Byli udanym małżeństwem. Ona miała włosy jasne jak pszenica, on – ciemno-błękitne oczy jak chabry w zbożu. Wszyscy mówili, że piękna z nich para. Kiedy wyszli z kościoła po ślubie i szli przez miasteczko, ludzie zatrzymywali się z podziwem i życzyli im szczęścia. Potem on wybudował mały domek pod lasem, tuż obok cmentarza, i tam zamieszkali. Ona sadziła piękne róże w ogrodzie, a on pracował na targu. Kiedy zmęczony wracał do domu, siadali oboje na ganku i patrzyli na zachód słońca. Wkrótce brzuch jasnowłosej zaokrąglił się i na świat przyszła maleńka istota, którą nazwali Gretą. Na część aktorki, którą uwielbiała jasnowłosa. On szalał z radości i nosił dziecko na rękach, ale jasnowłosa razem z ciążą utraciła iskrę życia. Z dnia na dzień stawała się coraz bledsza, słabsza
i smutniejsza. Czuła, że nadchodzi jej czas – szybciej niż się tego oboje spodziewali. Połykała ukradkiem łzy, kiedy myślała o swoim ukochanym i córeczce.
Aż pewnego dnia nie wstała z łóżka jak codziennie rano. Nie pogłaskała kota na powitanie dnia, nie otworzyła szeroko okien. Odeszła tak cicho jak żyła – we śnie. Na pogrzeb przyszli wszyscy. Kobiety wzdychały patrząc na chabrowe oczy mężczyzny, które zrobiły się stalowo zimne. Kiedy rzucali ziemię na trumnę, ścisnął dziecko mocno w piersiach. A potem przestał pracować na targu. Zatrudnił się tu, na cmentarzu, obok swojej ukochanej żony jako grabarz. Kiedy nie kopał grobów, siadał obok jej mogiły i nucił jej ukochane piosenki. Kiedyś śpiewali je razem. Greta nie pamiętała innego życia poza cmentarzem. Przychodziła tu zawsze z tatą i kiedy on kopał, ona spacerowała po tym smutnym i cichym ogrodzie ciał przysypanych ziemią. Lubiła to miejsce. Najbardziej podobały się jej smukłe anioły na starych grobach. Każdy z nich miał imię: był Aariel, Michał, Rafał, Kasjel i Gabriel. Na grobie małego dziecka stał Anael. Jego lubiła najbardziej. Był najmniejszy, ale jako jedyny uśmiechał się dziwnie przymróżając oko. Jakby śmiał się w tych wszystkich, którzy rozpaczają i przynoszą tu znicze. Jakby wiedział coś więcej...
Kiedy było zimno, zakładała im wszystkim szaliki na długie szyje. Czasami do marmurowych rąk wkładała kwiaty. Albo robiła im wianki.
Greta lubiła też pogrzeby. Tata zakładał wtedy fioletowo-czarny garnitur i białe rękawiczki. Razem
z pomocnikiem wkładali trumnę do dołu, a potem zasypywali ją ziemią. Potem układali przyniesione wiązanki, zapalali razem z żałobnikami znicze. I czekali, aż ceremonia się skończy, ludzie wypłaczą jeszcze kilkanaście łez i odejdą. Wtedy tata kończył robotę, a potem siadał obok nowego grobu
i zapalał fajkę. Kiedy podchodziła, łapał ją za rękę i ukradkowo zerkał w stronę grobu matki. Zawsze. A potem głaskał córkę po głowie i odchodził. A ona znów zostawała sama, więc szła do marmurowych aniołów.
Kiedyś przy wschodniej bramie natrafiła na stary grobowiec. Drzwi były zardzewiałe
i wystarczyło lekko pchnąć, żeby się otworzyły. Ludzie mówili, że ten piękny grobowiec zrobił zrozpaczony mąż dla swojej ukochanej żony. Za jej życia wcale o nią nie dbał, chodził do karczmy
i przepijał wszystko. A kiedy ona przychodziła i prosiła go, aby wrócił do domu, śmiał się jej głucho
w twarz. Więc umarła, a on wystawił jej grobowiec piękny jak zamek. Ludzie wiedzieli, że ma wyrzuty sumienia, że wini siebie za jej śmierć. Przychodził do tego martwego pałacu przez rok,
a potem strzelił w niego piorun i pochowali go obok smutnej żony. Ale ludzie pamiętali. Zawsze wspominali tę historię w Dzień Zaduszny i stawiali przed grobowcem znicze. Bardziej dla niej niż dla niego. Bardziej na pamiątkę tej smutnej historii. Bardziej z przyzwyczajenia.
Greta nie bała się wchodzić do środka. Kiedy padało, przynosiła tam swoje lalki i bawiła się w dom. Nie przeszkadzały jej dwie trumny, które stały pośrodku. Były idealne – jak stół w domu, który zawsze był zimny i pusty. Inne dzieci omijały cmentarz szerokim łukiem, ale dla niej był to idealny plac zabaw.
– Tyłek po śmierci nie rządzi – powtarzał tata do swojego pomocnika, kiedy ten się czegoś wystraszył. Gerda doszła więc do wniosku, że nie ma czego się lękać. A umarli byli przyjemniejsi niż żywi. Mniej krzykliwi i zasłuchani w czasie. Ceniła ich towarzystwo. Nie miała innego, bo jako córka grabarza mogła liczyć na chwilową przyjaźń tych, którym brakowało mocnych wrażeń. Zresztą dzieci mówiły, że śmierdzi trupem, chociaż Greta nie czuła od siebie niczego poza zapachem zniczy i kadzideł. Ale może dzieci miały bardziej wyostrzony węch...
Pewnego upalnego dnia, tuż pod wieczór, Greta jak zwykle towarzyszyła ojcu na cmentarzu. Jacyś źli ludzie zniszczyli figurę Michała. Połamali mu skrzydła i tata przygotował zaprawę, aby ją poprawić. Dłubał się w robocie aż do zmierzchu, a w tym czasie Greta bawiła się ze swoim cieniem
w chowanego między pomnikami. Ojciec myślał, że córka poszła już do domu. Był bardziej niż zwykle zamyślony, ponieważ zbliżała się kolejna rocznica śmierci ukochanej kobiety. Nie zauważył, że Greta została na cmentarzu. Jego ukochana córeczka była doroślejsza niż reszta rówieśników. Umiała zadbać o siebie, zrobić sobie śniadanie, kolację i położyć się spać bez niego. Umiała żyć
z ojcem, który był jak towarzysze z ogrodu śmierci – realny, ale jednak nieobecny. Tego wieczora ojciec po raz pierwszy nie zajrzał do pokoju córki. Może był zmęczony, a może wydawało mu się, że to zrobił. Przecież każdy jego dzień wyglądał tak samo. Tego wieczora Greta została sama na cmentarzu. Nie od razu to zauważyła. Nagle, zrobiło się ciemno i kiedy wróciła pod pomnik Michała, taty nie było. Westchnęła i poszła w stronę bramy, ale ojciec ją zamknął na noc.Tak, aby źli ludzie nie zniszczyli kolejnego anioła. Greta była sama, ale wcale się nie przestraszyła. Poszła na grób matki
i usiadła na kamiennej ławeczce. Na niebie pojawił się księżyc. Zaczęły śpiewać świerszcze. A łuna
z zapalonych tu i ówdzie zniczy tworzyła dziwną poświatę nad cmentarzem. Wyglądała jak aureola, którą nad głowami mieli święci.
Greta była zmęczona, więc położyła się na grobie matki i zasnęła. Ocknęła się, kiedy poczuła, że ktoś głaszcze ją po głowie i nuci stare piosenki. Otworzyła oczy i w półmroku zobaczyła twarz mamy. Nie znała jej, ale na grobie było zdjęcie jasnowłosej. Kobieta, która przy niej siedziała wyglądała tak samo.
– Mama? – zapytała drżącym z miłości i tęsknoty głosem.
– Córeczko, dlaczego cały czas tu tkwisz ze mną? – zapytała postać, która wyglądała jak jej matka.
– Cmentarz to taka sypialnia życia. Nie poznasz go, jeśli wciąż będziesz siedzieć przy łóżku. Idź
i obejrzyj inne pokoje. Wyjdź za drzwi tego domu, bo na wieczny sen masz jeszcze dużo czasu
– ciągnęła matka. Greta nie mogła wydusić z siebie żadnego głosu. Rzuciła się w objęcia matki
i zaczęła płakać.
– Ale ja nie mogę cię tu zostawić... – zaczęła dziewczyna.
– To tylko moja sypialnia – powiedziała mama. – Gdziekolwiek pójdziesz, będę Cię słyszeć.
Nad ranem ojciec obudził się zlany potem i przerażony. Od razu poszedł do córki. Kiedy zobaczył, że jej nie ma, wybiegł z domu tylko w koszuli i od razu pobiegł na cmentarz. Świtało i wszystko spowite było w bladoniebieskiej mgle. Ojciec zaczął wołać córkę z trudem powstrzymując łzy. Nie mógł jej stracić. Coś tknęło go i skręcił na grób ukochanej. Kiedy podszedł bliżej, zamarł z grozy. Na grobie ktoś leżał. Podszedł jeszcze krok.
– Tatusiu – szepnęła Greta, którą obudziły jego nerwowe kroki.
– Greta! – krzyknął i dopadł do niej. – Dziecko moje, ty żyjesz! – szepnął i zaczął ją całować.
– Ja żyję, to mama śpi – odpowiedziała. – Wreszcie to zauważyłeś. Mama mówiła, że dzisiaj się obudzisz.
– Mama? – zapytał wolno. Pokazała paluszkiem na zdjęcie na grobie i powiedziała pewnie:
– Była tu! Teraz pewnie znów śpi. Jest przecież tak wcześnie...
Tego dnia tata nie pracował. Poszedł z Gretą na plac zabaw koło kościoła, a potem na lody. Nigdy nie widziała, aby tata tak się śmiał jak właśnie tego dnia. Zresztą to nie był tylko jeden dzień. Oboje wreszcie zobaczyli, że nie można spędzić życia tylko w jednym pokoju – tylko przy łóżku.