Komentarze (0)
Wiatr coraz częściej gra na gałęziach swą zimną nutę i niby nic konkretnego się nie wydarzyło, a jednak czuć w powietrzu jakiś niepokój. Wstaję z łóżka ogarnięty dusznościami, wyglądam przez okno i patrzę tak przez parę chwil, jednak nic ciekawego nie dostrzegam, odwracam się w stronę pokoju i zamieram w bezruchu na skutek tego, co przed sobą zobaczyłem. Będąc przy oknie widzę, że nadal znajduje się w łóżku. Ale jak to możliwe?! Zaczynam się bić z myślami… Przecież nie rozdzieliłem się na ciało i dusze albo na dwa ciała. A może… a może położę się go łóżka i wszystko będzie jak dawniej? Nic z tego… nie mogę! Zupełnie jak by zatrzasnęły się za mną jakieś wrota. Nerwowo rozglądam się po pokoju, niemal nic się nie zmieniło, tylko ta szklanka ze słoną wodą upita do połowy i druga, nienaruszona szklanka ze zwykłą wodą stały na moim biurku, a tak to wszystko było na swoim miejscu. Boże! Co tu się stało… Przecież to miał być tylko niewinny żart?! Prawda, że był? Zwykła głupia zabawa… Jednak na płacz jest już za późno. Duch odłączył się od śpiącego ciała w poszukiwaniu wody do ugaszenia pragnienia wywołanego solą… głupia sól! Wpadłem w panikę, która coraz bardziej przeistaczała się w paranoję. Myślałem, że to są żarty, a teraz nie wiem jak wrócić… Opadłem na ziemie bezwładnie, załamując ręce. Nawet chciałem uderzyć pięścią w ścianę ze złości… Ręka przenikła przez nią jak przez mgłę i weszła do pokoju mojej siostry. Tak to pewne… jestem duchem i co gorsza nikt o tym nie może wiedzieć. Żebym tylko mógł otworzyć tą cholerną książkę, którą pożyczyłem od koleżanki, by się pobawić magią, niestety nie mogę przecież jestem duchem. A tak bym chciał zobaczyć jak to odwrócić… dowiedzieć się, na czym stoję. To straszne! Ta niepewność. Nie cierpię tego. Ale poczekam do rana, zobaczę, może się coś wyjaśni, coś wydarzy… Rzeczywiście wydarzyło się, bynajmniej nie po mojej myśli. Moje ciało pozbawione ducha było odcięte od świata i wpatrywało się w sufit z głupim wyrazem twarzy, ale takim przerażającym zarazem. Matka coś do mnie mówiła, ale ja jak głuchy patrzyłem się przed siebie, zero reakcji. W końcu dała sobie spokój i poszła do kuchni. Tymczasem oczy rozszerzyły się bardziej i bardziej jak by chciały wyjść z oczodołów… Ciałem wstrząsa skurcz powodowany konwulsyjnymi bólami nieznanego pochodzenia, powieki stały się ciężkie… i powoli opadły. Pomyślałem, że ciało zasnęło. Ale po chwili się zaniepokoiłem. Zaraz! Czemu ja sinieje?! Nie dopuszczałem do siebie myśli, że mogłem…, że to mógłby być koniec… Mam dopiero 20 lat, studiuję, mam wielu znajomych… i miałbym to wszystko stracić…? Klatka piersiowa już dobrą chwilę się nie podnosiła ani nie opadała… już wiedziałem, że to nie jest zwykły sen… No i co zrobić? Co zrobić, gdy nie można zrobić nic?! Tak po prostu patrzeć na to jak się odchodzi? A może wydać niemy krzyk, którego i tak nikt nie usłyszy? Moja rozpacz sięgała zenitu, a ja mogłem tylko stać i patrzeć… patrzeć na własne stężenie pośmiertne… Mijały godziny, nagle matka weszła do pokoju by zawołać mnie na obiad. Nie zareagowałem, więc podeszła bliżej, by zaraz zamrzeć ze strachu… Wzięła moją zimną rękę, popatrzyła na sine policzki, zaczęła potrząsać moim ciałem, wołać, krzyczeć, jej łzy zaczęły po mnie spływać tysiącami pocałunków ja nic. Po prostu nic… Wezwała pogotowie, które spóźniało się jak by polowało na kolejna „skórkę”. Każda minuta w obliczu zrozpaczonej matki urastała do wymiaru wieczności… W końcu pogotowie się zjawiło. Tylko po to by stwierdzić zgon. Byłem chyba jedyną osobą, która mogła patrzeć na swój upadek i przejście na tamten świat… gdziekolwiek on by nie był. Jeden z lekarzy dorzucił jeszcze: Jakby pani chciała to polecam pewien zakład pogrzebowy, bardzo dobry z fachową obsługą… To mówiąc wręczył płaczącej matce wizytówkę i wyszli. Niemal minęli się z tatą, który właśnie wrócił z rehabilitacji. I dowiedział się najgorszego… Tymczasem pod dom podjechał czarny samochód z jednostronnym biletem do kostnicy, gdzie w „lodówce” miałem czekać aż do dnia pogrzebu na cmentarzu gdzie przecież tak niedawno żegnałem bliskie mi osoby… A teraz miałem do nich dołączyć. To już koniec złudzeń. A definitywny koniec nastał z dzisiejszym dniem – dniem, w którym poziom mojego życia obniży się o 7 stóp… Jesteśmy świadkami obrządków chrześcijańskich; jeszcze tylko żegnaj synku powie zrozpaczona matka, babcia, która nigdy by nie pomyślała, że przeżyje tego pełnego energii ukochanego wnusia… Tata odganiał od siebie myśli, a jego policzki raz po raz przecinały łzy… Ksiądz powiedział swoje, grabarze tez zrobili swoje umieszczając mnie na miejscu wiecznego spoczynku. Darłem się w niebogłosy, jednak nikt mnie nie słyszał. Moje ciało, ludzie… wszyscy byli głusi na moje skomlenie… Teraz moja dusza będzie błądzić, zawieszona między światami i nie ma dokąd iść, ani tez dokąd wracać… I stanie się nicość… Trzask! Opuszczana płyta nagrobkowa obudziła mnie ze snu. Cały w drgawkach zerwałem się z łóżka oblany zimnym potem… Jezu, co za straszny sen. Dobrze, że to nieprawda… uffff Co za ulga… Zaraz… coś mi tu nie pasuje… Co robi ta słona woda na moim biurku… Boże a jeśli to nie był sen…?!