Najnowsze wpisy, strona 51


sty 07 2016 Młot na czarownice
Komentarze (0)

CZĘŚĆ I
Tekst zaczyna się dyskusją o naturze czarostwa. Zawiera ona dyskurs wyjaśniający dlaczego kobiety w mniemaniu autorów, z powodu słabszej natury i pośledniego intelektu, są z natury bardziej podatne na pokusy Szatana. Kramer i Sprenger wyjaśniają też, że niektóre rzeczy wyznane przez czarownice podczas procesów, jak np. przemiana w zwierzę, były tylko omamem wywołanym przez Diabła by je usidlić. Inne z kolei rzeczy, jak latanie, wywoływanie burz i niszczenie zbiorów miały być rzeczywiste. Autorzy rozpisują się ze szczegółami na temat lubieżnych praktyk, którym czarownice miały się oddawać z Diabłem - poruszony został nawet problem pomiotu, który czarownice miałyby rodzić Szatanowi. Wszystko pisane jest najzupełniej poważnie, jeden z ustępów przytacza nawet antyklerykalny dowcip tak jakby opisywano zdarzenie, które wydarzyło się naprawdę

Część pierwsza utrzymuje, że ponieważ Diabeł egzystuje i ma władzę by ożywiać martwe przedmioty, czarownice są gotowe pomóc, jeśli urok jest własnością Diabła i jest „wyprodukowany” za pozwoleniem Boga. Moc Diabła jest największa gdzie jest mowa o życiu intymnym człowieka, a została opisana dla tych, którzy nie są przekonani do faktu, że kobiety były bardziej nierządne niż pozostali ludzie. Niektóre kobiety odbywające stosunek z Diabłem, zablokowały swoją drogę do zostania czarownicą.
CZĘŚĆ II
w części II Malleus Maleficarum, autorzy zwracają się ku kwestiom praktyki przez rozmawianie o rzeczywistych przypadkach. W tym dziale najpierw omawiane są moce czarownic, a następnie badane strategie rekrutacyjne. Są one przeważnie stosowane czarownice w przeciwieństwie do Diabła, który robi tzw. „nabór” przez sprawianie, że coś bierze w łeb w życiu np. przyzwoitej pielęgniarki. To sprawia, że konsultuje się ona z czarownicą, albo przez zapoznanie dziewcząt z młodymi diabłami, którzy zajmują się kuszeniem. ta część również szczególnie opisuje jak czarownice rzucają zaklęcia i przygotowują wywary, które mogą zostać przyjęte źle, albo nie zostać zaliczonymi do czarów, albo pomagać tym, którzy zostali dotknięci przez nieszczęście.
CZĘŚĆ III
Ostatnia część opisuje praktyczne szczegóły wykrywania, sądzenia i eliminowania wiedźm. Rozważane są m.in. takie problemy jak: zaufanie do zeznań świadków i potrzeba eliminowania złośliwych oskarżeń. Z drugiej strony autorzy dopuszczają plotkę jako przesłankę wystarczającą do oskarżenia oraz konstatują, że żywa obrona jest świadectwem opętania podsądnej przez Diabła. Oprócz tego autorzy dostarczają wskazówek, jak chronić przeprowadzających proces przed mocami wiedźmy, deklarując m.in., że osoby reprezentujące podczas procesu stronę Boga są niewrażliwe na moce Szatana. Szczegółowo wyłożone są sposoby wymuszania zeznań - z rekomendowaną kolejnością stosowania tortur włącznie. Wskazane jest używanie rozpalonego żelaza i golenie całego ciała podsądnej w poszukiwaniu znaków Diabła.

Część III Jest także jurydyczną częścią „Młota”, który opisuje jak wnieść oskarżenie przeciwko czarownicy. Argumenty najwyraźniej są zapisane dla niewtajemniczonych sędziów pokoju wnoszących oskarżenie przeciwko czarownicom. Z Kremerem i Sprengerem możemy odbyć wycieczkę do sali rozpraw, prawie jak z przewodnikiem. Więc po zachowaniu czarownicy na rozprawie, z metody procesu i zgromadzeniu oskarżeń, do przesłuchania (wliczając w to tortury) i z zeznań świadków wydawany jest wyrok. Kobiety, które nie zapłakały podczas ich rozprawy były automatycznie uznawane za czarownice. Kontrowersyjne metody śledcze proponowane przez autorów nie zostawiały często żadnych szans na ułaskawienie kobietom oskarżonym o czary. Test mający dowieść czy kobiety są czarownicami polegał na wrzuceniu ich do stawu. Te, które tonęły uznawano za niewinne, a utrzymującym się na wodzie zarzucano, że pomagał im Szatan. Kobiety te wzywano potem do przyznania się do winy lub wymuszano je podczas tortur.
KONSEKWENCJE

Pomiędzy rokiem 1487 i 1520, zostało wydanych dwadzieścia „Młotów”, i szesnaście między 1574 do 1669r. Popularne media wykazują, że znaczna działalność wydawnicza Malleus Maleficarum w 1487 wprowadzonego na rynek w wiekach polowania na czarownice w Europie wpłynęła na zróżnicowanie poważania śmierci nagminnie ale oceny powszechniej zaaprobowane są w ok 40tys. do 100tys. ludzi, przeważnie kobiet, ponieważ płeć ta została oskarżona o czarowanie. Jednak ponieważ naukowcy zauważyli, fakt, że Młot cieszył się popularnością nie oznacza, że to dokładnie odzwierciedliło albo wpłynęło na rzeczywistą praktykę; jeden pracownik naukowy porównał to do mącenia w głowie "telewizja docu-drama" z "rzeczywistych procedur sądowych." szacuje o efekcie Młota na czarownice. Stąd powinien być ważony stosownie do jego poziomu.



strega63   
sty 07 2016 Jak losowi powiedzieć NIE...
Komentarze (0)
Wiele razy myślałam o tym, że chciałabym cofnąć czas i zmienić coś, co już dawno temu zrobiłam. Prawdopodobnie nie jestem w tym pragnieniu odosobniona, każdy z nas czegoś w swoim życiu żałuje i zastanawia się, dlaczego postąpił właśnie tak. Dlaczego nie użył innych słów, lub nie przemilczał danej sprawy? A może wystarczyłoby czasem wykonać jeden drobny gest, by kolejne wydarzenia potoczyły się inaczej?
Na te pytania nie ma odpowiedzi. Możemy zastanawiać się, co zrobiliśmy nie tak, jak trzeba oraz czy gdybyśmy postąpili inaczej, zmieniłoby to przyszłość, ale nigdy nie będziemy mieć pewności, czy nasze podejrzenia są słuszne. Bo czasu nie da się cofnąć, a los jest ślepy i głuchy na nasze błagania, rzadko przynosi to, co najbardziej by nam odpowiadało.
Pytanie o przeznaczenie to oczywiście kwestia filozoficzna. Czy wszystko, co dzieje się w naszym życiu jest z góry zapisane, czy mamy jakiś wpływ na przyszłe wydarzenia i warto walczyć o poprawę swego losu? A może to bezcelowe, bo niezależnie od tego, co zrobimy i jak bardzo będziemy się starać, nie wygramy z tym, co zostało dla nas zapisane?
Również starożytni Grecy zastanawiali się nad tą kwestią. Ich wizja przeznaczenia, jak to często bywa, została spersonifikowana. Pojawił się więc trzy Prządki – Mojry – dzielące się pracą. Pierwszą z nich była Kloto, wijąca nić i dająca początek życiu człowieka, drugą Lachezis, odmierzająca nić i pilnująca, by doszła ona do trzeciej z Mojr – Atropos, która nieubłaganie przecinała ludzki żywot swymi nożycami. Widać więc, że przynajmniej na to, kiedy nadejdzie śmierć, człowiek starożytny nie miał żadnej rady. Jeszcze bardziej ponura wydaje się wizja, w której nie tylko na swój koniec, lecz nawet na wydarzenia z życia nie mamy wpływu. Wniosek taki można wysnuć na podstawie innych fragmentów dzieł starożytnych, które zachowały się do naszych czasów. Między innymi z eposów Homera wynika, że nikt nie może wpłynąć na to, co Mojry dla niego uprzędły – nawet Zeus musi pogodzić się z wyrokami trzech sióstr, a jego rolą jest nie decydowanie o losie śmiertelnych, a raczej pilnowanie porządku i tego, by wola Mojr została wypełniona.
W literaturze późniejszej, rzymskiej, wizja Prządek uległa ewolucji i przeobraziła te trzy niewiasty w Parki. Ich rola jest w zasadzie taka sama, podejmują bowiem one decyzje dotyczące losu, jaki spotka śmiertelnych, a wolę mają nieugiętą i nawet bogowie nie mogą ich ubłagać, by zmieniły swoje zapisy. I tu właśnie pojawia się zasadnicza różnica pomiędzy Mojrami a Parkami , swoje wyroki zapisują na tablicach z brązu lub żelaza, przechowywanych w wielkich archiwach.
Jeśli chodzi o moje własne zdanie, bardziej przemawia do mnie obraz Prządek, u których życie jest ulotne niby nić, a jeden nieostrożny ruch wystarczy, by je zerwać. Tablice, na których znajdując się wyroki losu, zdają  się być znacznie solidniejsze, ale także mniej poetyckie. Nie potrafię dostrzec w nich już tego uroku, który pojawia się w greckich Mojrach, choć z pozoru wielu różnic pomiędzy nimi nie ma.

A jak w takim razie uwolnić się z zaklętego kręgu przeznaczenia? Czy to w ogóle możliwe, by rzucić wyzwanie losowi i zwyciężyć w tej – jak się wydaje – beznadziejnej walce? Może się nie da i po prostu każde działanie, skierowane pozorne przeciwko tym wydarzeniom, które nas spotykają, jest jednak zgodne z tym, co zostało nam zapisane na samym początku. Może nie mamy wyboru i cień przeznaczenia nigdy nie zniknie…

strega63   
sty 07 2016 Urodzeni pod szczęśliwą gwiazdą
Komentarze (0)
Statystyki wskazują, że osoby urodzone w konkretnych miesiącach częściej wybierają pewne profesje. Czyżby data miała aż tak duże znaczenie?

STYCZEŃ
Duży procent posłów i poborców podatkowych.

Według amerykańskich statystyk nastoletnie mamy właśnie w tym miesiącu rodzą najczęściej.
Wśród osób, które urodziły się w styczniu jest też więcej przypadków choroby Alzheimera, choroby Leśniowskiego-Crohna i epilepsji.
LUTY
Wielu artystów oraz nadzorców ruchu ulicznego.
Urodzeni w tym miesiącu częściej niż inni wykazują skłonność do zaburzenia snu nazywanego narkolepsją.

Wśród zimowych dzieci jest nieco większe ryzyko schizofrenii i alergii pokarmowych.
MARZEC
Uważa się, że wiosennym dzieciom w większym stopniu grozi astma niż dzieciom urodzonym w inne pory roku.

Na marzec przypada apogeum urodzin osób twórczych, w tym muzyków, a także wyższa od przeciętnej liczba pilotów.
KWIECIEŃ
Badanie wykazało, że osoby urodzone od kwietnia do lipca zwykle żyją o 101 dni krócej od przeciętnej.

U kwietniowych dzieci częściej pojawiają się zaburzenia pokarmowe, częściej stają się one alkoholikami i częściej zapadają na chorobę Parkinsona.
MAJ
Najniższe prawdopodobieństwo, że dziecko zostanie kapitanem sportowej reprezentacji Anglii. David Beckham jest tu rzadkim wyjątkiem.

U ludzi, którzy urodzili się wiosną lub wczesnym latem rośnie ryzyko samobójstwa i anoreksji, za to ryzyko większości innych chorób jest nieco niższe.
CZERWIEC
Dzieci urodzone w tym miesiącu są bardziej zagrożone cukrzycą i stwardnieniem rozsianym.

W czerwcu ma urodziny najwięcej dyrektor
LIPIEC
Miesiąc urodzin dyktatorów: Adolfa Hitlera i Saddama Husajna.

Uważa się, że dzieci urodzone latem są większymi optymistami niż te, które przychodzą na świat zimą.

Izraelskie badanie na 300 tys. ochotników do wojska wykazało, że dzieci urodzone w lipcu i sierpniu są bardziej zagrożone krótkowzrocznością.
SIERPIEŃ
Najgorszy miesiąc na urodziny. Sierpniowe dzieci częściej mają trudności w szkole i zdecydowanie gorzej wypadają na krajowych testach.

W tym miesiącu przychodzi na świat więcej fryzjerów niż przeciętnie.
WRZESIEŃ
W tym miesiącu rodzą się dzieci najlepiej radzące sobie w szkole.

W 2002 roku naukowcy w niemieckim Instytucie Maksa Plancka ds. Badań Demograficznych ogłosili, że ludzie urodzeni jesienią żyją dłużej niż ci, którzy rodzą się wiosną – i są mniej zagrożeni chorobami w zaawansowanym wieku.
PAZDZIERNIK
Największe szanse na najdłuższe życie: osoby z tego miesiąca żyją dłużej od ludzi urodzonych w marcu przeciętnie o 215 dni.

Dzieci urodzone jesienią są też uważane za bardziej wysportowane. Te, które obchodzą urodziny wiosną, są o 9 proc. mniej aktywne fizycznie.
LISTOPAD
W listopadzie urodziło się 17 z uwzględnionych w badaniu 100 seryjnych zabójców, podczas gdy w pozostałych miesiącach przeciętnie dziewięciu.

Osoby urodzone w listopadzie częściej uważają, że są niesprawiedliwie traktowane. Badanie z 2005 roku wykazało, że jako dorośli są największymi pesymistami.
GRUDZIEŃ
Mniejsze ryzyko astmy. W grudniu rodzi się więcej dentystów niż w innych miesiącach.

Zimowe dzieci częściej zapadają na chorobę dwubiegunową i częściej mają niewykształcone matki – wynika z amerykańskiego badania



strega63   
sty 07 2016 Seans...
Komentarze (0)

To dziś.
Właśnie nadszedł dzień sądu.
Ciało Teda przeszył paroksyzm nienawiści. Nie, żeby to był pierwszy raz. Skądże. Podobne stany miewa każdego dnia, parę razy w ciągu doby. Uczucie jednocześnie niepokojące, ale i napawające siłą. Żyły i tętnice oplata kolczasty drut, skóra ledwo zatrzymuje napierający z wnętrza ogień, płuca filtrują znacznie więcej powietrza, głowa pęka od nadmiaru tlenu, nabrzmiałe mięśnie nie są w stanie długo kontrolować rosnącej w ich włóknach mocy. Stało się. Teraz jest już tyko obserwatorem, mimo zachowania pełnej świadomości nie ma wpływu na bieg wydarzeń. Mija pięć minut, chyba najdłuższe pięciu minut w jego życiu, po raz kolejny. Na granicy omdlenia pada na podłogę, cisza bezlitośnie przecina pomieszczenie, doprowadza do obłędu. Czeka na jakikolwiek odgłos, który potwierdzi jego przynależność do tej rzeczywistości. Milczące, duszne, przesycone okropnym smrodem powietrze łagodnie śpiewa jednak swoją niemą pieśń, pozbawiając ostatniej nadziei. Jeszcze chwila. Agonia ustąpi, mózg rozpocznie powolną rekonstrukcję zdarzeń.
Powoli otwiera oczy, promienie słońca atakują czarne ślepia. Źrenice odzyskują kolor i kształt. Głowę nadal wypełniają odłamki stłuczonego szkła. Podnoszenie jej nie ma sensu, ból zwiększy się kilkunastokrotnie, wobec czego, czyniąc to też z wielkim trudem, odwraca wzrok w kierunku światła.
Niewielki pokoik z jednym tylko kredensem otaczała aura śmierci. Czuł to i chłonął każdym centymetrem spalonej skóry. Pamięć podsuwa w końcu urywek transu. Człowiek, w czarnym stroju unosi się do góry. Ciało, powyginane w bardzo nienaturalny sposób ląduje w głośnym hukiem na ziemię i zamiera. Wspomnienie jest tak silne, że żołądek zwraca całą swoją, mizerną zresztą zawartość. Wszystkie elementy układanki wracają na swoje miejsce.

Ted siedzi na małym krześle, przywiązany pasami wokół nadgarstków i kostek. Dwóch potężnych mężczyzn dodatkowo trzyma go, by zapobiec ucieczce z piedestału. Naprzeciwko skazanego stoi ksiądz. Trzymając w jednej ręce kropidło, w drugiej małą, czarną książeczkę wymawia niezrozumiałe, łacińskie zaklęcia.
- Demon słabnie, czuję to – szepcze egzorcysta do mężczyzn.
- To nic nie da, fałszywe świnie! – wrzeszczy Ted – nawróćcie się, te wysiłki są bezużyteczne, Wasze dusze są zatrute, w Waszych żyłach płynie czarna maź zła, Wasze mózgi trawi rak gniewu! Duchowi hipokryci!
Więcej nie może powiedzieć, chociaż bardzo chce. Przychodzi On, obca jaźń. Wypełnia jego ciało i od tej chwili nic nie jest w porządku. Z ciężkim sercem, zamknięty gdzieś pośrodku samego siebie, bez możliwości ingerencji ogląda rzeź.
Mężczyźni pchnięci niewidzialną siłą padają w przeciwległe rogi pokoju. Kończyny kręcą się w kierunkach przeciwnych do ich anatomicznych możliwości, czemu towarzyszy trzask niszczonych stawów i kości. Ted płacze, ale nie może nic zrobić. Widzi jak ksiądz, złożony na pół jak kartka papieru podskakuje w górę, po czym łamiąc kark spada na podłogę. Dość! – krzyczy do wściekłego gościa w głowie – wystarczy!


Wraca świadomość, wraz nią ciężar popełnionego czynu. Socjopaci przynajmniej nie mają wyrzutów sumienia – kalkuluje resztkami rozpadającej się psychiki. Nagle ciszę przerywa głośne uderzenie w drzwi. Policja, znaleźli mnie, w końcu wpadli na mój ślad – ulga, której oczekiwał nie nadeszła jednak. Do środka wpadają zamaskowani mężczyźni i na dzień dobry wymierzają Tedowi kulę między oczy. Świat zawirował. To wcale nie jest szybka śmierć – myśli zawiedziony. Czuje to. Odpływa w inny wymiar, istota zaś, która go posiadła, żegna się z nim głośnym i przenikliwym śmiechem. Policjanci, trzech - bo reszta na widok pobojowiska zwróciła zjedzone niedawno pączki na linoleum – patrzy z obrzydzeniem na ofiary szaleńca. Wszystkim z ust, oczu i uszu ścieka cienka strużka czarnej, kleistej mazi…


strega63   
sty 07 2016 Dog in the frog
Komentarze (0)

Mgła była gęsta jak mleko. Biegł już długo, najszybciej jak potrafił. Czuł, że zaczyna tracić oddech, że dalej nie da rady, że zaraz położy się na ulicy i będzie czekał. Czekał na śmierć. Jednak strach dodawał mu siły. Biegł przed siebie, zagubiony, wiedział, że nikt mu nie pomoże. Słyszał za sobą jego oddech, wiedział, że jest coraz bliżej. Gardłowy warkot niósł się cichym, a zarazem, jakże przerażającym, echem po pustej ulicy. Był tuż za nim.
Skręcił w bramę, która według niego wydawała się bezpieczna i dawała chociaż cień nadziei na ucieczkę. Wpadł sprintem na jakiś dziedziniec, który, jak zdążył szybko zauważyć, ma jedno wyjście. To które zostało za nim.
Zatrzymał się zdyszany. Zgięty wpół, z rękoma wspartymi na kolanach, patrzył pod nogi. Widział swoje odbicie w kałuży – przerażony, poharatany, młody chłopak, z mokrymi włosami opadającymi na twarz. Po nieco za dużym nosie, spływały z czoła krople potu. W końcu pierwsza z nich zmąciła spokojną toń kałuży, a on zamknął oczy. Miał dosyć.
Zaczynało do niego docierać, że to koniec. Dopadnie go, już po nim. Wbrew wszystkim opowieściom o ludziach, którym życie przelatywało przed oczami tuż przed śmiercią, on tego nie doświadczył. W głowie miał pustkę. Czuł jedynie zrezygnowanie i potworne zmęczenie.
Usłyszał za sobą powolne człapanie. „Czemu, do cholery, on się tak wlecze?! Nie może mnie po prostu zabić?! Miał przecież kilka okazji!”. Nie odwracał się, nie chciał znowu patrzeć w te pozbawione litości, błyszczące, czerwone ślepia. Stał nadal w takiej pozycji, wyczerpany, pozbawiony wszelkiej nadziei.
W jego głowie zabrzęczał cichy, pełen triumfu śmiech, jak ze zdartej gramofonowej płyty. Nienawidził tego, nienawidził jego pieprzonego głosu, którym do niego przemawiał. Paskudne połączenie zdartej gramofonowej płyty i gardłowego, nieludzkiego warkotu. Czerwonooki podchodził powoli, spokojny, pewny swojej zdobyczy.
Roger, bo tak miał na imię, przypadł w końcu do najbliższej ściany. Oparł się rękoma o lodowaty, wilgotny mur ze starej cegły i osunął się kolana. Oddychał ciężko, zmęczony ucieczką. Ze wszystkich sił starał się nie odwracać.
Zaczął zastanawiać się jak do tego wszystkiego doszło? Dlaczego on?! W końcu nie wytrzymał i wrzasnął z całych sił, cały czas zwrócony w stronę muru:
- Odwal się ty zawszony kundlu! Czego ty, kurwa, ode mnie chcesz?! Odejdź! Zostaw mnie, słyszysz?! Albo załatw to w końcu i wracaj do ganiania kotów, wybryku natury! Niech to się skończy... Niech to się wreszcie skończy... – ostatnie słowa zamieniły się w łkanie.
- Odwróć się. Lubię patrzeć wam w twarz nim... wyprawię was w podróż – jak zwykle wyjątkowo nie przyjemny głos odezwał się w jego głowie.
- Nie! Pierdol się! Nie będę Ci sprawiał radochy! Już mam dosyć, kurwa, dosyć! – krzyknął Roger ze łzami w oczach, pełnymi strachu, wściekłości i zrezygnowania. – Skończ to!
Czerwoonooki jednym susem pokonał dziedziniec i szybkim uderzeniem masywnej łapy, odrzucił chłopaka od muru, tak, że ten upadł na plecy, więc głowę miał zwróconą w kierunku łowcy.
Pchnięcie odebrało Rogerowi dech w piersi, chodź napastnikowi nie chodziło chyba o zadanie mu większego bólu. Otworzył oczy. I znowu zobaczył te paskudne, płonące ślepia ze swoich najgorszych koszmarów. Jak również resztę ciała swojego prześladowcy, które było nie mniej przerażające.
Oprawca był wilkiem. Ogromnym czarnym, kudłatym wilkiem. Wyjątkowo masywne ciało poruszało się sprawnie i pewnie. Przy każdym kroku kiedy zbliżał się do Rogera, widać było jaką dysponuję siłą. Wielkością przypominał niedźwiedzia, choć na pewno był dużo bardziej groźny. Jego kły wystawały z paszczy, którą w tej chwili wykrzywiał w okropnej karykaturze uśmiechu. Głowę przechylił na bok i szeroko rozwartymi oczami wpatrywał się w Rogera.
Zatrzymał się metr przed chłopakiem. Roger już o niczym nie myślał. Był sparaliżowany strachem. Nie był już w stanie krzyczeć, wymyślać mu czy nawet się poruszyć. Nie mógł zamknąć oczu, chodź za wszelką cenę próbował. Po chwili, która trwała całą wieczność, wilk w końcu przemówił:
-Chłopcze, to był zaszczyt polować na Ciebie. Od bardzo dawna nikt nie dostarczył mi tyle rozrywki... Jesteś... specyficzny. Mógłbyś być kimś... To była dla mnie wielka przyjemność. Żegnaj.
Roger był w głębokim szoku, jednak dotarło do niego. To koniec. A więc tak umrze? Pożarty przez wilka w środku miasta? Nigdy więcej nie zobaczy rodziny? Przyjaciół? Koniec? Przecież ma dopiero 19 lat! Jak tak może być?
Wilk zawył do księżyca, którego nie było widać zza gęstej mgły. Nadszedł czas. Wilk skoczył rozwierając paszczę najeżoną ogromnymi zębiskami. Roger zdążył jedynie zamknąć oczy.
Nie zostało po nim nic, żadnego śladu, plamki krwi, kości, nic. Wilk odwrócił się w stronę bramy. Wszedł w nią, spojrzał jeszcze raz w miejsce gdzie leżał chłopak, i zniknął. Tak samo jak gęsta mgła, która nagle się po prostu rozwiała.



strega63