Komentarze (0)
Artur wracał właśnie do domu po pracy w gospodarstwie. Jak co wieczór kończył karmić zwierzęta koło dwudziestej. Miał sporo ziemi i trzody, więc i pracy niemało. Właściwie to w okresie letnim w domu bywał jedynie w porze posiłku. Ze wszystkim musiał sobie radzić sam, gdyż jego syn był jeszcze za młody do pracy, a żony nigdy by o pomoc nie poprosił.
Nie był on może duży, ale zadbany. Zbudowano go z betonu i otynkowano na biało. W dużych, plastikowych oknach wisiały brązowe zasłonki, drzwi wykonane były z lipowego drewna, a ciemny lakier dodawał im brązowego połysku. Dach pokrywała brązowa dachówka. Tuż przy domu stał drewniany szajer na drwa i narzędzia, a dookoła podwórka rozmieszczone były budynki gospodarcze.
Artur stanął w progu. Witające go ściany, wykończone drewnem sprawiały wrażenie starych i potrafiły przenieść w przeszłość. Przekroczył długą, lecz wąską sień, w której stały półki na buty, wieszaki na ubrania a po przeciwnej ich stronie wisiało duże lustro. Na końcu przedpokoju znajdowało się wejście do właściwego mieszkania. Widać z niego było niewielki, lecz wysoki i bogato umeblowany salon. Drewniane, brązowo lakierowane regały na naczynia, stoliki pod kwiaty i szafki dodawały wnętrzu uroku dawnych lat. Przestrzeń naprzeciw wejściowych drzwi była wolna i prowadziła do schodów na piętro. Po lewej stronie atelier znajdowały się drzwi do kuchni. Była większa niż większość innych. Łączyła się z jadalnią.
Mężczyzna przystanął na moment w progu i rozejrzał się. Jego żona właśnie schodziła po schodach.
-Jestem wykończony –stwierdził ciężkim głosem.
-Znam dobry sposób byś się odprężył –oznajmiła kobieta.
-Cóż to za cudowna kuracja? –Uśmiechnął się Artur.
-Zaparzę ci moje ziółka. Momentalnie stawiają na nogi.
-Och –Artur poczuł się rozczarowany. –Miałem ochotę na coś innego.
-Przecież nie miałeś siły.
-To ty popracujesz za mnie.
-Nie ma tak dobrze, obowiązkami dzielimy się po równo –uśmiechnęła się kobieta.
-No niech stracę umowa stoi.
-Umowa…? –Spojrzała na pas męża.
-Oj cicho… -Uśmiechnął się.
-To jesteśmy umówieni, tylko niech dzieciaki zasną.
Justyna poszła do kuchni, Artur postanowił podążyć za nią, lecz zatrzymało go rozlegające się od dwóch minut ujadanie psa.
-Na, co ten kundel tak szczeka? –Zirytował się. Wtem po schodach zbiegł mały chłopiec.
-Tato, tato na zewnątrz ktoś jest, widziałem przez okno! denerwował się.
-O, czym ty mówisz, pięć minut temu byłem na zewnątrz nikogo tam nie ma.
Nagle szczekanie psa przerodziło się w przeraźliwy pisk. Serce Artura zamarło w piersi. Jego żona przybiegła do salonu.
-Kochanie słyszałeś? Co tam się dzieje?
-Nie wiem… -stwierdził, bezskutecznie próbując ukryć zdenerwowanie, –ale zaraz to sprawdzę i biada temu, kto zrobił krzywdę Azorowi.
Podszedł do dużego regału stojącego po prawej stronie schodów i wyjął z niego starą, myśliwską strzelbę. Niegdyś dostał ją od ojca, znakomitego myśliwego i służyła raczej za pamiątkę rodzinną aniżeli za broń, to też sprawiało, że nie była wcześniej używana.
-Zaraz wracam, nie ruszajcie się z domu –nakazał ojciec.
Po schodach zeszła malutka dziewczynka, nie miała więcej jak siedem lat. Wyglądała na zaspaną.
-Tatusiu, co się dzieje? –Zapytała.
-Nic, Monisiu. Nie martw się. Zostań z mamą i z Tomkiem, tatuś zaraz wróci.
Artur ostrożnie przekroczył drzwi prowadzące do sieni. Powoli umieścił dwa czerwone naboje w podwójnej lufie broni i skierował się do drzwi.
-Kto tam jestZapytał stanowczo. W odpowiedzi usłyszał warknięcie.
-Azor? –Zapytał z niedowierzaniem. Ostrożnie nacisnął klamkę by na zewnątrz ujrzeć ciemność. Tylko malutka żarówka ponad wejściem oświetlała niewielki kawałek schodów. Poza okręgiem światła nic nie dało się dostrzec.
-Azor piesku, jesteś tam? –Zawołał, niepewnym krokiem opuszczając dom. Nagle poczuł smugę powietrza przemykającą mu po policzku. Potężny ból opanował jego twarz. Jakaś tajemnicza siła miażdżyła mu ramię. Przez krótką chwilę usłyszał jak pęka mu obojczyk, poczuł jak ścięgna rwą się, a po jego ciele przetacza się potworna fala bólu. Gwałtowne szarpnięcie wyrwało go z ziemi i wciągnęło w mrok nocy
Parter domu Artura był wysoki, więc bestia nawet po wyjściu w powietrze, nie sięgnęła sufitu. Potwór prawą ręką cisnął kobietą o podłogę. Deski pod jej ciałem pękły, a ona zapadła się parę centymetrów w dół, dotykając betonu. Duży odłam pękającego drewna, przebił jej ciało na wylot, na wysokości prawej nerki. Obfita struga krwi powędrowała ku górze. Bestia z całym impetem swojego ogromnego cielska upadła na zmasakrowane zwłoki, kolanami odrywając ręce. Ścięgna trzasnęły, zerwane niewyobrażalną siłą, a kawałki arterii pofrunęły na bok. Istota wbiła w szyję kobiety potężne kły i zaczęła rozrywać ciało.
Dom zadrżał po raz drugi. Wstrząsy nie zdążyły jeszcze ustać, kiedy szafy stojące po prawej stronie runęły na ziemię, przygniatając swoim ciężarem, znajdujące się w nich zastawy stołowe. Ściana pękła, a do środka wsypały się setki odłamków betonu oraz drewnopodobnej boazerii. Przez powstałą w ten sposób dziurę, do środka dostały się dwa podobne do oprawcy stwory. Nie zwracając uwagi na nic, zaczęły pożerać martwe ciało Justyny. Patrzące na to dzieci, bały się wydać z siebie najmniejszego dźwięku, by nie zostać rozszarpanymi.
Jedna z bestii niepewnie podniosła głowę i kilkukrotnie wciągnęła powietrze nosem. W chwilę później pozostałe dwie zrobiły to samo. Ogromne wargi w geście nienawiści powędrowały do góry, ukazując czerwone od krwi zęby. Mordercze spojrzenia potworów utkwiły w otworze po drzwiach wejściowych. Dzieci ostrożnie spojrzały w tamtą stronę. W progu stał tajemniczy mężczyzna.
Jego twarz była zimna i pozbawiona uczuć. Szklane szkarłatne oczy przywodziły na myśl ognie piekielne. Miał szeroką, zmęczoną twarz i krótkie czarne włosy. Odziany był w długi skórzany płaszcz, sięgający kostek, grubą kamizelkę chroniącą klatkę piersiową, grube czarne spodnie okrywały nogi, a wojskowe buty w kolorze czerni spoczywały na stopach. Jego spojrzenie utkwiło w potworach. Zmrużył oczy. Jedna z bestii rzuciła się na niego niesiona zwierzęcą furią. Zaraz za nią wyskoczyły pozostałe. Przybysz gwałtownie padł na plecy, przyciągnął kolana do piersi. Kiedy zaskoczony przeciwnik znalazł się nad nim, z niesamowitą siłą wyrzucił nogi do góry, posyłając go pod sufit. Sprężynowym ruchem wstał, wziął potężny zamach prawą ręką i uderzył drugiego z napastników w tył głowy. Siła ciosu zmieniła kierunek lotu potwora. Zaciśnięte z bólu oczy bestii na moment rozchyliły się, by dostrzec dolatujący do niech ciężki but. Nie trwało to jednak długo, gdyż silny wstrząs i fala bólu ponownie odebrały jej zdolność widzenia. Poczuła, że oddala się od celu. Kolejna porcja drgań obiegła całe jej ciało i zwolniła prędkość. Potwór wpadł na trzeciego z towarzyszy, porywając go ze sobą. Dopiero ściana zatrzymała rozpędzone stwory. Pierwszy z napastników odbił się od sklepienia i zaczął spadać. Mężczyzna obrócił się wokół własnej osi i potężnym kopniakiem posłał go w stronę pozostałej dwójki. Obrócił się raz jeszcze, by sięgnąć po broń ukrytą pod płaszczem. W ostatniej fazie otworzył ogień do oszołomionych stworów. Setki kul z przerobionej broni maszynowej dziurawiły ich ciała. Krew zbryzgała wszystko w promieniu kilku metrów. Kiedy magazynki były już puste nieznajomy ukrył broń na swoim miejscu. Wraz z życiem opuszczającym potwory, opuściła je również przerażająca forma. Po kilku chwilach na podłodze znajdowały się nagie ciała dwóch mężczyzn i kobiety.
Wzrok mężczyzny powędrował w kierunku dzieci.
-Spadajcie stąd, byle szybko.- Powiedział cichym, jakby martwym głosem.
Wtem do pomieszczenia wbiegła grupa ludzi ubranych w laboratoryjne stroje i spoczęła przy zwłokach.
-Za późno.- Wzruszył ramionami.
Zaraz za nimi do środka weszło siedmiu ludzi. Na czele szedł mężczyzna z długimi włosami w kolorze brudnego blondu. Ubrany był w czarny elegancki garnitur i nienagannie wyczyszczone buty. Wyglądał na przywódcę. Sześciu pozostałych ustawiło się w okolicy schodów. Ze znudzeniem spoczęli pod ścianą.
Najwyższy z nich był bardzo dobrze zbudowanym mężczyzną, odzianym w płaszcz do kolan, czarną podziurawioną kamizelkę, czarne spodnie z agrafkami powpinanymi przez całą długość nogawki. Miał gruby skórzany pas, do którego przytwierdzone były długie, ćwiekowane łańcuchy. Im podobnych nie brakowało również na szyi. Na prawym nadgarstku miał skórzaną bransoletę z ćwiekami. W jego lewej dłoni spoczywał ciężki kastet zakończony kolcami. Przez klatkę piersiową pociągnięty był gruby skórzany pas, na którym przytwierdzony do pleców spoczywał ciężki kafar. Twarz mężczyzny była nieprzyjemna, a oczy cały czas zmrużone. Zmarszczone, duże czoło skutecznie odrzucało jego potencjalnych rozmówców.
Zaraz obok niego siedziała młoda, czarnowłosa kobieta wpatrująca się z szaleńczą pasją w swoje czerwone niczym krew, paznokcie. Jej czerwone oczy błyszczały w świetle żarówek. Blada skóra wydawała się być delikatna, niczym śnieg, a szerokie usta dodawały kobiecie seksapilu. Była ubrana w jednoczęściową suknię (nie różniącą się kolorem od ubrań pozostałych), zakończoną w połowie ud. Jej szyję chronił jedwabny szal. W przeciwieństwie do innych jej stopy chroniły eleganckie półbuty na płaskim obcasie. Na dłoniach znajdowały się siatkowane rękawice bez palców. Tuż pod skrajem sukni znajdowała się czarna kabura, w której spoczywała policyjna broń typu Desert Eagle
Na jej piersiach znajdował się wzrok dziwnie wyglądającego mężczyzny. Jego twarz pokryta była białym makijażem, a usta czarną szminką. Przez podkreślone na czarno oczy przechodziły trzy krzyżujące się pośrodku linie. Miał średniej długości, roztrzepane na wszystkie strony włosy. Przed zimnem chroniła go skórzana kurtka i czarna koszulka z żółtą uśmiechniętą buźką. Na nogach miał grube sztruksowe spodnie, a na stopach czarne glany z metalowymi czubkami. Jego twarz zdobił psychopatyczny uśmiech. Dziwną, niespotykaną rzeczą była różowa szczoteczka do zębów spoczywająca w kieszeni jego kurtki.
Przy jego ramieniu stał groźnie wyglądający mężczyzna średniego wzrostu. Ubrany był w płaszcz sięgający połowy łydek. Jego kołnierz postawiony był tak, by zasłonić część twarzy. Oprócz tego posiadał czarną koszulę z czerwonymi znakami nieznanego pochodzenia. Luźne spodnie, prawie w całości zakrywały eleganckie buty. Prawą rękę podpierał na czarnej lasce z głownią w kształcie wilczej czaszki. Przez lewe oko przebiegała szrama po ostrzu.
Na schodach usiadła potwornie wyglądająca kobieta o nieludzko zniekształconej twarzy, szorstkiej skórze i ogromnych kłach. Nie posiadała włosów, stąd jej głowę skrywał kaptur. Jej ciało zasłaniała czarna peleryna, spod której nieśmiało wystawała rękojeść dziwnego sztyletu.
O poręcz oparł się wysoki Azjata średniej budowy ciała, okryty płaszczem do kostek, odziany w skórzane spodnie i czarny bezrękawnik. W okolicach pasa spoczywała katana w czarnej pochwie, a za pas włożony był wakizashi, tak, aby lewa dłoń w razie konieczności mogła bez problemu po niego sięgnąć w rytualnym geście. Wzrok Azjaty beznamiętnie utkwił w podłodze.
Nieznajomy posłał im drwiące spojrzenie. Dowódca w garniturze podszedł do niego.
-Zabiłeś ich!- Podniósł głos.
Przybysz zmarszczył czoło. –Za wolno działacie, jakimś cudem zawsze jestem pierwszy.
-Jesteś zarozumiały, Ikarus, dostałeś polecenia od Rady. Masz nie wchodzić nam w drogę.
-Mam to gdzieś, Markus. Możesz drzeć ryja na tamtą bandę dupków – skinął głową w kierunku ludzi pod ścianą – I im wydawaj rozkazy…
Mężczyzna tępo wpatrujący się w biust kobiety podniósł głowę. Rozejrzał się dookoła i spojrzał na szczoteczkę do zębów. –Edek, on nas obraził. Chodź go rozszarpiemy. – Włożył rękę pod kurtkę. Wtem poczuł na ramieniu mocny uścisk.
-Uspokój się, czubku. Jeszcze nie pora.
Właściciel szczoteczki spojrzał na potężnie zbudowanego żołnierza z łańcuchami.
-Uspokój się?! – Oburzył się. – I kto to, cholera, mówi?!
Ikarus nie zwracając uwagi na to, co się dzieje pod ścianą, kontynuował.
-…nie należę do żadnego z waszych śmiesznych klanów, więc cała wasz Książe może mnie cmoknąć. – Mówił spokojnym tonem.
-Ale należysz do rodziny i prawo księcia cię obowiązuje. Jak ci się nie podoba, to droga wolna, ale wtedy porozmawiamy inaczej.
-A żebyś wiedział. Już wkrutce.
Markus uśmiechnął się. –Ty kiedyś zginiesz przez to zarozumialstwo.
Ikarus odwrócił się i powoli wyszedł. Dowódca pokiwał głową, po czym spojrzał na Azjatę. Ten podniósł głowę, po czym wyciągnął miecz i podszedł do przerażonych dzieci. Widząc to, mężczyzna z łańcuchami posłał protestujące spojrzenie w kierunku dowodzącego.
-Ej bez przesady, to jeszcze dzieci.
-Żadnych świadków. – Kamiennym głosem stwierdził Markus.
Ikarus coraz bardziej oddalał się od ganku. Jego zimna twarz wydawała się nieskażona żadnymi uczuciami. Melancholijną ciszę przerwał szaleńczy krzyk małej dziewczynki, lecz trwał zaledwie kilka sekund, zanim ucichł na zawsze.
Jego postać zniknęła w cieniu. Kim był? Skąd przychodził? Chyba nawet on sam tego nie wiedział…