Najnowsze wpisy, strona 66


sty 06 2016 Pluszaczek-Misiaczek...
Komentarze (0)

Jestem zrozpaczony. W jednej chwili straciłem wszystko. Dom, miłość i przyjaciela. Moje pluszowe uczucia zostały zbezczeszczone przez osobę której najmocniej ufałem, którą kochałem. Gdzieś w głębi serca czułem że kiedyś nadejdzie ten moment. Jednak w wirze mijających dni pełnych zabawy i uśmiechu zapomniałem poświęcić choć sekundkę na refleksję i przemyślenia. A teraz spadło to na mnie tak nagle. Przygniotło do ziemi ze stu tonową siłą swego ciężaru. To boli. Tak bardzo boli tym bardziej że zostałem potraktowany jak śmieć. Jak śmieć! Tak, dosłownie. On złapał mnie za łapkę i po prostu cisnął do kosza na śmieci. Wtedy właśnie runął mój świat. Puchaty dramat na dnie czeluści cuchnącego piekła. Wstrzymałem łzy ale wewnątrz płakałem. Dziwi was to?
Zanim tu trafiłem byłem najukochańszym przyjacielem Romcia. Każdą noc spędzaliśmy razem. To ja głaskałem go po głowie kiedy dręczył go koszmarny sen. To ja hałasem budziłem jego rodziców kiedy zaatakowała go gorączka. Zaraz potem udawałem kogoś kim naprawdę nie jestem. Mały pluszowy miś. Ulubiona maskotka waszych pociech. Taka bez której wasze dziecko nie potrafi samo zasnąć. Pewnie też taką mieliście, prawda? Dziękujcie Bogu jeżeli ciągle ją macie...
Tak wiele robimy dla waszych pociech. Przykrywamy je kocykiem kiedy się rozkopią. Opowiadamy im bajki kiedy wy nie znajdujecie na to czasu. I wiele, wiele innych rzeczy. Taka jest prawdziwa natura pluszowych misiów. Nie wierzycie? To udowodnijcie że nie! Powinniście być nam za to wdzięczni. Jednak nigdy nie byliście i nigdy nie będziecie.
Dzisiaj Romek wyrzucił mnie do kosza. Pozbył się mnie bo wydoroślał. Jest już za duży aby bawić się misiem. Ma już przecież dziewięć lat. Niedługo zacznie tulić dziewczyny a nie pluszowe maskotki. Pora zrobić miejsce na inne rzeczy. To słowa rodziców mojego Romcia.
Leżałem tak porzucony głową w dół. Przygnieciony coraz to większą stertą niepotrzebnych zabawek. I wtedy właśnie wspomnienia tych ciepłych chwil uderzyły tak mocno. Bardzo mocno. Tak bardzo że w ułamku sekundy zamieniły się w nienawiść. Uczucie które pluszakom jest tak obce i dalekie.
Kochałem tego chłopca. Opiekowałem się nim. Poświęciłem mu aż dziewięć lat a teraz w dowód wdzięczności leżałem na dnie kosza na śmieci.
Niektóre kości są zbyt ostre aby przejść przez gardło.
Nie chciałem tak umierać. Wy ludzie umieracie szybko. Rozkładacie się pod ziemią około dwudziestu lat. Jednak takie pluszaki jak ja czeka niewyobrażalna męka. Pal diabli jak spalicie nas w piecu. Boleśnie ale szybko. Dramat zaczyna się kiedy jednak trafiamy do kosza a potem na wysypisko śmieci.

Tam rozkładamy się w cuchnącej masie odpadów nawet kilkaset lat. Tyle czasu zanim całkowicie znikniemy i przestaniemy odczuwać fizyczny ból. Pośród smrodu zgnilizny i wijących się wszędobylskich robaków. Pogrążeni w bólu minionych wspomnień, umieramy w ciszy.
Czara goryczy została przelana. Pękła we mnie wezbrana tama rozpaczy. W jednej chwili zawładnęły mną złowieszcze myśli. Wiły się w główce niczym stado rozwścieczonych żmij któremu próbuję wykraść się jajko. Ja jednak odważnie sięgnąłem po nie. Rozłupałem jego delikatne skorupki i ze środka wydobyło się słowo które lodowatym cierniem pochwyciło moje mechate łapki i uszka. Tym słowem była Zemsta!
Bezszelestnie wydostałem się z kosza. Musiałem się śpieszyć niebawem zacznie świtać. Kilka minut zajęło mi pokonanie kilkunastu schodów w dół. Kiedy znalazłem się w kuchni wygramoliłem się na drewniany taboret. Otworzyłem szufladę ze sztućcami i wyjąłem z niej długi, ostry nóż. Metalową melodię mającą zanucić kołysankę na strunach ich gardeł. Taki był plan. Po chwili dotarłem pod uchylone drzwi sypialni rodziców Romcia. Nigdy nie zamykali ich na noc w obawie przed niespokojnym snem ich syncia. Jednak w gruncie rzeczy to ja zawsze musiałem zrobić hałas aby obudzić ich zaspane dupy bo płacz Romcia nigdy nie wystarczał. Wyspindrałem się na łóżko. Szybkim ruchem łapki otworzyłem tętnice szyjne mamusi. Tatuś zawsze spał głębokim snem . Była większa szansa że nie obudzą go przedśmiertne wstrząsy rzucającej się po łóżku mamusi. Jednak trochę się przeliczyłem. Tata podniósł głowę z poduszki. Popatrzyłem w jego zaspane oczy nie mogące uwierzyć w to co właśnie widzą. Czarna sylwetka pluszowego zabójcy zalewana fontanną ciemnej posoki. To musiał być koszmarny sen. Machnąłem nożem malując mu na gardle podwójny uśmiech. Rzucił się jak opętany bezskutecznie próbując zatamować krwotok. Dotarło do niego że to jednak nie był sen a śmierć była już tylko kwestią kilku sekund. Ucieszyłem się. Poszło gładko. Teraz pora na Romcia. Nie wahałem się ani chwili. Przerażająca wizja mojej kilkuset letniej agonii dodawała mi tylko zapału w dokończeniu dzieła zemsty. Zbliżyłem się do jego łóżka. Spał tak słodko... Niebawem zaśnie najgłębszym snem. Dobranoc Romciu. Zamachnąłem z całych sił. Ostrze trafiło w ucho przebijając czaszkę na wylot. Wyszarpnąłem nóż i ponownie skierowałem go w dół. Ciach, szassss! Wydaje mi się że już pierwsza rana była śmiertelna ale nie potrafiłem przerwać tego szaleńczego amoku. Ciąłem, kroiłem tą śliczna buźkę niezliczoną ilością razów. Podziurawiłem brzuch i plecy zamieniając to ciałko w makabryczną imitacje sera szwajcarskiego. Krwawe rany przypominające globusowe równiki i równoleżniki. Ciach i szasss, ciach i szasss!
Zaczęło świtać. Postanowiłem dostać się na pobliski plac zabaw. Musiałem się śpieszyć zanim na ulice miasta wyleje się masa wiecznie śpieszących się ludzi. Miałem nowy plan. Znowu zapragnąłem być kochany i przytulany. Tylko dzieci mogą podarować mi tą miłość. Usiadłem na ławce i spokojnie czekałem na wschód słońca. Niebawem na placu pojawią się dzieci. W końcu któreś mnie zauważy (być może nawet twoje) i postanowi przygarnąć. Tak myślę. Jestem przecież ślicznym, kochanym pluszowym misiem. Mam brązowe oczka i szarą łatkę na prawym pośladku...
- Mamo! Mamo, zobacz ktoś zostawił tutaj misia. Czy mogę go przygarnąć? Proszę, mamo...
- Tak córeczko, myślę że tak ale najpierw będziemy musieli pana misia porządnie wyprać...
- Dziękuje mamo! Jesteś najwspanialszą mamą na świecie. A ciebie misiu nazwę Teddy i będę cie kochała już do końca życia...
...no myślę...

strega63   
sty 06 2016 Święto czarownic...
Komentarze (0)
To one w ludzkiej wyobraźni od wieków budziły fascynację, ale także lęk i przerażenie. Potrafiły odbierać żonom mężów, kobietom płodność, mężczyznom odwagę.
Nazywano je jędzami, wiedźmami, babami, czarownicami, zielachami, szeptunkami. W polskiej tradycji ludowej i w wierzeniach wielu krajów europejskich 13 grudnia, czyli dzień Św. Łucji, oraz jego wigilia, były czasem wzmożonej ich aktywności. Kimże były więc, te osławione wiedźmy iczarownice?
Najczęściej mieszkały na uboczu, stroniły od ludzi, a w swych kociołkach mieszały tajemnicze wywary. Ich wiernymi towarzyszami życia były czarne koty, sowy i kruki. Chaty wiedźm pełne były magicznych ziół, przypraw, przeróżnych utensyliów, dziwnych sprzętów niewiadomego dla zwykłego śmiertelnika przeznaczenia. Potrafiły wypędzić złe duchy, odebrać poród, wyleczyć ból gardła i bezpłodność,zaradzić niestrawności, spędzić gorączkę u małego dziecka, ale i spędzić płód u zbyt młodej na macierzyństwo dziewczyny.
Sądzono, że są władne czynić cuda, ale i sprowadzić na śmiertelników wszelkie plagi, klęski, choroby i nieszczęścia. Uważano nawet, że potrafią przepowiadać przyszłość.
Mimo, iż czarownica stroniła od ludzi, to  miała znaczny wpływ na codzienne życie osady. Bano się jej, ale i ją szanowano. Była swoja, ale jednak obca - egzystując na pograniczu dwóch światów magicznego i realnego. Była istotą nie z tego świata. To do niej zwracała się panna po magiczny napój, by rozkochać w sobie syna najbogatszego gospodarza we wsi. To do niej przychodziła żona po zioła, aby zlikwidować wstydliwą pamiątkę swojej niewierności, póki jeszcze nie było jej widomego znaku. To po radę do wiedźmy zwracała się młoda mężatka, gdy już drugą zimę nie mogła zajść w ciążę. To ją proszono o pomoc przy narodzinach dziecka, to ją wzywano w chwili śmierci, gdy dusza opuściła już ciało, a ksiądz odprawił swe modły, by zaklęła uwolnioną z ciała duszę, by ta nie powróciła do świata żywych jako upiór lub zjawa. Wierzono, że to ona czarownica, ma kontakt z ciemnymi mocami i potrafi je przywołać albo odegnać, by nie zakłócały spokoju żywym.
Nigdy jednak nie zachodzono do czarownicy w noc Św. Łucji. W tę noc nie wolno było przekroczyć progu własnego domostwa po zmroku. Był to czas przeznaczony na wizyty innych gości, czas magiczny i zakazany. Po polach i drogach chadzały duchy nie zawsze ludziom przyjazne.A wiedźmy, strzygi, upiory i wampiry przejmowały władzę nad światem. W tę jedną z najkrótszych nocy wroku, czarownice i przyszłe adeptki sztuki czarodziejskiej, wymykały się ze swych domostw, aby odnowić pakt z ciemnymi mocami, posiąść magię i ludzi. Nie tylko Łysica, Babia Góra, Ślęża, ale także oddalone od siedzib ludzkich niewielkie wzgórza, odosobnione leśne polany, zapełniały się dziwnymi dźwiękami, hałasami, błyskały dziwne ognie, dziwne postacie jawiły się w ich płomieniach. To czarownice odbywały swoje sekretne zgromadzenia.
Gospodarze natomiast w tę noc czarów, pilnowali swoich zagród, by czarownice po skończeniu swych sabatów grasując po wsi, nie mogły szkodzić ludziom, kradnąc, trując bydło, odbierając krowom mleko, niszcząc spichlerze. Gospodynie odczyniając uroki, rozsypywały mak za progiem wierząc, że zanim czarownica rozpocznie swą szkodliwą działalność, będzie musiała policzyć wszystkie rozsypane ziarenka. Zajmie jej to całą noc, a za dnia szkody ludziom już nie wyrządzi. Poświęconym  czosnkiem gospodarze okadzali i smarowali bydło. Wierzono, że czosnek uchroni bydło i ludzi przed ingerencją złych mocy, zakusami diabłów i czarownic. Żarliwie modlono się również do Św. Łucji - ich patronki, aby uchroniła dom, zwierzęta i ludzi przed nieszczęściem. Dzień Św. Łucji był dniem magicznym. Tak jak Ona zwyciężyła zło, tak Ciemność musiała ustąpić Jasności. Dzień ten, był magiczną granicą miedzy tym co będzie, a tym co było.
Zgodnie z ludową tradycją 13 grudnia następowało zimowe przesilenie i od tego czasu dni stawały się coraz dłuższe, dając nadzieję na nadejście wiosny. Na polskich wsiach od tego dnia rozpoczynano trwające do Bożego Narodzenia wróżby. Pilnie obserwowano dwanaście najbliższych dni jakie pozostały do Bożego Narodzenia od Św. Łucji, one bowiem przepowiadały pogodę na najbliższy rok. Każdy dzień symbolizował kolejny miesiąc, patrząc na słońce i gwiazdy można było to odgadnąć. Czasem na parapetach rozkładano dwanaście łupin z cebuli i po ich wyglądzie także ustalano, jakie będą miesiące nadchodzącego roku. Przepowiadano też, czy następny rok przyniesie dobry urodzaj, a młode panny próbowały odgadnąć, czy nadchodząca wiosna przyniesie im  zamążpójście.  Nawet przygotowania świąteczne i porządki można było rozpocząć dopiero od dnia Św. Łucji, gdyż inny termin mógł ściągnąć pecha na całe domostwo. Od tego dnia rozpoczynano radosny, mimo adwentu, czas oczekiwania na Boże Narodzenie.

Dziś sytuacja wygląda trochę inaczej, rzadko kiedy gospodarze okadzają swoje bydło czosnkiem. Strzygi i upiory nie zachodzą już do domostw, a po polach nie snują się już duchy, tylko czasem, nasze babcie przepowiadają pogodę z łusek cebuli. Jedynie w Skandynawii do dzisiejszego dnia, święci się ten dzień. 13 grudnia odbywają się pochody dziewic przystrojonych w białe szaty i wieńce z zapalonych świec. A stare skandynawskie podanie mówi, że w tym dniu można ujrzeć św.Łucję, zstępującą z nieba w świetlistej koronie w ostatnich blaskach zachodzącego słońca, by objąć pieczę nad swymi „magicznymi” poddanymi na tę jedną z najkrótszych nocy w roku.

strega63   
sty 06 2016 Jestem motylem...
Komentarze (0)

 

Jestem motylem, małym motylem, A ty wciąż prosisz …chodź …tylko przyleć, Otul skrzydłami i popatrz na mnie, Chociaż na chwilę me życie zamień. Serce dygocze spragnione ciebie O mych marzeniach przecież nic nie wiesz, Pragnę znów w dłoniach zamknąć nadzieję, Bo gdy cie tulę, to wciąż się śmieje. Więc może zaczekasz choć parę dni, Wiem, kiedyś spełnią się wszystkie te sny. A kiedy zaczekasz przez jakiś czas, Miłość jak gwiazda odnajdzie już nas Jestem motylem, twoim motylem, Dziś przyleciałam tylko na chwilę Byś mógł popatrzeć w stęsknione oczy I chociaż troszkę ze mną podroczyć

strega63   
sty 06 2016 Witam serdecznie...
Komentarze (0)

 

Są takie dni kiedy człowiek jak sznur korali spada na ziemię i się rozsypuje.Nikt nie umie pozbierać tych ludzkich pereł. 
Nikt nie panuje nad szybkim biegiem poszarpanych wspomnień.
I nie wiem jak można jeszcze zrobić z nich kolię.
Potem będzie już spokój ... cisza
to nic, że ktoś gdzieś tęskni
przecież to zwykłe wciąż kochanie
i nawet ten co twardo-męski
ucieka w ciche zapłakanie
Potem będzie już spokój ... cisza 
nauka kolorów co zszarzały
długie klejenie słów, obrazów
co tak się nagle rozmazały
Potem będzie już spokój ... cisza
życie jak piłka co się toczy
pędzi do przodu rozbawiona
męczy swym pędem smutne oczy
Potem będzie już spokój ... cisza
i nikt nie zmieni dziś niczego
chciałabym zbudzić się z tej ciszy
jak rano ze snu bolesnego
Życzę Wam każdemu z osobna abyście nie tracili nadziei, Abyście zawsze znajdowali w sobie siłę do walki o wszystko co choć przez chwilę wydawało się  nie warte świeczki. Nie wolno Wam wątpić  w realizację swoich planów, swoich marzeń, bo to one trzymają Nas przy życiu...
strega63   
sty 06 2016 O starym drzewie i małych listkach
Komentarze (0)

 

Niedaw­no te­mu, w pew­nym sta­rym le­sie, na pew­nym sta­rym drze­wie rosły so­bie małe,
zielo­ne lis­tki. Ich dni mi­jały na słucha­niu odgłosów la­su oraz kołysa­niu się na ciepłym, let­nim wiet­rze. Były one tak szczęśli­we, że na­wet nie zauważyły kiedy wiatr stał się chłod­niej­szy a one zaczęły tra­cić swo­je soczys­te bar­wy. W końcu wszys­tkie spadły na zimną ziemię. Po kil­ku miesiącach znów na­deszła wios­na a na sta­rym drze­wie po­jawiły się no­we zielo­ne lis­tki. Kiedy tak bez­tros­ko kołysały się na ciepłym, let­nim wiet­rze oraz słuchały odgłosów la­su usłyszały wołanie do­biegające z dołu: „Nie cie­szcie się tym wiat­rem, ani słońcem, ani śpiewem ptaków. Gdy na­dej­dzie je­sień sta­niecie się ta­kie jak my”. Małe zielo­ne lis­tki prze­raziły się bar­dzo na te słowa i zaczęły szu­mieć między sobą ze strachu. Wte­dy jed­nak je­den z nich kołysząc się de­likat­nie po­wie­dział: „To nie ma znacze­nia. Na­wet jeśli sta­niemy się ta­kie jak wy, wciąż będzie to sta­re drze­wo, które za­pamięta, że rosłyśmy na nim”. Odez­wały się po­now­nie suche liście leżące na ziemi: „Lecz pew­ne­go dnia przyj­dzie drwal i zet­nie to drze­wo. Co wte­dy?” Mały lis­tek od­po­wie­dział: „Jeśli przyj­dzie drwal, zet­nie to drze­wo i porąbie je na ka­wałki, kłody drew­na będą pa­miętały, że kiedyś były drze­wem i że rosłyśmy na nim”. Oburzyły się suche liście na ziemi i zno­wu po­wie­działy: „Lecz drwal wrzu­ci te kłody drew­na do pieca i za­mienią się w po­piół. Co wte­dy?”. Mały lis­tek po­wie­dział: „Na­wet jeśli kłody drew­na zos­taną spa­lone, na­wet gdy um­rze drwal i już nikt nie będzie pa­miętał ani o sta­rym drze­wie ani o tym, że rosłyśmy na nim, nic nie zmieni te­go, że is­tniałyśmy, kołysząc się de­likat­nie na let­nim wiet­rze”. Po tych słowach suche liście nie po­wie­działy już nicze­go więcej.

Ja­kiś czas później wiatr stał się chłod­niej­szy i na­deszła je­sień. Małe zielo­ne lis­tki stra­ciły swo­je soczys­te bar­wy i spadły ze sta­rego drze­wa na zimną ziemię tak jak swoi pop­rzed­ni­cy. Niedługo później przyszedł drwal, ściął sta­re drze­wo, porąbał je na ka­wałki i spa­lił a niedługo po­tem umarł. Po kil­ku la­tach zniknął również cały las a na je­go miej­scu po­jawiły się do­my. Cho­ciaż dziś już nikt nie pa­mięta ani o le­sie ani o drwa­lu ani tym bar­dziej o sta­rym drze­wie, na którym rosły małe zielo­ne lis­tki, nie ma to znacze­nia. Tak jak po­wie­dział je­den z nich, nic nie zmieni te­go, że kiedyś tu były.

strega63