Komentarze (0)
.Ile to razy spoglądałam w lustro ... dziecko... dziewczynka... panienka... kobietka...
No cóż teraz Kobieta, spogląda na mnie zdziwiona...
Oglądam się wstecz i widzę życie...
Które trwało chyba tylko godzinę....
Większość tekstów pochodzi z netu....
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
28 | 29 | 30 | 31 | 01 | 02 | 03 |
04 | 05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 |
11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 |
18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 |
25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 |
.Ile to razy spoglądałam w lustro ... dziecko... dziewczynka... panienka... kobietka...
No cóż teraz Kobieta, spogląda na mnie zdziwiona...
Oglądam się wstecz i widzę życie...
Które trwało chyba tylko godzinę....
Befana...siostra Swiętego Mikołaja. Befana to po polsku wróżka, ale o wyglądzie wiedźmy, oczekiwana przez najmłodszych i tych starszych. Dawniej pojawiała się w domach w towarzystwie męża i dzieci. Kolędowała od domostwa do domostwa, obdarzając swoim wesołym towarzystwem poszczególne rodzin
Dzieci, aby zostać obdarowanymi, muszą oczywiście być grzeczne. Starym zwyczajem zanim pójdą spać, w nocy z 5-go na 6-ty stycznia powinny zostawić na stole pomarańcze, mandarynkę lub kieliszek wina dla staruszki z zakrzywionym nosem. Befana bywa złośliwa i dzieciom mówi się, że może włożyć im do skarpety, węgiel, popiół, cebulę lub nawet czosnek…
Można powiedzieć, że wiedźma na miotle jest siostrą naszego Świętego Mikołaja, który jest we Włoszech nieznany i nie pojawia się w grudniu u włoskich dzieci.
Wracając do Befany, spośród wielu legend o wędrującej wiedźmie jest też i ta, która nawiązuje do wizyty Trzech Króli, przynoszących dary dzieciątku Jezus. Legenda głosi, że zagubieni Trzej Królowie, mieli zapytać przechodzącą staruszkę o wskazanie drogi do Betlejem. Staruszka jednak odmówiła im towarzystwa i w ramach przeprosin przygotowała kosz przysmaków, który miała im podarować. Niestety Trzej Królowie, będący już w drodze, nie mogli przekazać podarku małemu Chrystusowi. Stąd też staruszka zaczęła swą wędrówkę, od domu do domu, w nadziei, że w którymś z nich spotka małego Jezusa. W każdym z odwiedzanych domów zostawiała drobny poczęstunek dla domowników. Od tego czasu odwiedza wszystkie domy na całym świecie, ofiarując słodycze w ramach przeprosin. Zagląda do każdego domu, w którym jest dziecko, na wypadek gdyby był nim Jezus.
Dawniej podczas jednego wieczoru pojawiało się nawet kilka wiedźm w okolicy. Najpierw te, które odwiedzały najmłodszych, potem te, które odwiedzały starszych domowników. Już w południe domy przygotowywane były do wizyt wiedźm. Gromadzono stare znoszone ubrania, ażeby odziać nawiedzającą staruszkę na latającej miotle.
Befana jest szczególnie popularna w centralnych Włoszech. W Rzymie organizuje się specjalnie dla niej imprezy i jarmarki świąteczno-noworoczne. Imię Befana pochodzi od słowa "epifania" (objawienie), święta z którym jest ona nieodłącznie związana. Wierzy się, że czarownica objawia się w noc przed l’epifania (6 stycznia), aby wypełnić po brzegi skarpety najmłodszych cukierkami i czekoladkami.
Wiele włoskich rodzin jednoczy się w święto epifania na Piazza Navona w celu spotkania samej wiedźmy. Dzieci biegną w jej kierunku licząc na słodycze i drobne niespodzianki, które ma przynieść im staruszka. Oczywiście są i tacy, którzy obawiają się, że czarownica przyniesie im węgiel, gdyż nie zasłużyli na nic więcej.
W Rzymie jak nakazuje tradycja, na Piazza Navona w dniu 6 stycznia Befana ląduje swoim helikopterem. Tak rozpoczyna się wielka festa i rozdawanie słodyczy. Na jarmarku można zakupić specjalne calze - skarpety na cukierki, małe wiedźmy na szczęście oraz inne drobne upominki zarezerwowane dla tego święta.
Kiedyś Byłam Maleńką istotą, która nikomu nic nie zawiniła.Przyszła na świat nie wiedząc co ją czeka.
Moje malutkie serduszko biło sobie spokojnie, nie wiedząc że dostanie tyle ciosów, że zostanie mu zadane tyle ran do których nie było przygotowane.
Może gdyby wiedziało przestało by bić...
Było otwarte dla każdego. Obdarowywało uczuciami,które przepadały w nicości.Oddawało swe ciepło innym a gdy same potrzebowało ciepła dostawało chłód. A mimo to nie poddawało sie walczyło całkiem samo,choć nie rozumialo dla czego tak jest.Z dnia na dzień stawało się coraz słabsze. Dziwne- małe serduszko które kiedyś było tak silne zaczeło opadać z sił. Z roku na rok było na nim coraz więcej ran i nie gojących się blizn... A on jednak nadal walczyło.Pomimo wszystko. Wciąż ciepłem odpłacało za chłód. Nadal Obdarowywało uczuciami, pomimo tego że nikt ich nie chciał i przepadały w nicości. Wkońcu poraz pierwszy upadło...Zaczeły pękać wszystkie blizny. A rany które były świerze bolały jeszcze gorzej. I jak zawsze żadne serce nie pomogło małemu serduszkowi.Mijały lata. To Malutkie serce było coraz starsze. I czym więcej rozumiało tym bardziej cierpiało i tym bardziej sie głubiło w tym wszystkim. Zadając sobie podstawowe pytanie
"dlaczego" a potem "za co" Nadszedł czas kiedy upadło po raz drugi. Wedy to ciepło, którym darzyło innych schowało by inni nie mogli go dostrzec. Uczucia próbowało zabić co sie nie udało. Dla tego musiał je dobrze ukrywać. Ufność którą darzyło inne serca znikła...Wkońcu z małego serduszka stało sie w miare dorosłe serce. Które umiera codziennie. Codziennie wykrwawia sie i krzyczy z bólu. Bo nie dosć że ma pełno blizn i ran które sie odnawiają. To dochodzą nowe rany.Pomimmo tego serce i jego właściciel nadal walczą. Tylko ile jeszcze będą to sie okaże. Zobaczymy kiedy serce powie dosyć a właściciel koniec.
Czas składania życzeń. Tik, tak, już czas prezentów, przytulania i świateł. Zimno.
I co mogę napisać osobie, której poznałam historię życia, a codzienność - zaledwie jednego dnia? Właściwie albo nic, albo wszystko naraz. Nie da się zawrzeć cudu w kilku zaledwie zdaniach, gdy nie istnieje nawet namiastka wspólnego słownika. Człowieka można objąć ciepłem zrozumienia dopiero, gdy sam otworzy usta i ramiona. Więc, gdy jedyne co jest dostępne, to koślawe wyobrażenia, niepewne przewidywania co do danej natury, jak można paru słowom nadać wartość niby pokarmu dla głodującego, niby koca - zamarzającemu; jak sprawić, by nie minęły wraz z zachodem słońca, lecz by grzały nawet bez wchłaniania kwantów z promieni?
W takiej chwili jak ta, nie ma nawet skąd czerpać inspiracji. Żaden z krótkich, ni długich listów, nie wymknie się spod powiek adresata. I pomysł, gdzie ten pomysł, jak zacząć, o czym zacząć, do czego zmierzać... Czasem nawet takie bolesne ukłucie da się odczuć w sercu, kiedy miast ciepła odklepuje się banały, byle tylko przerwać niezręczność ciszy...
W takiej chwili jak ta przeplatają się bezradność z naiwnością. To wzlata, to opada chęć próbowania. Rozumienia. W krótkim momencie składania życzeń, nadrobienia wszystkich godzin, w których nic nie zbliżyło do siebie dwu istot, jednej milczącej teraz z racji przyjętej roli słuchacza, drugiej zaś, z drobnego, subtelnie drażniącego wstydu, że to - te słowa - że to jest tylko tyle...
Piszę więc w więcej niż kilku zdaniach. Tłumacząc troszkę siebie. Być może... i to na początek wystarczy. Gdy to ja otworzę ramiona.
Biedak postanowił umrzeć. Jedyne co w życiu osiągnął to dno desperacji. Nic zatem dziwnego, że stracił wolę egzystencji wśród reszty świata. Za stan w którym się znalazł obarczył winą Boga. Zaczął nienawidzić Stwórcę, obrzucać przekleństwami. Jednak Bóg nie odbierał telefonów. Zapragnął więc wykreślić Wszechmogącego z pamięci i zniszczyć Jego wizerunek. A skoro Bóg stworzył człowieka na własny obraz i podobieństwo, osiągnąć ów cel mógł jedynie poprzez samobójstwo.
Nie chciał zginąć w zwyczajny sposób. Jego śmierć miała stać się symbolem. Dlatego też postanowił powiesić się. Osoby które odnajdą wiszące zwłoki, odczytają sens jego śmierci. Zrozumieją, że przez całe życie pragnął podnieść życiową stopę. Tak więc, śmierć przez powieszenie stanowiła trafny wybór.
Nic mu w życiu nie wychodziło – także wiązanie pętli. Sznur co chwila wypadał z drżących rąk, jakby żył własnym życiem. W końcu udało się. Łzy napłynęły do oczu, a gardło ścisnęło wzruszenie lub też coś innego. Teraz nie miało to najmniejszego znaczenia.
Bogacz pragnął żyć. Żyć ponad stan, być ponad wszystkim. Szybować w przestworzach niczym anielskie zastępy. I dopiął swego.
Krajobraz Apenin Środkowych widziany z awionetki, którą osobiście pilotował, był przepiękny. Widok ten zarezerwowany był dla ludzi, którzy osiągnęli szczyt. Wiedział, że zalicza się do grona owych wybrańców. Dziękował za to Bogu. Dziękował za wszystko, co w życiu osiągnął; za każdą udaną inwestycję, za każdy następny dzień. Jakże więc wielkie było zaskoczenie, gdy niespodziewanie przed jego oczami wyłoniło się zbocze Monte Casino. Chwila uniesienia prysnęła niczym mydlana bańka. Próbował poderwać wyżej maszynę, jednak było już za późno na jakikolwiek manewr. Zanim rosnące na wzgórzu maki przyjęły kolejną ofiarę, zdążył spojrzeć pełnym nienawiści wzrokiem na zepsuty wysokościomierz. Przeklął w duchu złośliwość przedmiotów martwych. Szczęściarz, którego marzenia zawsze się spełniały -–pragnąc być górą, teraz stał się jej częścią.
Śmierć skończywszy tkać z ludzkich jelit kolejny gobelin, zamyśliła się nad swoimi ostatnimi gośćmi:
- No tak. Od wieków nic się nie zmienia. Biedak ledwo wiąże koniec z końcem, a bogacz po casinach się rozbija.
Chwyciła w ręce następną robótkę i uśmiechnęła się. Był to pełny uśmiech, można by powiedzieć od ucha do ucha. Jednak Śmierć nie miała uszu – zanikły, od zarania dziejów głuche na ludzkie błagania.