na raz. Nie może postąpić wbrew temu, kto jest właścicielem jego więzienia.

* Trzecią była zasada Woli.
Zamknięty demon nie może wymusić życzenia na swoim Panu.
Może jednak próbować oddziaływać na jego otoczenie by Pan zechciał wymówić życzenie.


* Czwartą była zasada Głosu.
Demon nie może spełnić życzenia jeśli zostało ono wypowiedziane niewerbalnie (poprzez myśl) ani w specjalny sposób
 placzeczyli: Życzę sobie...)


* Piątą była Zasada Nietykalności
"Skrzywdzić swego Pana nie możesz dopóki swe życzenia nie powie. Do tego czasu nie możesz go tknąć."

* Szóstą była Zasada Więźnia
"jezyk_okoo spełnieniu trzech życzeń twoje więzienie będzie cię wzywać do powrotu a każda sekunda poza nim sprawi ci ból."

Te najważniejsze zasady zostały wpojone demonom jak i tym, którzy mieli posiadać ich więzienia.
Trzeba było starannie wybierać życzenie by demon nie mógł obrócić je przeciwko Tobie.
"Albowiem demona wciąż męczy silna nienawiść do ludzi za spętanie i umieszczenie go w żałosnej materii"


Podam przykład.
Życzę sobie być nieśmiertelnym.

Demon tutaj ma szerokie pole do popisu.
Może cię uczynić nieśmiertelnym, w którym zamieszka każda znana choroba ludziom.
Może dać ci nieśmiertelność dopóki w pobliżu będą ludzie, z których czerpać będziesz ich siłę życiową.
Może włożyć w twe ciało setki innych dusz by twoja własna karmiła się ich siłą.

Jest wiele więcej możliwości... a każda z nich coraz straszniejsza.

Powiedzmy, że zażyczymy sobie coś nieszkodliwego.
Życzę sobie butelkę wina, które będzie miało nieograniczoną pojemność.

No i co zrobi demon?
Da ci butelkę, ale pustą.
Da ci butelkę, którą nie otworzysz nigdy.
Da ci butelkę z miniaturową czarną dziurą i w chwili, w której ją otworzysz cały świat zostanie pochłonięty.


Tak więc już wiecie iż demony są podstępne, a pakty z nimi korzystne zawsze dla nich.



strega63   
sty 06 2016 Kotek...
Komentarze (0)

Ten dzień niczym nie różnił się od tylu wcześniejszych. Defilada jednakowych bezbarwnych istot maszerowała przed jej znudzonym obliczem. Jedyne co się zmieniało, to słońce, które uparcie wędrowało po horyzoncie i miasta, w których akurat się znajdowała. Ale to było tylko tło, które z czasem stało się tak szare i jednolite, jak stworzenia, które ją mijały.
Ten dzień niczym nie różnił się od tysięcy poprzednich, przeczekiwanych leniwie. Siedziała, a raczej leżała, w plamie słońca na niezbyt czystym gzymsie jednej z licznych kupieckich kamienic w mieście, którego nazwy nie znała. Nie zadała sobie trudu, by ją poznać, bo i po co? Spędzi tu nieco czasu, tydzień, może rok, może nawet dłużej i ruszy dalej, bez celu. Robiła tak odkąd sięgała jej pamięć, dlaczego teraz miałoby się to zmienić?
Zatem, ten dzień niczym nie różnił sie od tych wszystkich poprzednich, których nie potrafiłaby już policzyć, nawet gdyby chciała.
Leżała na osłonecznionym kawałku gzymsu, wygrzewając swoje czarne kocie futerko. Lubiła formę kota. Koty były na tyle zwinne, by dostać się w wyższe, mniej przyziemne partie miasta, były na tyle waleczne że nie zagrażała im większość drapieżników i na tyle pospolite, że nie przyciągały szczególnej uwagi. I zdecydowanie odpowiadał jej ten leniwy tryb życia.
Mogła każdego dnia bezkarnie obserwować sunącą powoli falę życia, nie troszcząc się o nic.
Ten dzień nie różnił się niczym od tych wszystkich poprzednich, podczas których obserwowała świat spod sennie przymrużonych powiek, z rozkosznie złożonymi łapami. Wciągała w nozdrza setki, tysiące zapachów, które malowały w jej wyobraźni obraz świata wykraczającego poza zdolności postrzegania wzroku. Nitki woni rysowały w różnych odcieniach szarości mapę okolicy i trasy, jakie setki istot przemierzały od samego rana.
W tym dniu nie było nic, co odróżniłoby go od pozostałych, leniwych, sennych, nudnych. Takie same stworzenia przemierzały takie same ulice takich samych miast. Wszystko było takie samo, monotonne i bez wyrazu. Po prostu nudne.
Wąsy nagle jej się zjeżyły, zmuszając pyszczek do skierowania się w konkretnym, jasno wytyczyonym jaskrawym zapachem kierunku. Otworzyła swoje złote oczy i czujnie zaczęła przeszukiwać okolicę w poszukiwaniu źródła intrygującej woni. W tłumie bezbarwnych osób zobaczyła nagle Jego, bardziej bezbarwnego od wszystkich dookoła i właśnie przez to wyjątkowego.
Przeciskała się pomiędzy nieuważnymi nogami spieszących się stworzeń, niesiona przez swoje niecierpliwie łapy. Wszystkim mięśniom jej malutkiego ciałka przyświecał teraz jeden cel: jak najszybciej dotrzeć do tego niezwykłego stworzenia. Kim był? Skąd pochodził? I skąd u niego ta aura?
Pędziła na oślep, kierując się jedynie wspomnieniem ścieżki wytyczonej przez zapach. Musiała znaleźć tego mężczyznę. Musiała odszukać w tłumie obcych sobie stworzeń tego szarego młodziana. Musiała...
- Mam cię, koteczku...- szept wdarł się do jej ucha, podczas gdy silna dłoń wycisnęła cały oddech z jej wątłej piersi.
Zanim się zorientowała, stała przyciśnięta do szorstkiej ściany w zaułku, w swojej ludzkiej formie. Chciała krzyknąć, ale jej usta blokowała silna dłoń. Nawet nie próbowała jej gryźć, z obawy, że mogłaby sobie połamać zęby o grubą skórę rękawicy.
- Jeśli będziesz, pani, spokojna, uwolnię twe usta.- odezwał się po chwili, bardzo cichym, ale bardzo stanowczym głosem. Spojrzała w jego oczy, w nadziei, że znajdzie w nich choćby odrobinę litości, ale i one pozostawały chłodne i tak bardzo... szare. Skinęła głową na tyle, na ile pozwalała jej trzymająca ją ręka. Nagle w oczach mężczyzny dostrzegła błysk ulgi i jej wyostrzony słuch dosłyszał ledwo dosłyszalne westchnienie.
- Kim jesteś?- zapytała po chwili. Jej pytanie chyba go rozbawiło, bo twarz rozjaśnił mu uśmiech, a z płuc wyrwało się ciche parsknięcie.
- Możesz nazywać mnie Strażnikiem
(Quellen)
 



strega63   
sty 06 2016 Czarna otchłań...
Komentarze (0)
Kształtem przypomina kwiat powoju. Brzegi ma rozchylone i łagodnie opadające - ale im bliżej środka, tym brzego bardziej strome, aż w końcu stają się niemal pionowe.
Biada temu, kto się tam dostanie. Dopóki spaceruje po obrzeżach, jest jeszcze w stanie opuścić ją o własnych siłach. Gdy wejdzie głębiej - przepadnie. Bez pomocy z zewnątrz nie da rady z niej wyjść.
Depresja...
Wydawałoby się, że nic takiego. Ot, człowiek trochę bardziej się nad sobą rozczula. Widocznie za mało dostał w życiu w kość, że przejmuje się drobiazgami. Szuka usprawiedliwienia dla lenistwa! Niech no się raczej weźmie w garść, bo za stary już jest na to, by płakać nad samym sobą!
No tak, ale jak on ma się wziąć w garść, kiedy garści... nie ma...?
Nie pomoże tu żadne wjeżdżanie na ambicję - bo ambicja znikła...
Nie pomoże perswazja - bo znikło poczucie obowiązku...
Nie pomoże groźba - bo w Czarnej Otchłani nie ma niczego, czego utraty możnaby się obawiać.
Depresja jest w swej istocie podobna do AIDS. Chorobę bowiem leczy sam organizm - farmaceutyki jedynie go stymulują chemicznie. W przypadku AIDS jest to niemożliwe, bo nie działa właśnie ta część organizmu, odpowiedzialna za leczenie. Objawem depresji jest całkowite zobojętnienie na świat zewnętrzny. Działanie, które mogłoby polepszyć samopoczucie, nie zachodzi, ponieważ brakuje siły napędowej owego działania - chęci. Człowiek w depresji nie potrafi się zmusić do działania, bo nie potrafi dostrzec w nim żadnego sensu. To wszystko, co kiedyś było pasją, staje się niczym - popiołem, niewartym uwagi...
Nie ma nic...
Jest tylko Czarna Otchłań, do której nie dociera światło dnia. Nie ma w niej radości, miłości, śmiechu - nie ma niczego, co ma jakąkolwiek wartość. Nie ma też zawiści, złości, gniewu... Jest tylko permanentny spokój, złowrogi spokój, spokój nie do zniesienia...
Człowiek w depresji jest jak żaglowiec podczas zupełnej flauty. Tyle tylko, że na morzu cisza nie trwa wiecznie - w Czarnej Otchłani zdarza się i to... Każdy żeglarz stokroć woli burzę - z burzą można walczyć. Czy widział ktoś kapitana jachtu, walczącego z ciszą?
"img class=" />orzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie" - taki podobno napis widnieje na bramach piekła.  Nawet ateista może wierzyć w piekło. Piekło bez ognia, smoły i rogatych diabłów, uzbrojonych w widły. Piekło zupełnie puste, w którym nie ma nic. Nawet nadziei...
Szczęśliwi, którzy nigdy nie wpadli w Czarną Otchłań. Obyście nigdy nie ujrzeli jej od środka.



***SYMFONIA Z OTCHŁANI***
Stanąłem na krawędzi dachu i spojrzałem w dół. U moich stóp - leniwie rozlane po horyzoncie budynki, uśpione przez późną porę ulice. Tu i ówdzie widzę małe okienka, a przez nie pomieszczenia pełne śpiących ludzi.

Zamykam oczy, kiedy moją sylwetkę owiewa zimny wiatr o kojącym zapachu nocy, pobliskiego parku zmieszanym ze smrodem tego całego świata. Rozpościeram ręce, pozwalam mu płynąć przez moje palce.

Nasłuchuję.

Ponad wieczorną ciszę wzbił się zaledwie jeden dźwięk. Był nieśmiały i ledwie słyszalny. Potem nastał moment ciszy tak przejmującej i tak ponurej jak sama śmierć. Nagle ponad tę dźwiękową próżnię zaczęły przebijać się pierwsze akordy, coraz głośniej. Ich fałsz zaczął wdzierać się w moje zmysły płynnie, wlewał mi się w uszy.

Mam zaledwie krótką chwilę. Znów spoglądam przez okna w mieszkania. Staram się dostrzec każdą śpiącą, niewinną twarz. Z każdą z nich pragnąłbym zamienić się na świadomość. Jak zdrowy musi być sen, gdy nie umie się słuchać.

Dzień z jego niebieskim niebem to doprawdy wspaniała ochrona dla zmysłów. Jednak gdy tylko błękit zanika, zanika także bezpieczeństwo. Tu i teraz, w objęciach nocy jesteśmy całkowicie otwarci na wszechświat i jego niepojęte dla naszej głowy prawa.

Setki dźwięków zbitych w jedną kakofonię spływają wprost na mnie. Gwiazdy przemówiły. Uwięzione w nieskończonej czerni wyją w agonii, a ja je słyszę. Niemożliwy do wytrzymania pisk i ryk uderza w ziemię, z wściekłością rykoszetując od brudnych, szarych murów, atakuje moją głowę z niemożliwą do wytrzymania głośnością.

Oto dzieje się potworna symfonia kosmosu, w którą wsłuchują się potęgi, których natura istnienia leży poza naszym zrozumieniem. Zostałem wybrany, obdarzony talentem by słyszeć to, co nie jest przeznaczone dla naszych uszu.

Na samym początku to był tylko hałas niewiadomego pochodzenia. Póki nie zacząłem rozumieć. Jak moja natura mniejsza od atomu w skali prawdziwej przestrzeni może znieść taką wiedzę?

W jednej chwili zrozumienie natury tej czerni wypełnia moją głowę, a na moje barki spada cały ciężar ciał niebieskich umiejscowionych w przestrzeni. Zostaję zmiażdżony. Moje nogi nie wytrzymują, chwieją się, a zmysły proszą o wybawienie i ciszę.

Boże, jakie to głośne.

Stanąłem na krawędzi dachu... jedyna droga ucieczki od nieba to droga na dół.
strega63   
sty 06 2016 Angel of Death
Komentarze (0)

Świat. Kraj. Miasto. Dom. Pokój. Osoba. Wydawałoby się, że zwykły człowiek, taki, jak ja i Ty. Jednak pozory często mylą, tutaj myliły się również.
Nikodem Wilczyński jak zwykle wstał wcześniej, niż to było mu potrzebne. Umył się, ubrał, zjadł śniadanie. I… Czekał. Sam nie wiedział, na co, ale czekał. Jakaś niepojęta siła kazała mu siąść wygodnie i czegoś wypatrywać, i, choć starał się to zrozumieć, nie mógł. Choć starał się nie czekać, czekał. Myśli miał totalnie puste, twarz pozbawioną wyrazu. Na nic zdawały się próby wyrwania z tego otępienia, ciągle czekał.
Aż w końcu ktoś pozwolił mu przestać, normalnie funkcjonować. Nikodemowi coraz częściej przychodziło na myśl, aby pójść z tym do psychologa, do psychiatry, do kogokolwiek. Zdawał sobie sprawę, że jego zachowanie nie jest normalne. Jednak panicznie bał się, że to wyjdzie na wierzch, że ludzie będą wskazywać na niego i mówić „To jest czubek”. Tym razem też stoczył wewnętrzną walkę, po której, jak zwykle, był jeszcze bardziej niezdecydowany. W końcu wyszedł do pracy. Której nienawidził, tak jak całego swojego życia. Powrotu z pracy też nienawidził.
Wszędzie było ciemno, straszno… I było zimno, przeraźliwie zimno. I nagle odkrył, że nie jest sam…Otoczyły go setki par złowrogo błyszczących oczu… Z zarośli poczęła wychodzić sfora wilków, zrobiły okrąg naokoło Nikodema, zbliżały się do niego coraz bliżej… Aż w końcu rzuciły się na niego, poczuł tysiące kłów w swym ciele. Każdy mięsień w jego ciele był powoli wyszarpywany od reszty, a trwało to wieczność. Czuł, że to jego ostatnia chwila. I nagle przestał czuć. Nie czuł bólu, cierpienia. Nie żył. I wszystkie dzikie zwierzęta z boru poczęły się zbiegać... Zatrzymywały się nad zwłokami, dusiły się ironicznym śmiechem. Ironicznym śmiechem, jakby chciały powiedzieć, że mają przeraźliwą przewagę nad tak marnym gatunkiem, jak człowiek. Że ten gatunek nie ma prawa istnieć.
Zerwał się. Już od dłuższego czasu śniły mu się koszmary… O jego śmierci. O końcu świata. I zawsze były tam te przerażające wilki… Miał już tego dość, te dziwne zdarzenia go wykańczały i czuł, że niedługo zwariuje. Już nie zasnął, nie mógł. Nie chciał.
Tej ostatniej nocy strach przed zwariowaniem przezwyciężył strach przed wyśmianiem. Zarejestrował się na wizytę u psychologa, termin miał na jutro. Nie poszedł do pracy. I znowu to coś kazało mu czekać. Próbował wstać od stołu, szarpał się sam ze sobą, ale im jego próby były mocniejsze, tym mocniej przytwierdzany był do krzesła. Aż w końcu się poddał, przestał stawiać opór. Zrozumiał, że to nie ma sensu, że ta „siła wyższa” naprawdę jest wyższa, że ma nad nim kontrolę i może z nim robić, co jej się podoba. Nie lubił przegrywać. Wręcz nienawidził. Ale tym razem musiał, nie miał już siły dalej kłócić się o normalne życie, nawet nie wiedząc, z kim albo z czym. Nagle zemdlał.
Obudził się blisko północy. Jego otępienie trwało zdecydowanie za długo, wiedział, że coś jest nie tak, inaczej, niż zwykle. I nagle wstał… Nie, to nie on wstał, to wstało jego ciało, w ogóle jemu nie posłuszne. Nogi zaczęły go nieść gdzieś przed siebie, nie nadążał za nimi. Biegł z zawrotną szybkością, obraz przed oczyma aż mu się rozmazywał. Biegł z prędkością światła, może nawet szybciej. Czuł się jakoś dziwnie, jakby nie był sobą. Jakby nie był człowiekiem. Po chwili już w ogóle o niczym nie myślał i nic nie czuł. Nie potrafił racjonalnie myśleć, miał tylko instynkt, zwierzęcy instynkt, który zaprowadził go do lasu.
Dotarł na jakąś polanę, wróciła mu trzeźwość umysłu. Stał w środku nocy, w środku lasu, i stał. Znowu ta okropna siła kazała mu tam być, nie mógł się ruszyć. I przypomniał mu się sen…Gdy tylko począł odtwarzać jego fragmenty, polana zaroiła się od błyszczących ślepi. Próbował wyrwać się stamtąd, uciekać, robić cokolwiek, jednak był zupełnie bezsilny… A wilki zbliżały się coraz bardziej, było ich coraz więcej, Nikodem wciąż nie mógł się ruszyć. Właśnie dreszcz go przeszedł, bo przypomniał sobie, jak był rozszarpywany przez te okropne zwierzęta…Gdy nagle wilki poczęły stawać na dwie łapy. Ktoś na siłę wdusił mu do głowy informacje o wilkołakach.
Otoczyły go, były coraz bliżej. Ich pazury i kły zatopiły się w ciele nic nie rozumiejącego człowieka, który myślał, że umiera. Zamknął oczy, z ust popłynęło „Ojcze nasz”… I znów czekał. Tym razem wiedział, na co – na śmierć, jednak ona nie przychodziła. Otworzył swe ociężałe powieki – nikogo ani niczego nie było, tylko las i ta przeklęta sakralna cisza... Począł rozglądać się za „oprawcami”, ale jego oczy nie były w stanie przeniknąć mroku. To okropne „coś” kazało mu iść do domu, jakby nigdy nic się nie stało. Jednak on wiedział, że stało się dużo. Zbyt wiele, aby ludzki umysł potrafił to ogarnąć.
Wstało słońce, ale Nikodem nadal żył tamtą przeraźliwą nocą, jeszcze czuł na sobie kły… Wilkołaków? Po głowie krążyło mu pytanie, czy to możliwe, iż tamtej nocy miał bliskie spotkanie z tymi nierealnymi stworzeniami… W ogóle, on nie uważał ich za stworzenia, tylko bajkę dla dzieci. No, może trochę starszych dzieci, ale tamto zdarzenie burzyło całą jego teorię o normalnym, realnym świecie bez duchów i tym podobnych, wilkołaki też się tam wliczały. A teraz ktoś mu próbował wmówić, że jest inaczej… Zaczął się szykować na wizytę, żeby jeszcze bardziej przed nią nie zwariować.
W budynku było przerażająco biało, niepotrzebnie przyszedł zbyt wcześnie. Ta biel go przytłaczała i przypominała wszystkie dziwne zdarzenia, które tak naprawdę nie miały prawa się wydarzyć. Ta biel przekonywała go, że klasyfikuje się do ludzi potocznie zwanych „czubkami”. Przez nią jeszcze bardziej wariował.
Po czasie, który wydawał się wiecznością, wyszedł pacjent i przyszła kolej na Nikodema. Wszedł do gabinetu. Pan psycholog zaczął „miłą pogawędkę wstępną”, a jego „podopieczny” począł rozglądać się z zainteresowaniem po gabinecie, w końcu nigdy wcześniej nie bywał w takich miejscach. Nagle jego wzrok przyciągnął plakat za doktorem – plakat wilka, a raczej… Wilkołaka! Spojrzał wzrokiem pełnym lęku na swojego lekarza – jego twarz poczęła zarastać kudłami, oczy zwęziły się i złowrogo błyszczały w półmroku, który nagle zaczął panować w pomieszczeniu… Nikodem wybiegł z gabinetu. Jednak nie zdążył daleko uciec, złapali go dwaj „ochroniarze”. Zawlekli z powrotem do gabinetu przerażająco pustym korytarzem. Posadzili na krześle. Doktor już nie był wilkiem ani też wilkołakiem, ale Nikodem nie miał już do niego wcześniejszego zaufania. Teraz nie miał zaufania nawet dla samego siebie.
Spojrzeniem pełnym lęku wpatrywał się w hipnotyczne oczy psychologa. Były tak głębokie, że zatapiał się w nich… Było strasznie miło. Bardzo strasznie… Te oczy miały w sobie coś nierealnego, potwornego, ale cudownego. Nikodem czuł się świetnie, gdy tak dryfował po głębinach oczu doktora. Ale… Coś było nie tak…
Przez ostatni czas zrozumiał, że nie może się poddawać dziwnym sytuacjom, musi z tym walczyć. Potem jednak nadszedł czas zwątpienia, przestał wierzyć w swoją wewnętrzną siłę, czując się maleńkim przed swym przeciwnikiem, którego nie znał… Ale teraz odzyskał dawną pewność siebie. Skoncentrował całą swoją siłę woli, by „odkleić” swój wzrok od wzroku doktora. I udało mu się. Otrząsnął się z otępienia, wziął się w garść. A wtedy doktor zezłościł się, z jego twarzy można było odczytać, że nie wyszła mu ważna sprawa. Zmierzył Nikodema teraz już całkiem innym, lodowatym spojrzeniem, a po chwili zmienił się w… Wilkołaka. Począł mamrotać pod nosem tajemnicze, nieznane dotąd Nikodemowi słowa… Słowa, które miały w swoim brzmieniu coś tajemniczego i przerażającego. Wystraszony Nikodem zatkał uszy, nie chciał ich słyszeć. A wilkołak począł przybliżać się do niego, z jeszcze bardziej złowrogim spojrzeniem, pełnym nienawiści i wzgardy. Strach sparaliżował Nikodema, a może to dotyk tego stwora uniemożliwił jakikolwiek ruch w celu ucieczki. A „psycholog” począł gryźć... Ofiara umierała z bólu i strachu. A kat się śmiał… Z przyjemnością patrzył, jak jego „pacjent” ocieka krwią, sprawiało mu to satysfakcję. Nikodem padł na podłogę, zaczął się na niej wić… W odruchu złości zdjął ostatkiem sił z szyi srebrny łańcuszek i rzucił nim w wilkołaka z taką siłą, że srebro zostawiło głęboką szramę na ciele prześladowcy. Wilkołak na chwilę stracił panowanie nad sobą, jednak zaraz wrócił mu dawny spokój. A Nikodem wiedział, że to nie była jego siła. Oczy zaszły mu mgłą. Umysł również.
Znów znalazł się w swoim pokoju. Od pewnego czasu kochał to miejsce, było takie spokojne… Żadnych tajemniczych sił z salonu, żadnego lasu pełnego wilków… Wilkołaków… Postanowił wszystko na spokojnie przemyśleć pod kątem tego, że nie jest wariatem i co teraz. Zaczął zdawać sobie sprawę, że od tego, cokolwiek to jest, nie ucieknie. Że musi stawić temu czoła. Przyszła mu do głowy żałosna myśl: o wiele łatwiej by mu było, gdyby wiedział, z czym walczy…
Począł gorączkowo szperać w Internecie. Denerwowała go każda sekunda wypełniona pustką, a raczej przykrymi wspomnieniami. Nigdy nie czytał tak szybko, jak teraz. Nigdy nie czytał o wilkołakach. Nigdy nie interesował się tak czytanym tekstem. Teraz wszystko, cały jego świat obracał się o 360 stopni, a on nie wiedział, co na to poradzić.
Nagle w „Googlach” wyświetlił się link „Jak można przemienić się w wilkołaka”. Serce poczęło mu szybciej bić, poczuł, że trafił na jakiś trop. To uczucie wcale mu się nie podobało.
„…Wierzono, że wilkołakiem można stać się za sprawą rzuconego uroku, po ukąszeniu przez innego wilkołaka…”, „…Wielu jednak uważa, że podczas pełni wilkołaki stawały się silniejsze i bardziej agresywne…” Te teksty go przeraziły. Wyjrzał przez okno – pełnia. Właśnie uświadomił sobie, że za chwilę stanie się kudłatą bestią skaczącą po dachach i wyjącą do księżyca. Przynajmniej takie miał zdanie o wilkołakach. I gdy zdał sobie sprawę z tego, co zaszło, do drzwi ktoś zapukał… Zapukał z rozmachem, bo aż wyważył drzwi. Ukazała się postać przyszłego szefa Nikodema. Nikodema, który był teraz pół – człowiekiem pół – wilkiem. Właśnie przekonał się, że wilkołaki naprawdę mają ogromną siłę, bo wbił niechcianego gościa jednym ciosem w ścianę. Jednak to tylko zaskoczyło Przywódcę, zaraz podniósł się i zaczęła się walka. Chciał uświadomić „młodemu”, kto tu rządzi, i udało mu się. Gdy Nikodem padł plackiem na podłogę wyczerpany, Przywódca zaczął rozmowę.
- Wiesz, kim jestem, wiesz, kim jesteś ty. Więc zasada nr 1: Nigdy nie rzucasz się na innego wilkołaka! Masz tylu ludzi wokół do wyboru!
- Dlaczego mi to zrobiłeś! Jakim prawem!
- Hej, może trochę szacuneczku? Lekcja nr 2 – do mnie się zwraca „Przywódco!”
- Nie zmieniaj tematu!
- No cóż, nad lekcją drugą będziemy musieli jeszcze trochę popracować, na razie ci wybaczam. Chcesz wiedzieć, dlaczego? Pamiętasz swojego dziadka?
- Trudno, żeby nie. A co on ma do tej całej sprawy? – w głosie Nikodema była ironia. Wyraźnie denerwowała ona Przywódcę, jednak zachował spokój, pomyślał, że wychowa go potem.
- Ty oczywiście wcześniej nie wierzyłeś w wilkołaki? No cóż, błąd większości. Otóż my prowadzimy wojnę z ludźmi…
- A niby o co?
- Nie przerywaj! – po chwili złowrogiej ciszy kontynuował. - Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze… Albo o władzę. W tym przypadku o to drugie… No i się złożyło, że przegraliśmy pewną ważną bitwę, ale nie wojnę. O, wojnę jeszcze wygramy...
- Może zacząłbyś w końcu mówić na temat, o Wielki Przywódco Śmieci? – te ostatnie słowa miały pozostać w jego myśli, bał się swojego rozmówcy… A jednak coś kazało mu wydusić je z siebie. Dostał za nie mocny policzek.
- Słuchaj, ja nie mam anielskiej natury, tylko wilczą! Uważaj na słowa, to taka dobra rada na przyszłość – dał się ponieść emocjom, jednak po chwili znów się opanował. – Streszczę ci tą historię. Był pewien człowiek, który użył zaklęcia i obdarzył innego człowieka pewną właściwością. Dopóki ten człowiek obdarzony żył, istniał rodzaj ludzki, a my musieliśmy się odtąd ukrywać. Ponadto człowiek obdarzony był chroniony przed nami, mógł umrzeć śmiercią naturalną, lub mógł go zabić tylko jego następca. My przez setki lat mieliśmy związane ręce… Naszym dniem stała się noc, co nie jest miłym doznaniem. Zostaliśmy uwięzieni pod powłoką człowieka, tylko przy pełni Księżyca mogliśmy być naprawdę sobą… Ten człowiek miał przed śmiercią zsyłane poczucie, że musi przekazać swoją władzę wnukowi. I tym pierwszym „zbawicielem” był twój praprapra i tak dalej przodek, a teraz padło na ciebie.
- Nie, to niemożliwe… Mój dziadek był zawsze dziwny, ale… To przecież nie mogło być to…
- No a widzisz, jednak jest. Zasada nr 3 – zawsze spodziewaj się tego, co jest najmniej realne.
- Czy to ty działałeś tą dziwną siłą, która mi utrudniała życie?
- Nawet bystry jesteś…
- Zostaw mnie.
- Bo co mi zrobisz?
- Zostaw mnie! Wynocha z mojego domu albo...
- Albo? Rzucisz we mnie srebrnym łańcuszkiem? Chyba drugiego nie posiadasz? – Nikodem czuł, że to tamten ma przewagę.
- Czego ode mnie chcesz?
- Twojej pomocy… - na twarzy Nikodema malował się znak zapytania. – Musisz przerwać to… Tą moc z pokolenia na pokolenie. Musisz oddać ją nam. Musisz pomóc nam zgładzić ludzkość.
- A niby dlaczego muszę? Przecież sam jestem... – chciał powiedzieć, że jest człowiekiem.
- Posłuchaj, czy z tobą, czy bez ciebie, damy sobie radę. Ale jak ty będziesz z nami, nie zginiesz. A pamiętasz…
Jego oczy znów miały w sobie coś hipnotyzującego. Zaczął wypominać wszystkie krzywdy, które wyrządziła Nikodemowi ludzkość, starając się zatrzeć ślady szczęśliwych wspomnień. Z początku „pacjent” nie dawał się, stawał opór, który jednak z czasem zanikał. Jego duszę zalała fala goryczy, nienawiść poczęła wstrząsać jego ciałem w dzikiej furii. Wył do księżyca, wołając o pomstę. Jego sceptyzm do całej tej sytuacji zniknął wraz z ironią, gorzkie wspomnienia wręcz wylewały się z niego. Stał się jednym z nich. Całkowicie.
Przywódca zaprowadził już nie człowieka, a wilkołaka, do Siedziby. Widząc zdumienie na twarzy „nowego”, powiedział, że to tak naprawdę jest. Że wszystko jest inaczej, niż tak, jak opisują w książkach ci okropni ludzie. A po drugie, że czasy się zmieniają.
Wszystkie wilkołaki już tam były, brakowało tylko ich dwóch. Przywódca wprowadził Nikodema na środek, przedstawił go reszcie. Został powitany wyciem. „Nowy” myślał, że to źle, ale ktoś mu wyjaśnił, że te dźwięki są jak najbardziej pozytywne. Nikodemowi wnikały one w każdą szczelinę umysłu, irytowały go. I gdzieś w głębi umysłu poczęła rodzić się myśl, że to nie tak miało wyglądać jego życie… Kolejne „wiwaty” zagłuszyły jakiekolwiek myśli.
Po zapoznaniu się Nikodema z braćmi, Przywódca nadał mu imię „Niko” i zaprowadził do komnaty. Objaśnił mu zadania na najbliższą przyszłość. Niko miał odebrać moc od swojego dziadka, przekazać ją Przywódcy, a ten ją, jak to określił, „umiejętnie wykorzysta”. Potem Wilkołaki będą szczęśliwie panowały na Ziemi. Adresat tych słów nie miał pojęcia o ich sensie, jednak udał, że pojmuje wszystko doskonale. Przywódca wiedział, że to tylko pozory, ale nic nie tłumaczył. Wyszedł.
Niko został sam na sam ze sobą. Teraz dopiero miał czas przyjrzeć się nowemu „ja”. Cały w kudłach, okropne kły, widok nienaturalny w swej naturalności… Ten przerażający błysk w oku… Swój nowy wygląd nie podobał mu się. Nic mu się nie podobało, ale jednak było. I to nie wbrew jego woli, bo sam się zgodził. Miał teraz w głowie mieszaninę uczuć. Przypomniały mu się słowa Przywódcy o tych wszystkich krzywdach wyrządzonych przez ludzi… Szyba pękła pod naciskiem silnej pięści. Odruchowo zaczął liczyć kawałki, na jakie rozprysło się lustro.
Wyszedł ze swojej komnaty. Chciał porozmawiać z „naczelnym”, powiedzieć, że jest gotów na wykonanie swojego zadania. Szedł długim holem, szedł, aż go zdenerwowała ta przeklęta odległość, pomniejszała jego determinację. Ale już było blisko, słyszał strzępki rozmów…
- A nie mówiłem? Pójdzie nam z nim jak po maśle...
- Ale Nikodem…
- Niko! Zapamiętaj, u nas nie ma kogoś takiego jak Nikodem!
- Myślisz, że się nie dowie?
- Spokojnie, robię z nim, co chcę.
- Ale może zacząć działać na własną rękę. Tak jak… - ugryzł się w język, napotykając pełne furii i grozy spojrzenie swojego rozmówcy.
- Dosyć. Zakończmy tę rozmowę, zanim cię zabiję. Wszystko będzie tak, jak miało być, rozumiesz?!?
- Nie, nie będzie tak! – do sali wpadł Niko. Chociaż w tej chwili to był Nikodem. – Zasada nr 3. Wy nie jesteście ani o cal lepsi od ludzi!
- Po pierwsze, MY. A po drugie, to o co ci tak w ogóle chodzi? – Przywódca starał się opanować. Wyrównał ton głosu, jednak łapy trzęsły mu się nerwowo, zdradzając stan jego uczuć. Schował je za plecy.
- O to, że chciałeś mnie wykorzystać! Słyszałem waszą rozmowę! Szedłem do ciebie, i już miałem wchodzić do komnaty, ale usłyszałem moje imię…
- Niko, czy Nikodem? – Starał się zyskać na czasie, żeby wymyślić jakąś realną historyjkę.
- Czy to nie ty mówiłeś, że nazywam się Niko? Ale chyba wolę dawne imię i dawną postać. Do widzenia! – odwrócił się na pięcie i chciał wyjść, ale Przywódca złapał go za łapę.
- Poczekaj, to nie tak… Jak myślisz… Bo tu chodzi o to, że… - zrozumiał, że Niko nie może się go bać, że muszą mieć dobre stosunki między sobą.
- No, niby jak?
- Bo… Twój dziadek chce cię zabić! – odetchnął, udało mu się wymyślić coś, co zainteresowało młodego wilkołaka.
- Co… Co?!? – na twarzy Niko pojawił się wyraz zdruzgotania. Wiedział, że dziadek go kocha… Że on jest inny niż wszyscy… Ale hipnotyczne spojrzenie oczu Przywódcy wygrało.
- Tak, chce cię uśmiercić, aby zagarnąć władzę dla siebie… Żyć dłużej dzięki twojemu życiu… I śmiać się z twojej naiwności.
- To… Niemożliwe…?
- Zasada nr 3… Wiem, że ci ciężko, ale ja ci pomogę przez to przejść… - Niko nie dostrzegł kłamstwa w jego oczach.
Przywódca postanowił rozegrać to jak najszybciej. Już po kilku dniach stwierdził, że Niko się „przystosował”, co w normalnych warunkach trwało tygodniami. Potem zaczął go uczyć sztuczek, sprawności i ogólnej wiedzy. I gdy uznał, że jego podopieczny jest gotowy, kazał mu iść do dziadka. Upomnieć się o swoją należność. A w razie komplikacji – zabić. To ostatnie zdanie wstrząsnęło Niko. W głębi serca wiedział, że dziadek go kocha, choć Przywódca za wszelką cenę chciał wyplenić to przeczucie. Nie udało mu się, jego podopieczny wciąż w duszy miał odrobinę człowieczeństwa, choć było go coraz mniej. Jednak dotychczas zawalone przez przykre wspomnienia, które Przywódca ciągle wywlekał, teraz znalazło ujście, Niko zadeklarował, że choćby on miał zginąć, dziadka nie zabije. Znów hipnotyczne spojrzenie. Zgodził się na wszystko.
Czas, od kiedy nie widział słońca, wydawał mu się wiecznością. I chociaż bardzo pragnął zobaczyć je ponownie, musiał zakryć oczy, to światło oślepiało go. Ale w końcu przyzwyczaił się, przyzwyczaił się również do tego, iż znowu jest człowiekiem. Że znowu ma swój urok osobisty. Poczuł się po prostu wolny, poczuł się sobą. Jednak to wszystko stało się wkrótce odległym marzeniem, gdy przypomniał sobie, kim teraz tak naprawdę jest.
Dawno nie widział dziadka. W tym momencie nie pamiętał już o zadaniu, jakie miał wypełnić, cieszył się, że znów zobaczy się z rodziną. Spodziewał się, że jak zawsze zostanie przyjęty ciepło i mile. Jednak gdy dziadek otworzył drzwi i ujrzał w oczach wnuka ten charakterystyczny przeklęty błysk, zamknął je prędko i krzyknął: „Precz stąd! Odejdź ode mnie!!!” Po tych słowach Niko przypomniał sobie, po co tam jest. I wstąpiła w niego dziwna, nieznana mu dotąd aż w takim stopniu determinacja.
- Dziadku, otwórz! – nie chciał, by w jego tonie było słychać groźbę. Samo tak wyszło.
- Precz! Nie zbliżaj się! Wiesz, że mam siłę…
- A to ja powinienem ją mieć, i właśnie po nią przyszedłem. – Niko już nie chciał i nie miał miłego tonu.
- Nigdy nie oddam jej wilkołakowi! Po moim trupie!
- Wiesz, dobrze, że po twoim trupie siła przepadnie, więc na jedno ci wyjdzie, czy ją oddasz, czy nie…
- Nie będę ci tłumaczył, ty nie znasz wiesz, co to jest honor.
- A po drugie, to co ja będę z tobą przez drzwi rozmawiał? – wyważył je. W tej samej chwili, w której przekroczył próg domu, otrzymał cios czymś ciężkim w głowę.
- Nie bądź śmieszny, teraz chroni mnie moc Przywódcy! I nie igraj ze mną…
Począł zbliżać się do staruszka, złowieszczy błysk w oczach był jeszcze bardziej wyrazisty. Jednak dziadek Niko był odważny, gotów poświęcić ostatnią kroplę krwi w obronie tego, czego miał bronić. A Niko począł prosić a potem błagać o przekazanie mu mocy. Mówił, że i tak przecież Stefan miał to w końcu zrobić. A gdy Stefan się nie zgadzał, Niko stwierdził, że to prawda, iż on chce zabić swego wnuka, aby zachować własne życie. Ta bolesna „prawda” tak go dotknęła, że rzucił się na dziadka rozszarpując go na tysiąc kawałków… Wybiegł stamtąd.
- Ty go miałeś PRZE – KO – NAĆ, a nie zabijać! W sensie zabić go miałeś ostatecznie! – Przywódca starał się okazać niezadowolenie, ale w rzeczywistości był dumny ze swojego wychowanka. Z którego właśnie uleciał ostatni miligram dobra.
- Ale go zabiłem, i co poradzisz? Ta opcja też była dopuszczana, wykonałem zadanie.
- Dobrze już, dobrze. I tak bez mocy ludzkość w przeciągu niewielkiego czasu osłabnie a wtedy my… Co zrobimy?
- Zaatakujemy! – wszystkie wilkołaki odpowiedziały chórem.
- No właśnie. Ostatnia przeszkoda została wyeliminowana, jeszcze trochę, a to my wygramy bitwę! A nawet wojnę! – odpowiedziały mu wycia. To był pozytywny znak.
Mijały dni, tygodnie. Mijały i miesiące, a Przywódca wciąż odpowiadał, że jeszcze nie. Wszyscy już się niecierpliwili, chcieli, by ten pamiętny dzień nadszedł jak najszybciej. A ludzie z każdym dniem, tygodniem, miesiącem stawali się coraz słabsi. Na całym świecie rozprzestrzeniały się choroby nieznane dotąd dla medycyny. Ludzie żyjący umierali, a rodzili się martwi. Zaraza opanowała świat. Aż w końcu Przywódca postanowił, że już czas…
To była pamiętna noc. Księżyc był w pełni. Hordy wilkołaków powyłaziły z kryjówek… Wszędzie było pełno pozagryzanych ludzi, głowy nie leżały obok reszty. Krew zabarwiła wszystkie wody Ziemi, ciemność spowiła wszystko. To była klęska jednego, aby z tryumfu mógł cieszyć się drugi. Ostatnimi obrazami dzieci był widok matki rozszarpywanej przez te kudłate bestie… Ostatnimi ruchami matek było wyrywanie swych pociech ze szponów tych przerażających potworów. Ziemia rozstąpiła się, pochłaniając ciała znajdujące się na samym dnie stosu trupów. Skąpana była we krwi ludzi, których nie wybiła zaraza, a wilkołaki miotały się po tym legowisku trupów, wyszukując kolejnej ofiary. Rządne były krwi, nic nie mogło ich powstrzymać. Nikt nie zdołał uciec, nikt nie ocalał. Okrucieństwo nie znało granic. Nikt nie był w stanie pokonać tych przerażających bestii, ludzkość przestawała istnieć. Aż Niko zabił ostatniego człowieka, i ludzkość PRZESTAŁA istnieć. A księżyc świecił. Już na zawsze. Słońce położyło się do grobu.
- No, koledzy, gratulacje. To był znakomity atak! – Przywódcę rozpierała radość.
- Szkoda, że ich tak mało było…
- To był niewątpliwie koniec świata… Tylko że dla tych nędznych istot! – wszyscy się roześmiali.
Rozpoczęły się przechwałki, kto najwięcej ludzi zabił, kto był najwaleczniejszy. To była z pewnością największa bitwa w dziejach świata, jednak o przesądzonym wyniku. Było dużo do przedyskutowania. Biesiada trwała sześć dni i sześć nocy, wszyscy bawili się wyśmienicie. Gdzieniegdzie odzywały się śmiechy na wspomnienie przerażonych twarzy, którym śmierć zaglądała do rozszerzonych ze strachu źrenic. Wszyscy kpili z tego, że wystarczyło zabić jednego „dziada”, żeby całą ludzkość mogły wygryźć wilkołaki. I wszyscy ci, którzy znajdowali się co najmniej 100 metrów od Przywódcy twierdzili, że to zasługa Niko, a niektórzy z tych, którzy byli 200 metrów od Przywódcy uważali, że to „Wybawiciel Wilczego Rodu” powinien być od teraz Przywódcą. Wiedzieli, że kolega obok najprawdopodobniej myśli to samo, ale bali się cokolwiek w tej sprawie powiedzieć, zdradzić komuś swoje zdanie. W końcu któryś się przełamał, wspominając dawne upokorzenia.
Postanowił urządzić tajne głosowanie. Połowa była za zmienieniem Przywódcy, druga połowa nie. Nie zważając na tą drugą część, Daron wstał. Każdy wiedział, że aktualny Przywódca jest tyranem, ale to on odczuwał to najmocniej. Poza tym przypomniał sobie, w jaki sposób ich mistrz objął to stanowisko. Przełamał się – stanął przed swoim panem.
- Wielki Przywódco, mam Ci coś ważnego do powiedzenia.
- Słucham, tylko nie zajmuj mi dużo czasu. – jak zwykle lekceważący ton.
- Rada postanowiła… - przełknął ślinę. – że od teraz to Niko będzie Przywódcą! – odbiorca tych słów prawie zakrztusił się winem, które od razu straciło swój smak.
- Przepraszam, ja się chyba przesłyszałem?!? – cisza. Daron nic nie odpowiedział. – Przesłyszałem się, prawda?!?!?
- Nie, on ma rację. Twój czas już się skończył – ktoś pomógł Daronowi.
Przywódca, czując zagrożenie, wydał rozkaz tym, którzy byli za nim, rozszarpania Darona, a sam zajął się Niko. Jednak uczeń przerósł mistrza. Przywódca nie podołał Niko, nie zdążył odpowiedzieć na pytanie „A zasada nr 1?” Poległ. Zwycięzca spojrzał na resztę grupy – toczyła się zacięta walka. Nagle jego uwagę przyciągnęły pewne zwłoki. Podszedł bliżej – to były zwłoki Darona! Tego, który odważył się przeciwstawić Przywódcy, który wstawił się za Niko! Wydał tak przeraźliwy dźwięk, że nagle wszystko zamarło. Świat jeszcze nigdy dotąd nie słyszał takiego dźwięku. Jeszcze nigdy nie widział takiego zapału. Niko rzucił się w wir walki, miał siłę pięciu takich jak on. Nikomu nie darował, bił na oślep. Nie wiedział, co się z nim dzieje, ciało nie było już pod jego kontrolą. Aż w końcu ktoś zadał mu potężny cios od tyłu… Zwalił się na ziemię. A wtedy walka między garstką żyjących wilkołaków rozgorzała na dobre. Trwała bardzo długo, wszyscy byli okropnie zacięci. Lecz rezultat walki był opłakany - doprowadziła do tego, że… Nikt się nie ostał. Wilkołaki Pozabijały się nawzajem, zakańczając istnienie swojego gatunku i jakiekolwiek życia na Ziemi. Własna nienawiść ich wykończyła. Niko umierał powoli, sam w swoim cierpieniu… A księżyc nadal świecił.
Świat. Kraj. Miasto. Dom. Pokój. Osoby już tam nie ma, tak jak całej reszty. Nie ma nic. Nad wszystkim unosi się anioł śmierci. Nie każdy anioł musi być dobry.

strega63   
sty 06 2016 Koniec życia czy początek nowego ?
Komentarze (0)

Prawie wszystkie religie na świecie są oparte na strachu. Uruchamiają nasze obawy o śmierć doczesną. W zamian za to, że będziemy postępowali z ich kodeksem i prawami - będziemy żyć wiecznie! Cóż za piękna i sielankowa perspektywa.
Żyjmy wiecznie!
Wybierzmy sobie jakąś wiarę, hm...jak w Polsce to np. Katolicką ... w Rosji prawosławną itd. I...już..! żyjąc z jej prawami mamy życie na wieki.
Czy to prawda? Czy wystarczy krótki "żal za grzechy" tuż przed nadchodzącym zgonem, aby żyć dalej w innym wymiarze duchowym - wszak o tym słyszymy... Ale UWAGA, jak będziemy żyli sprzecznie z kodeksem religii, którą wybraliśmy ( a nie zdążymy odmówić żalu za grzechy, bo śmierć nadejdzie z nienacka ), to czeka nas prawdziwe piekło po śmierci - i to w dodatku wieczne!

Czy wogóle istnieje dusza człowieka? Czy to tylko czysta świadomość wytworzona w trakcie ewolucji?

Zapewne nie odnajdziemy odpowiedzi na pytanie czy życie wieczne istnieje, ale może porozmawiajmy o tym, czy każdy z nas boi się śmierci. Dnia , kiedy jego życie się skończy. Zostanie zakopany i opłakany. I odejdzie ...



strega63