Kotek...
Komentarze: 0
Ten dzień niczym nie różnił się od tylu wcześniejszych. Defilada jednakowych bezbarwnych istot maszerowała przed jej znudzonym obliczem. Jedyne co się zmieniało, to słońce, które uparcie wędrowało po horyzoncie i miasta, w których akurat się znajdowała. Ale to było tylko tło, które z czasem stało się tak szare i jednolite, jak stworzenia, które ją mijały.
Ten dzień niczym nie różnił się od tysięcy poprzednich, przeczekiwanych leniwie. Siedziała, a raczej leżała, w plamie słońca na niezbyt czystym gzymsie jednej z licznych kupieckich kamienic w mieście, którego nazwy nie znała. Nie zadała sobie trudu, by ją poznać, bo i po co? Spędzi tu nieco czasu, tydzień, może rok, może nawet dłużej i ruszy dalej, bez celu. Robiła tak odkąd sięgała jej pamięć, dlaczego teraz miałoby się to zmienić?
Zatem, ten dzień niczym nie różnił sie od tych wszystkich poprzednich, których nie potrafiłaby już policzyć, nawet gdyby chciała.
Leżała na osłonecznionym kawałku gzymsu, wygrzewając swoje czarne kocie futerko. Lubiła formę kota. Koty były na tyle zwinne, by dostać się w wyższe, mniej przyziemne partie miasta, były na tyle waleczne że nie zagrażała im większość drapieżników i na tyle pospolite, że nie przyciągały szczególnej uwagi. I zdecydowanie odpowiadał jej ten leniwy tryb życia.
Mogła każdego dnia bezkarnie obserwować sunącą powoli falę życia, nie troszcząc się o nic.
Ten dzień nie różnił się niczym od tych wszystkich poprzednich, podczas których obserwowała świat spod sennie przymrużonych powiek, z rozkosznie złożonymi łapami. Wciągała w nozdrza setki, tysiące zapachów, które malowały w jej wyobraźni obraz świata wykraczającego poza zdolności postrzegania wzroku. Nitki woni rysowały w różnych odcieniach szarości mapę okolicy i trasy, jakie setki istot przemierzały od samego rana.
W tym dniu nie było nic, co odróżniłoby go od pozostałych, leniwych, sennych, nudnych. Takie same stworzenia przemierzały takie same ulice takich samych miast. Wszystko było takie samo, monotonne i bez wyrazu. Po prostu nudne.
Wąsy nagle jej się zjeżyły, zmuszając pyszczek do skierowania się w konkretnym, jasno wytyczyonym jaskrawym zapachem kierunku. Otworzyła swoje złote oczy i czujnie zaczęła przeszukiwać okolicę w poszukiwaniu źródła intrygującej woni. W tłumie bezbarwnych osób zobaczyła nagle Jego, bardziej bezbarwnego od wszystkich dookoła i właśnie przez to wyjątkowego.
Przeciskała się pomiędzy nieuważnymi nogami spieszących się stworzeń, niesiona przez swoje niecierpliwie łapy. Wszystkim mięśniom jej malutkiego ciałka przyświecał teraz jeden cel: jak najszybciej dotrzeć do tego niezwykłego stworzenia. Kim był? Skąd pochodził? I skąd u niego ta aura?
Pędziła na oślep, kierując się jedynie wspomnieniem ścieżki wytyczonej przez zapach. Musiała znaleźć tego mężczyznę. Musiała odszukać w tłumie obcych sobie stworzeń tego szarego młodziana. Musiała...
- Mam cię, koteczku...- szept wdarł się do jej ucha, podczas gdy silna dłoń wycisnęła cały oddech z jej wątłej piersi.
Zanim się zorientowała, stała przyciśnięta do szorstkiej ściany w zaułku, w swojej ludzkiej formie. Chciała krzyknąć, ale jej usta blokowała silna dłoń. Nawet nie próbowała jej gryźć, z obawy, że mogłaby sobie połamać zęby o grubą skórę rękawicy.
- Jeśli będziesz, pani, spokojna, uwolnię twe usta.- odezwał się po chwili, bardzo cichym, ale bardzo stanowczym głosem. Spojrzała w jego oczy, w nadziei, że znajdzie w nich choćby odrobinę litości, ale i one pozostawały chłodne i tak bardzo... szare. Skinęła głową na tyle, na ile pozwalała jej trzymająca ją ręka. Nagle w oczach mężczyzny dostrzegła błysk ulgi i jej wyostrzony słuch dosłyszał ledwo dosłyszalne westchnienie.
- Kim jesteś?- zapytała po chwili. Jej pytanie chyba go rozbawiło, bo twarz rozjaśnił mu uśmiech, a z płuc wyrwało się ciche parsknięcie.
- Możesz nazywać mnie Strażnikiem
(Quellen)
Dodaj komentarz