Najnowsze wpisy, strona 39


sty 10 2016 Moja modlitwa... Opadam z sił...Tyle problemów......
Komentarze (0)

strega63   
sty 10 2016 Królowa cierpienia
Komentarze (0)

W najciemniejszych chwilach to właśnie ja przychodzę.
Do twego łoża bardzo blisko podchodzę…
Skradam się po cichu w nocy,
Lecz nikt nie docenia mej mocy,
Dopóki sam się nie przekona,
Że mnie nie da się pokonać...

Jestem panią bez sumienia.
Nikomu nie daję wytchnienia.
Zmuszam do wszystkiego złego
Nawet człowieka najsilniejszego.

Zabijam duszę, pozostawiam ciało.
Niech męczy się bólem, skoro tak chciało.
Niech błaga o litość pokornym gestem,
A kiedy spyta, kim jestem,
Odpowiem: Dama Potępienia.
Oto ja- Władczyni Cierpienia!...

Autor: Reila Danza

strega63   
sty 10 2016 Taniec cieni...
Komentarze (0)
Cisza. Każdy wie co to cisza.. prawda? Do czego mogłabym  ją porównać.. To tak jakby obudzić się w środku nocy... Stan pomiędzy jawą a snem... Stan w którym leży się jeszcze w łóżku i słucha, słucha ciszy. Czy ktoś kiedyś zastanawiał się jak piękna jest cisza ? Przy zgiełku ulic, wrzasku przechodniów, hałasie samochodów... Dopiero w środku nocy... Potrafimy docenić ciszę. W taką atramentowa noc. Księżyc już dawno schował swoje oblicze za gęstym kożuchem z chmur...

Tę atramentową noc rozświetlał nikły promień świecy. Lekko tańczył na końcówce knota. Płomień co rusz zmieniał barwę i rozmiar. To podskakiwał to znów zamierał. Przechylał się we wszystkie strony. Czarny wosk spływał powoli po delikatnych jeszcze twardych woskowych ściankach. Płomień coraz bardziej zagłębiał się w szeroką świecę, tak jakby chciał się schować i zatrzymać dla siebie tę cząstkę światła, która była mu tak droga... Lekko podskakiwał poruszany niewidzialnym wiatrem. Maleńkie strużki dymy tańczyły w powietrzu wkładając się w fantazyjne wzory. Wokół unosił się przyjemny zapach stopionego wosku... Świeca, jedyne źródło światła stała na środku pokoju. Podrygujący w swym makabrycznym tańcu płomień rzucał finezyjne cienie na ściany pokoju, a te układały się w dziwne kształty, które jedynie chory umysł mógłby rozróżnić. To zbliżały się to znów oddalały. Była tam ciemna postać falująca lekko na ścianie , wyciągająca swe dłonie, pomarszczone przez zagięcia tapet ku świecy, by zdusić płomień, iskierkę życia. Obok piętrzyło się drzewo, chore, powykręcane. Mogło się wydawać, że jego gałęzie rozwijają się by zaraz, wraz z podskokiem świecy, opaść na ziemie i.. zniknąć. - Najprościej jest zniknąć.. Zostawić wszystko i zniknąć. - szepnął głos... Drzewo również zdawało się wyciągać gałęzie w kierunku świecy, która jakby zalękniona, panicznie broniąca swej iskierki - uciekała. Płomień tańczył, uciekał we wszystkie strony. Cień jego iskry zatrzymał się na pomarszczonej barwnej płachcie zwieszonej z sufitu. Chwile zmagał się sam z sobą... Zakotłował się, wdał się w bójkę... Sam z sobą, falował, rozrywał się, by znowu się zrosnąć w jedną całość. Cień wyglądał jakby chciał chwycić, zerwać ten kawał materiału... Powoli powstawał kształt ... Dłonie - kolejne palce wyłaniały się z mroku, demonstrowały swe istnienie na płachcie. Palce - pierwszy, drugi, trzeci.... Kolejna dłoń, kolejne palce, i kolejna... I kolejna... Dziesięć dłoni, sto, tysiąc.... Płomień zmalał... Zatańczył, uciekł... Teraz ten malutki ogieniek, namiastka domowego ogniska rzucał światło na małą wenecką maskę wiszącą na ścianie. Biała za dnia twarz teraz mieniła się mnóstwem kolorów , tak jakby była lustrem, odbijała kolory płomienia. Jej pulchne policzki co rusz zmieniały barwę... Czerwone, żółte, pomarańczowe... niebieskie ? Puste , pokryte cieniem oczodoły oglądały pokój, oglądały to przedstawienie. Cień biegał sobie po masce... Lekko uniosła się brew... Łza na lewym policzku zdawała się spływać... Maleńkie , czerwonawe usteczka zdawały się ściągnąć... Maleńki nosek, zmarszczył. Maska na chwile przymknęła powieki... Co cień może uczynić ze zwykłych rzeczy? A gdyby maska naprawdę ożyła? Płomień zmalał ponownie. Teraz walczył z niewidzialnym wiatrem, z tysiącem dłoni, rękami przybysza, z gałęziami drzewa..... Walczył o przetrwanie.. O swój szept. O strużkę dymu, o światło. Cień toczył własną walkę. Na niewielkim suficie, na czterech ścianach... Które z nich wygra? Cień czy Płomień?

strega63   
sty 10 2016 I Bóg stworzył...
Komentarze (0)

Bóg stworzył osła i powiedział do niego:
- Ty jesteś osłem. Będziesz nieprzerwanie od rana do wieczora pracował
i na swoich plecach ciężkie przedmioty nosił. Będziesz jadł trawę i będziesz
mało inteligentny. Będziesz żył 50 lat.
Na to osioł:
- 50 lat tak żyć jest za dużo, daj mi nie więcej jak 30 lat.
I tak się stało.
...
Następnie Bóg stworzył psa i tak powiedział do niego:
- Ty jesteś psem. Będziesz pilnował ludzkiego dobytku i ludzkim przyjacielem
będziesz. Będziesz jadł to, co ci człowiek zostawi, będziesz tak 25 lat żył.
Pies na to:
- Boże, tak żyć i to przez 25 lat jest za dużo. Daj mi nie więcej jak 10 lat.
I tak się stało.
Następnie Bóg stworzył małpę i tak powiedział:
- Ty jesteś małpa. Będziesz z drzewa na drzewo skakała i się jak idiota
zachowywała. Ty musisz być zabawna i tak przez 20 lat żyć.
Małpa na to odpowiedziała:
- Boże, przez 20 lat żyć jak światowy błazen to o wiele za dużo. Proszę daj mi nie więcej jak 10 lat.
I tak się stało.
Ostatecznie stworzył Bóg mężczyznę i przemówił do niego:
- Ty jesteś mężczyzna, jedyna racjonalna istota żywa, która opanuje ziemie.
Będziesz swoja inteligencję używać do podporządkowania sobie innych
stworzeń. Będziesz panował na ziemi i 20 lat żył.
Na to odpowiedział mężczyzna:
- Boże, mężczyzną być tylko przez 20 lat to za mało. Proszę daj mi 20 lat,
które osioł odrzucił, te 15 lat psa i te 10 lat małpy.
I tak postarał się Bóg, żeby mężczyzna żył jako mężczyzna przez 20 lat,
potem się ożenił i następne 20 lat żył jak osioł, który od rana do wieczora
pracuje i ciężary dźwiga. Potem ma dzieci i przez 15 lat żyje jak pies, pilnuje
domu i je to, co jemu rodzina pozostawi. A potem, na stare lata, żyje przez
10 lat jak małpa, zachowuje się jak idiota i zabawia wnuki.
I tak się stało...

strega63   
sty 10 2016 *********
Komentarze (0)

Wśród morza ewen­tual­ności: te­go, co pot­rzeb­ne, mniej pot­rzeb­ne i zby­teczne, te­go, co przy­jem­ne, a pożyteczne, te­go, co szkod­li­we, bar­dziej szkod­li­we, a sma­kowi­te, te­go, co opłacal­ne, bar­dziej opłacal­ne, a krzyw­dzące dru­giego człowieka, te­go, co praw­dzi­we, mniej praw­dzi­we, kłam­li­we, ale dające korzyści. Nie zgu­bić się w tym gąszczu ani nie roz­strzy­gać fałszy­wie. Nie zgu­bić się ani na chwilę, ani na miesiąc, ani na całe życie. Umieć wrócić, gdy się pobłądzi. Umieć od­kryć błąd, przyz­nać się do te­go, że się było nieu­czci­wym, bru­tal­nym, egois­tycznym, że się skrzyw­dziło dru­giego człowieka. Pot­rze­ba dru­giego człowieka , który po­może, os­trzeże, upom­ni w imię dob­ra, życzli­wości. Pot­rze­ba dru­giego człowieka, który ura­tuje od roz­paczy. Pot­rze­ba człowieka wier­ne­go, który nie zdradzi nie odej­dzie, nie opuści, nie zdarzy się czas próby, niepo­wodzeń, klęsk, ka­tas­trof życiowych, gdy wszys­cy się od­suną, potępią, za­pomną, który po­cie­szy, po­dep­rze, po­da rękę, poz­wo­li uwie­rzyć siebie, przy­niesie nadzieję i ra­dość. Bo miłość to by­cie do dys­po­zyc­ji, to go­towość do te­go, by usłużyć, pomóc, przy­dać się, zaopieko­wać się. To chęć, by być pot­rzeb­nym. Czas jest zaw­sze tym egza­mina­torem, przed którym nie os­ta­nie się żad­na złuda, zaśle­pienie.

strega63