Archiwum styczeń 2016, strona 49


sty 06 2016 Takie tam...błądzące myśli...
Komentarze (0)

Życie czasami naprawdę jest proste, tylko my je sami niepotrzebnie komplikujemy... Za dużo sprzeczności, niedopowiedzeń, zbędnych słów lub milczenia...
Tak wiele ocen wystawionych zbyt pochopnie...
Wiele decyzji podjętych zbyt gwałtownie... I wtedy znikamy za pierwszym zakrętem…Boimy się słów…

Tylko czasem jeśli nie powiemy tego, co czujemy możemy dużo stracić... Możemy stracić wszystko... Czasami zbyt szybko poruszamy się do przodu, aby zobaczyć co się dzieje z boku...A niekiedy tak mało nam brakuje do szczęścia...
Chwilą czasu poświęconą drugiemu, odrobiną ciepła i zrozumieniem i rozmową można wiele zmienić…

strega63   
sty 06 2016 Natura...
Komentarze (0)

Na­tura miewa kap­ry­sy i ana­logie. Mo­tyle is­tnieją także w rodza­ju ludzkim: piękna bar­wa, la­tanie nad po­wie­rzchnią życia, kar­mienie się słodycza­mi, bez których giną - oto ich zajęcie. A ty, ro­baku, nur­tuj ziemię i prze­rabiaj ją na grunt zdol­ny do siewu. Oni ba­wia się, ty pra­cuj; dla nich is­tnieje wol­na przes­trzeń i światło, a ty ciesz się jed­nym tyl­ko przy­wile­jem: zras­ta­nia się, jeżeli roz­dep­cze cię ktoś nieuważny.
Lu­bię za­pach man­da­rynek i smak trus­ka­wek, Re­lak­su­je mnie wi­dok wschodzące­go słońca,
Od­poczy­wam biegając po parku,
Płaczę się gdy bra­kuje mi sił by walczyć,
Śmieję się gdy ko­lej­ny raz budzi mnie blask słońca,
Uwiel­biam pat­rzeć na roz­gwieżdżone niebo,
Zachwy­ca mnie har­mo­nia natury,
Urze­ka mnie szcze­ry uśmiech dziecka.....
strega63   
sty 06 2016 Coraz bliżej święta...
Komentarze (0)

Tyle radości w świętach Czy można znalezć radość w płatkach spadającego śniegu, w zielonych igłach choinki, w bombkach,które dumnie świecą na jej srebrzystych listkach? Czy można odnalezć radość w kawałku śledzia wigilijnego, w opłatku łamanym co roku z rodziną, w ich uśmiechniętych twarzach? Można.....oni są wszystkim. To dla nich ta choinka, opłatek,śledz.... To dla nich sypie śnieg....

strega63   
sty 06 2016 Teoria czasu
Komentarze (0)

„Czas ucieka, śmierć goni, wieczność czeka.” A my stoimy i patrzymy na zegarek, z kalendarzem w ręku myślimy, czego jeszcze nie zrobiliśmy, czego nie zdążymy zrobić i co właściwie powinniśmy robić teraz. Pamiętajmy, że czas jest jedną z kluczowych wartości tożsamości kulturowej, która kształtuje życie jednostki i zbiorowości oraz ich stosunek do świata. Może to nam się trochę pozwoli odnaleźć w tym chaosie.

Postrzeganie czasu w różnych kulturach i momentach historycznych jest i było inne. Istnieje na przykład koncepcja czasu kolistego, według perskiej idei wiecznego i ciągłego stwarzania, widoczna jest ona jednak także u nas, Europejczyków, w obrzędach odnawiani cykli i w idei wiecznego powrotu. Cykliczność zdarzeń jest przecież oczywista – po zimie nastąpi wiosna, po Zaduszkach będzie noc św. Andrzeja i tak z roku na rok, nic się nie zmieni.


Kolejna, powszechna koncepcja to czas linearny, czyli wychodzący od konkretnego punktu i zmierzający do czegoś, wyprzedzający – wszystko dzieje się w linii prostej. Tak rozpatrujemy naszą historię, tak planujemy nasze życie – wyszło ono z dnia naszych narodzin, a teraz zmierza do… osiągnięcia celów, które sobie na tej osi czasu zaznaczyliśmy. Poza tym istnieje czas wieczny (polegający na wiecznej powtarzalności), czas religijny (odwracalny i przywracalny poprzez uczestnictwo w obrządku), czas lokalny (występował np. w średniowiecznej Europie gdzie każda osada odliczała go sobie wg siebie).

Co jest symbolem czasu? Otóż jest nim np.:
 

noc, która odmierza doby, oddziela dzień, w którym się pracuje od czasu, kiedy można odpoczywać śpiąc; klepsydra - znak upływu czasu, symbol śmierci, która musi nadejść, była atrybutem personifikacji umiaru ponieważ dokładnie mierzyła czas, porządkowała życie; sierp, mający związek ze żniwami (plony), jednocześnie ścinał łodygi pszenicy, tym samym utożsamiany był ze śmiercią i przecinaniem życia człowieka; kolisty wąż (Uroboros) - bez przerwy pożera samego siebie i odradza się z siebie; skarabeusz, symbol boga Chepru, czyli tego, który ma zdolność odradzania się.

Chwila (zagadkowe pojęcie czasu) na zastanowienie, by określić się, w której koncepcji czasowej jesteście i w którym symbolu się odnajdujecie



 
strega63   
sty 06 2016 Przekleństwo
Komentarze (0)

Kazek wlókł się ze spuszczoną głową niemal powłócząc nogami. Dziś wracał ze szkoły na piechotę. Jego czerwony rower leżał w tym czasie na dnie rzeki. Może zaczęły skubać go już ryby? Uszy płonęły mu ze złości niemal zlewając się z ogniście rudą czupryną. Banda Maćka postanowiła dopiec mu jak nigdy. Próbując ratować swojego składaka zamoczył też tornister wraz z zeszytami i książkami. Matki nie było stać na nowe. Należał do uczniów, którzy już w podstawówce wiedzą jak po śmierci wygląda Piekło. Rudy, z pryszczami jak czereśnie, chuderlawy. I to przeklęte imię! Jak rodzic może skazać dziecko na cierpienie katuszy nazywając go w ten sposób? Był pewien że w promieniu 200 kilometrów nie znalazłby drugiego dwunastoletniego Kazka. Drabina feudalna w szkolnych klasach wszędzie była identyczna. Takie czasy. I on na samym dole. Na kogoś przecież musiało trafić. Ktoś musiał pełnić rolę kozła ofiarnego. Dzieci potrafią być okrutne a dokuczanie bez najmniejszego powodu i wrzucanie rowerów do rzeki to przecież świetna zabawa. O tak, boki zrywać! Gdyby tylko miał szansę zemściłby się bez mrugnięcia okiem. Choćby miał zaprzedać dusze diabłu…Gniew stanowczo za długo kumulował się w jego wątłym ciele. Zacisnął mocniej pięści. Gdyby był silny i muskularny stłukłby ich wszystkich na kwaśne jabłko. Na miazgę! I wtedy dostrzegł smukłą sylwetkę mężczyzny nadciągającego z naprzeciwka. Miał orli nos i kruczoczarne włosy związane z tyłu gumką. U jego nogi podążał pies. Wyglądał jak krzyżówka husky z owczarkiem niemieckim, w dodatku odmiana albinoska sądząc po wspaniałej, białej sierści i jasnych tęczówkach. Może miał coś z wilka? W jego oczach można było dostrzec pierwotny, dziki blask. Wywiesił z pyska czerwony jęzor, odsłaniając przy tym mięsiste, ciemne dziąsła. Błysnęły kły, białe jak słoniowa kość. Kazek przyjrzał się wysokiemu mężczyźnie w czerni gdy niemal się zrównali. Nie widział go nigdy wcześniej więc z pewnością nie należał do miejscowych. Ten pies również wyglądał na jedynego w swoim rodzaju. Już niemal się wymijali gdy nieznajomy niepostrzeżenie chwycił chłopca za rękę i spojrzał na niego orzechowymi oczami. Palce miał chude i giętkie jak gałązki brzozy.

- Co jest…? – wychrypiał zaskoczony Kazek próbując wyswobodzić rękę z silnego uścisku. Biały wilczur oblizał ją szorstkim jęzorem.

- Myśli mają czasem większą moc niż słowa– powiedział mężczyzna aksamitnym głosem – uważaj czego sobie w nich życzysz…

- Proszę mnie natychmiast puścić, bo zacznę krzyczeć!

Nieznajomy posłuchał. Obrócił się i odszedł zostawiając za sobą wystraszonego nie na żarty Kazka.

- Zawsze do usług! – rzucił przez ramię i zaśmiał się gardłowo.

Kazek puścił się biegiem nie oglądając za siebie. Był pewien, ze właśnie spotkał szaleńca. Odetchnął z ulgą gdy z impetem wpadł do domu i zdyszany oparł się o ścianę. Co za przeklęty dzień!

Przez następne trzy tygodnie wiele się zmieniło. W szkolę miał trochę wytchnienia bo banda Maćka pojawiała się rzadko opuszczając lekcje. Matki bały się wypuszczać dzieci z domów. We wsi zaczęło grasować jakieś zwierzę. Atakowało głównie w nocy wdzierając się do chlewów i zagród, rozszarpując zwierzęta na strzępy. Stary Leon stracił w weekend dwie lochy i kozę. Zaczęto się obawiać, że ludzie też nie są bezpieczni. Kazek przypomniał sobie dziwnego przybysza i jego psa…dreszcze przebiegły mu po plecach. Te białe kły z pewnością potrafiłyby zmasakrować świnię.

Tej nocy miał wyjątkowo dziwny sen. Leżał w łóżku gapiąc się w sufit gdy nagle jego ciało zaczęło gwałtownie puchnąć. Szwy piżamy rozpruły się a guziki strzelały jak z procy na rozrastającej się piersi. Dłonie i stopy zdeformowały się na kształt ogromnych łap a twarz wydłużyła gwałtownie zamieniając w śliniący się pysk. Pysk potwora. Plecy wygięły się w łukowaty grzbiet oprószony szarą, sztywną sierścią. Próbował zapytać sam siebie „co się dzieje”, ale słowa zamieniły się w charczący warkot. Świadomość odpływała gdzieś jakby spadał do głębokiej studni. Otworzył okno i skoczył w noc. Księżyc wisiał wysoko na niebie a on biegł i biegł, raz po grząskim błocie, to znów po usypanej sosnowymi szpilkami leśnej drodze. Kiedy w końcu dopadł sarnę jednym uderzeniem potężnej łapy złamał jej kark. Kły rozdarły jej bok zdzierając płat skóry. Zatopił pysk w ciepłej krwi i wtedy stracił świadomość.

Gdy Kazek otworzył oczy pierwsze promienie słońca wpadały już przez okno. To tylko sen. Bardzo realny, ale jednak sen, pomyślał i odrzucił kołdrę by wstać. Z trudem stłumił krzyk gdy spojrzał na swoje ubłocone, bose stopy i igliwie na prześcieradle. Spojrzał mimowolnie na dłonie, za paznokciami dostrzegł zaschniętą krew. Był zupełnie nagi, na podłodze leżały strzępy piżamy. Wtedy z prędkością atakującego grzechotnika dotarła do niego prawda. Zaskoczyło go, że ta prawda ani trochę go nie przeraża. Pomyślał o Maćku, o jego bandzie, przypominając sobie każde nawet najmniejsze upokorzenie i na jego twarzy rozkwitł powoli upiorny uśmiech. Teraz się zabawimy, pomyślał. Zabawimy się na całego.


strega63