Jedyną miarą miłości jest miłość bez...
Komentarze: 0
Jak na luty było dość ciepło, dużymi płatkami padał śnieg. Za oknem niewielkiego pokoju widać było ośnieżone szczyty gór. Ozdabiały zachmurzony krajobraz jak wysadzana perłami korona. Wewnątrz, w palącym się kominku migotały płomyki ognia. A ona, pomimo licznego towarzystwa czuła się bardzo samotna. Marzyła o tym, by kogoś pokochać i być kochaną w pełni znaczenia tegoż słowa. Pisała:
„Tak długo cię już w sercu noszę i nigdy się z tobą nie rozstaję
mijają kolejne dni, miesiące lata i tylko nadzieja, że w końcu cię spotkamy mi zostaje
nadzieja cicha, nadzieja błoga, że kiedyś się to wszystko zmieni
ty mnie pokochasz a ja ciebie, że będziemy oboje szczęśliwi
choć nieuchronnie idę już ku jesieni”
Marzenia ziściły się dopiero za pięć lat. Spotkała go latem, gdy jaśmin roztaczał swą słodką woń, świerszcze grały na skrzydłach, a pola żyta usiane były czerwienią maków. Ich uczucie rozkwitło na dobre, gdy w sadzie dojrzewały węgierki, żółtawe antonówki, a jeszcze zielone liście gdzieniegdzie zaczynały się przebarwiać na bordowo. I tak mijały kolejne dni, miesiące, lata, było słonecznie nieraz burzowo. Czasami miała wrażenie, że jej życie przypomina dmuchawiec, jeden najmniejszy powiew wiatru , jedno dmuchnięcie i wszystko się rozleci. Siwizna przyprószyła jej włosy, on stał się bardziej dojrzały. Gdy się pojawia, niespokojne myśli ulatniają się jak spłoszone wrony, a przygnębienie ulatnia się w ciągu sekundy. Nadal lubi jego sposób mrużenia bursztynowych oczu, gdy się czemuś uważnie przypatruje i przepraszający uśmiech , kiedy zwraca się ku niej. Ale przede wszystkim nadal go kocha, to on zajmuje jej myśli i miejsce w coraz starszym sercu.
Dodaj komentarz