Czarna otchłań...
Komentarze: 0
Kształtem przypomina kwiat powoju. Brzegi ma rozchylone i łagodnie opadające - ale im bliżej środka, tym brzego bardziej strome, aż w końcu stają się niemal pionowe.
Biada temu, kto się tam dostanie. Dopóki spaceruje po obrzeżach, jest jeszcze w stanie opuścić ją o własnych siłach. Gdy wejdzie głębiej - przepadnie. Bez pomocy z zewnątrz nie da rady z niej wyjść.
Depresja...
Wydawałoby się, że nic takiego. Ot, człowiek trochę bardziej się nad sobą rozczula. Widocznie za mało dostał w życiu w kość, że przejmuje się drobiazgami. Szuka usprawiedliwienia dla lenistwa! Niech no się raczej weźmie w garść, bo za stary już jest na to, by płakać nad samym sobą!
No tak, ale jak on ma się wziąć w garść, kiedy garści... nie ma...?
Nie pomoże tu żadne wjeżdżanie na ambicję - bo ambicja znikła...
Nie pomoże perswazja - bo znikło poczucie obowiązku...
Nie pomoże groźba - bo w Czarnej Otchłani nie ma niczego, czego utraty możnaby się obawiać.
Depresja jest w swej istocie podobna do AIDS. Chorobę bowiem leczy sam organizm - farmaceutyki jedynie go stymulują chemicznie. W przypadku AIDS jest to niemożliwe, bo nie działa właśnie ta część organizmu, odpowiedzialna za leczenie. Objawem depresji jest całkowite zobojętnienie na świat zewnętrzny. Działanie, które mogłoby polepszyć samopoczucie, nie zachodzi, ponieważ brakuje siły napędowej owego działania - chęci. Człowiek w depresji nie potrafi się zmusić do działania, bo nie potrafi dostrzec w nim żadnego sensu. To wszystko, co kiedyś było pasją, staje się niczym - popiołem, niewartym uwagi...
Nie ma nic...
Jest tylko Czarna Otchłań, do której nie dociera światło dnia. Nie ma w niej radości, miłości, śmiechu - nie ma niczego, co ma jakąkolwiek wartość. Nie ma też zawiści, złości, gniewu... Jest tylko permanentny spokój, złowrogi spokój, spokój nie do zniesienia...
Człowiek w depresji jest jak żaglowiec podczas zupełnej flauty. Tyle tylko, że na morzu cisza nie trwa wiecznie - w Czarnej Otchłani zdarza się i to... Każdy żeglarz stokroć woli burzę - z burzą można walczyć. Czy widział ktoś kapitana jachtu, walczącego z ciszą?
"" />orzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie" - taki podobno napis widnieje na bramach piekła. Nawet ateista może wierzyć w piekło. Piekło bez ognia, smoły i rogatych diabłów, uzbrojonych w widły. Piekło zupełnie puste, w którym nie ma nic. Nawet nadziei...
Szczęśliwi, którzy nigdy nie wpadli w Czarną Otchłań. Obyście nigdy nie ujrzeli jej od środka.
***SYMFONIA Z OTCHŁANI***
***SYMFONIA Z OTCHŁANI***
Stanąłem na krawędzi dachu i spojrzałem w dół. U moich stóp - leniwie rozlane po horyzoncie budynki, uśpione przez późną porę ulice. Tu i ówdzie widzę małe okienka, a przez nie pomieszczenia pełne śpiących ludzi.
Zamykam oczy, kiedy moją sylwetkę owiewa zimny wiatr o kojącym zapachu nocy, pobliskiego parku zmieszanym ze smrodem tego całego świata. Rozpościeram ręce, pozwalam mu płynąć przez moje palce.
Nasłuchuję.
Ponad wieczorną ciszę wzbił się zaledwie jeden dźwięk. Był nieśmiały i ledwie słyszalny. Potem nastał moment ciszy tak przejmującej i tak ponurej jak sama śmierć. Nagle ponad tę dźwiękową próżnię zaczęły przebijać się pierwsze akordy, coraz głośniej. Ich fałsz zaczął wdzierać się w moje zmysły płynnie, wlewał mi się w uszy.
Mam zaledwie krótką chwilę. Znów spoglądam przez okna w mieszkania. Staram się dostrzec każdą śpiącą, niewinną twarz. Z każdą z nich pragnąłbym zamienić się na świadomość. Jak zdrowy musi być sen, gdy nie umie się słuchać.
Dzień z jego niebieskim niebem to doprawdy wspaniała ochrona dla zmysłów. Jednak gdy tylko błękit zanika, zanika także bezpieczeństwo. Tu i teraz, w objęciach nocy jesteśmy całkowicie otwarci na wszechświat i jego niepojęte dla naszej głowy prawa.
Setki dźwięków zbitych w jedną kakofonię spływają wprost na mnie. Gwiazdy przemówiły. Uwięzione w nieskończonej czerni wyją w agonii, a ja je słyszę. Niemożliwy do wytrzymania pisk i ryk uderza w ziemię, z wściekłością rykoszetując od brudnych, szarych murów, atakuje moją głowę z niemożliwą do wytrzymania głośnością.
Oto dzieje się potworna symfonia kosmosu, w którą wsłuchują się potęgi, których natura istnienia leży poza naszym zrozumieniem. Zostałem wybrany, obdarzony talentem by słyszeć to, co nie jest przeznaczone dla naszych uszu.
Na samym początku to był tylko hałas niewiadomego pochodzenia. Póki nie zacząłem rozumieć. Jak moja natura mniejsza od atomu w skali prawdziwej przestrzeni może znieść taką wiedzę?
W jednej chwili zrozumienie natury tej czerni wypełnia moją głowę, a na moje barki spada cały ciężar ciał niebieskich umiejscowionych w przestrzeni. Zostaję zmiażdżony. Moje nogi nie wytrzymują, chwieją się, a zmysły proszą o wybawienie i ciszę.
Boże, jakie to głośne.
Stanąłem na krawędzi dachu... jedyna droga ucieczki od nieba to droga na dół.
Zamykam oczy, kiedy moją sylwetkę owiewa zimny wiatr o kojącym zapachu nocy, pobliskiego parku zmieszanym ze smrodem tego całego świata. Rozpościeram ręce, pozwalam mu płynąć przez moje palce.
Nasłuchuję.
Ponad wieczorną ciszę wzbił się zaledwie jeden dźwięk. Był nieśmiały i ledwie słyszalny. Potem nastał moment ciszy tak przejmującej i tak ponurej jak sama śmierć. Nagle ponad tę dźwiękową próżnię zaczęły przebijać się pierwsze akordy, coraz głośniej. Ich fałsz zaczął wdzierać się w moje zmysły płynnie, wlewał mi się w uszy.
Mam zaledwie krótką chwilę. Znów spoglądam przez okna w mieszkania. Staram się dostrzec każdą śpiącą, niewinną twarz. Z każdą z nich pragnąłbym zamienić się na świadomość. Jak zdrowy musi być sen, gdy nie umie się słuchać.
Dzień z jego niebieskim niebem to doprawdy wspaniała ochrona dla zmysłów. Jednak gdy tylko błękit zanika, zanika także bezpieczeństwo. Tu i teraz, w objęciach nocy jesteśmy całkowicie otwarci na wszechświat i jego niepojęte dla naszej głowy prawa.
Setki dźwięków zbitych w jedną kakofonię spływają wprost na mnie. Gwiazdy przemówiły. Uwięzione w nieskończonej czerni wyją w agonii, a ja je słyszę. Niemożliwy do wytrzymania pisk i ryk uderza w ziemię, z wściekłością rykoszetując od brudnych, szarych murów, atakuje moją głowę z niemożliwą do wytrzymania głośnością.
Oto dzieje się potworna symfonia kosmosu, w którą wsłuchują się potęgi, których natura istnienia leży poza naszym zrozumieniem. Zostałem wybrany, obdarzony talentem by słyszeć to, co nie jest przeznaczone dla naszych uszu.
Na samym początku to był tylko hałas niewiadomego pochodzenia. Póki nie zacząłem rozumieć. Jak moja natura mniejsza od atomu w skali prawdziwej przestrzeni może znieść taką wiedzę?
W jednej chwili zrozumienie natury tej czerni wypełnia moją głowę, a na moje barki spada cały ciężar ciał niebieskich umiejscowionych w przestrzeni. Zostaję zmiażdżony. Moje nogi nie wytrzymują, chwieją się, a zmysły proszą o wybawienie i ciszę.
Boże, jakie to głośne.
Stanąłem na krawędzi dachu... jedyna droga ucieczki od nieba to droga na dół.
Dodaj komentarz