Pamięci mojej koleżanki, Bogusi...
Komentarze (0)
Jest to oczywiście to, czego duch pragnie najbardziej - mieć opętanego w całości dla siebie. To, co duch robi z nami przypisujemy złośliwości nawiedzonego, a ten myśli o nas dokładnie to samo. Nie zdajemy sobie sprawy, że pomiędzy nami a nawiedzonym jest ogromna przepaść, którą w całości wypełnia duch, w której pociąga za wszystkie sznurki, oczywiście niewidoczne dla oka. Odsuwamy się od nawiedzonego, a on od nas. Duch ma nas z głowy, nawiedzony coraz bardziej pogrąża się w beznadziei i jest już o krok od decyzji o samobójstwie, a duch od uwolnienia się od nieodpowiedniego obiektu. Zaczyna udowadniać nawiedzonemu, że jego życie kompletnie nie ma sensu. Jak? Poprzez ciągłe obrzydzanie mu wszystkiego. Cokolwiek by nie zrobił, jest źle. Nie jest to zwykłe krytykowanie w celu wskazania błędów, które można naprawić. Duch pragnie przekonać nawiedzonego, że jest kompletnym zerem, śmieciem, nawet nie kimś, a czymś bez wartości. Najtrudniej jest duchowi na samym początku, kiedy człowiek ma jeszcze dużo samoświadomości, wie, że potrafi czegoś dokonać, że jest kochany, akceptowany itd. Gdy duch zaaranżuje lub natrafi u nawiedzonego na jakiś dołek psychiczny, wykorzysta tę szansę, gdyż wtedy będzie mu go dużo łatwiej pogrążyć. Gdyby pomimo zabiegów ducha człowiek nadal miał oparcie w rodzinie lub przyjaciołach, duch miałby wielkie problemy namówić go do samobójstwa. (...)
