Komentarze (0)
Wszystko, co złe, musi spotykać właśnie mnie. Szaleństwo lubi bawić się moim umysłem. Ból nie zna lepszej rozrywki od zabawy moim ciałem. Śmierć ubóstwia zabawę moim życiem. I dlatego tu jestem. Może herbaty, Marto? Skosztuj ciastek, Katarzyno, są pyszne.
- Obiad!
Postacie siedzące przy stole ucichły. Dwie kobiety ubrane w staromodne wiktoriańskie suknie, zieloną i niebieską, szybko wstały ze swoich miejsc i uciekły, rozpływając się na tle drzew. Trzecia nadal siedziała na krześle. Drzwi otworzyły się z piskiem. Tym razem zniknęła roślinność, stół i jedzenie.
- Obiad. Kasza z sosem mięsnym.
- A herbatka?
- Czarna. Smacznego, Violet.
- Dziękuję, panie strażniku.
Mężczyzna wyszedł z obitego miękką gąbką, oświetlonego jedynie żarówką niewielkiego pokoiku, pozostawiając Violet samą. Zaczęła jeść. Gdy podniosła wzrok znad talerza, ponownie siedziała przy stole z wiktoriańskimi damami, a zamiast kaftamu bezpieczeństwa miała na sobie długą, czarno – czerwoną suknię.
Obudziło ją pukanie do drzwi. Dzisiaj na kolację podano jajecznicę.
- Byłam dzisiaj na cudownym przyjęciu. Marta i Katarzyna miały prześliczne sukienki. Marta taką zieloną, a Katarzyna niebieską.
- Świetnie, ale teraz jedz.
Po wyjściu strażnika Violet znalazła się nagle w sercu zimnego lasu. Księżyc jaśniał na czarnym niebie. Nad głową kobiety przemknął, a może przeleciał jakiś cień. Rozejrzała się niespokojnie. Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Obróciła się szybko. Katarzyna uśmiechała się do niej. Za nią stała Marta. Wtedy Violet zobaczyła, że coś jest nie tak. Uśmiech znikł z twarzy dam. Na ich obliczach nie było już żadnego wyrazu... Ani skóry. Piękne kobiety były tylko szkieletami w zwiewnych szatach. Biel ich kości jaśniała złowieszczo w księżycowej poświacie.
- Nie!
Violet siedziała na swoim łóżku w pokoju obitym miękką gąbką. Żarówka nie świeciła, jednak w pomieszczeniu nie było ciemno. Blask księżyca wpadał do środka przez niewielkie okienko. Witraż rzucał klorowe cienie na bladą postać. Jej policzki były mokre. Powoli otarła łzy.
- Nie!
To nie były jej łzy. Jej łzy nie są szkarłatne, nie pachną jak krew!
- Nie!
Nagle dało się słyszeć delikatne pukanie. Ktoś lekko bębnił palcami w metalowe drzwi.
- P... proszę!
Drzwi zaskrzypiały cicho, a do pokoju weszły dwie postacie. Obie miały na sobie staromodne wiktoriańskie sukienki, pierwsza niebieską, druga zieloną.
Odejdźcie! Zostawcie mnie!
Skulona sylwetka odziana w czarno – czerwoną kreację zatrzęsła się w kącie pokoiku. Promienie księżyca oświetlały jej perłowobladą twarz skąpaną w szkarłatnych łzach.
- Odejdźcie!
Przez chwilę dało się słyszeć pukanie. Potem drzwi otworzyły się.
- Śniadanie!
Talerz upadł z brzdękiem na podłogę. Mężczyzna stanął wpatrzony w leżące w kącie martwe ciało młodej kobiety odzianej w kaftan, której twarz zastygła w grymasie przerażenia skrzyła sie jeszcze łzami.