Komentarze (0)
Mgła była gęsta jak mleko. Biegł już długo, najszybciej jak potrafił. Czuł, że zaczyna tracić oddech, że dalej nie da rady, że zaraz położy się na ulicy i będzie czekał. Czekał na śmierć. Jednak strach dodawał mu siły. Biegł przed siebie, zagubiony, wiedział, że nikt mu nie pomoże. Słyszał za sobą jego oddech, wiedział, że jest coraz bliżej. Gardłowy warkot niósł się cichym, a zarazem, jakże przerażającym, echem po pustej ulicy. Był tuż za nim.
Skręcił w bramę, która według niego wydawała się bezpieczna i dawała chociaż cień nadziei na ucieczkę. Wpadł sprintem na jakiś dziedziniec, który, jak zdążył szybko zauważyć, ma jedno wyjście. To które zostało za nim.
Zatrzymał się zdyszany. Zgięty wpół, z rękoma wspartymi na kolanach, patrzył pod nogi. Widział swoje odbicie w kałuży – przerażony, poharatany, młody chłopak, z mokrymi włosami opadającymi na twarz. Po nieco za dużym nosie, spływały z czoła krople potu. W końcu pierwsza z nich zmąciła spokojną toń kałuży, a on zamknął oczy. Miał dosyć.
Zaczynało do niego docierać, że to koniec. Dopadnie go, już po nim. Wbrew wszystkim opowieściom o ludziach, którym życie przelatywało przed oczami tuż przed śmiercią, on tego nie doświadczył. W głowie miał pustkę. Czuł jedynie zrezygnowanie i potworne zmęczenie.
Usłyszał za sobą powolne człapanie. „Czemu, do cholery, on się tak wlecze?! Nie może mnie po prostu zabić?! Miał przecież kilka okazji!”. Nie odwracał się, nie chciał znowu patrzeć w te pozbawione litości, błyszczące, czerwone ślepia. Stał nadal w takiej pozycji, wyczerpany, pozbawiony wszelkiej nadziei.
W jego głowie zabrzęczał cichy, pełen triumfu śmiech, jak ze zdartej gramofonowej płyty. Nienawidził tego, nienawidził jego pieprzonego głosu, którym do niego przemawiał. Paskudne połączenie zdartej gramofonowej płyty i gardłowego, nieludzkiego warkotu. Czerwonooki podchodził powoli, spokojny, pewny swojej zdobyczy.
Roger, bo tak miał na imię, przypadł w końcu do najbliższej ściany. Oparł się rękoma o lodowaty, wilgotny mur ze starej cegły i osunął się kolana. Oddychał ciężko, zmęczony ucieczką. Ze wszystkich sił starał się nie odwracać.
Zaczął zastanawiać się jak do tego wszystkiego doszło? Dlaczego on?! W końcu nie wytrzymał i wrzasnął z całych sił, cały czas zwrócony w stronę muru:
- Odwal się ty zawszony kundlu! Czego ty, kurwa, ode mnie chcesz?! Odejdź! Zostaw mnie, słyszysz?! Albo załatw to w końcu i wracaj do ganiania kotów, wybryku natury! Niech to się skończy... Niech to się wreszcie skończy... – ostatnie słowa zamieniły się w łkanie.
- Odwróć się. Lubię patrzeć wam w twarz nim... wyprawię was w podróż – jak zwykle wyjątkowo nie przyjemny głos odezwał się w jego głowie.
- Nie! Pierdol się! Nie będę Ci sprawiał radochy! Już mam dosyć, kurwa, dosyć! – krzyknął Roger ze łzami w oczach, pełnymi strachu, wściekłości i zrezygnowania. – Skończ to!
Czerwoonooki jednym susem pokonał dziedziniec i szybkim uderzeniem masywnej łapy, odrzucił chłopaka od muru, tak, że ten upadł na plecy, więc głowę miał zwróconą w kierunku łowcy.
Pchnięcie odebrało Rogerowi dech w piersi, chodź napastnikowi nie chodziło chyba o zadanie mu większego bólu. Otworzył oczy. I znowu zobaczył te paskudne, płonące ślepia ze swoich najgorszych koszmarów. Jak również resztę ciała swojego prześladowcy, które było nie mniej przerażające.
Oprawca był wilkiem. Ogromnym czarnym, kudłatym wilkiem. Wyjątkowo masywne ciało poruszało się sprawnie i pewnie. Przy każdym kroku kiedy zbliżał się do Rogera, widać było jaką dysponuję siłą. Wielkością przypominał niedźwiedzia, choć na pewno był dużo bardziej groźny. Jego kły wystawały z paszczy, którą w tej chwili wykrzywiał w okropnej karykaturze uśmiechu. Głowę przechylił na bok i szeroko rozwartymi oczami wpatrywał się w Rogera.
Zatrzymał się metr przed chłopakiem. Roger już o niczym nie myślał. Był sparaliżowany strachem. Nie był już w stanie krzyczeć, wymyślać mu czy nawet się poruszyć. Nie mógł zamknąć oczu, chodź za wszelką cenę próbował. Po chwili, która trwała całą wieczność, wilk w końcu przemówił:
-Chłopcze, to był zaszczyt polować na Ciebie. Od bardzo dawna nikt nie dostarczył mi tyle rozrywki... Jesteś... specyficzny. Mógłbyś być kimś... To była dla mnie wielka przyjemność. Żegnaj.
Roger był w głębokim szoku, jednak dotarło do niego. To koniec. A więc tak umrze? Pożarty przez wilka w środku miasta? Nigdy więcej nie zobaczy rodziny? Przyjaciół? Koniec? Przecież ma dopiero 19 lat! Jak tak może być?
Wilk zawył do księżyca, którego nie było widać zza gęstej mgły. Nadszedł czas. Wilk skoczył rozwierając paszczę najeżoną ogromnymi zębiskami. Roger zdążył jedynie zamknąć oczy.
Nie zostało po nim nic, żadnego śladu, plamki krwi, kości, nic. Wilk odwrócił się w stronę bramy. Wszedł w nią, spojrzał jeszcze raz w miejsce gdzie leżał chłopak, i zniknął. Tak samo jak gęsta mgła, która nagle się po prostu rozwiała.