Archiwum styczeń 2016, strona 24


sty 12 2016 Lustro mojego życia...
Komentarze (0)

strega63   
sty 12 2016 List...
Komentarze (0)

Wi­taj wędrow­cze. Podróżujesz przez życie nie zaw­sze dos­trze­gając wszys­tko ta­kim ja­kim jest nap­rawdę. Pozwól się na chwilę zat­rzy­mać, chciałbym po­kazać Ci pewną his­to­rię. Tak. Chciałbym abyś ją zo­baczył, może wte­dy uda Ci się zro­zumieć.


 Za­pytasz kim jes­tem? Cóż…koło Was, ludzi, jes­teśmy od zaw­sze. Na­zywają nas różnie. Jed­ni na­zywają nas przez­nacze­niem, dla in­nych jes­teśmy aniołami, dla jeszcze in­nych nie is­tnieje­my, tyl­ko ,że cóż…jes­teśmy zaw­sze koło Was. Nig­dy nas nie dos­trze­gacie, ale to właśnie my jes­teśmy świad­ka­mi waszych smutków i ra­dości, waszych łez, chwil nadziei. Po­siada­my pewną niez­wykłą zdol­ność podróżowa­nia przez wspom­nienia, i chciałbym abyś wyb­rał się tam za mną. Pa­miętaj jed­nak! Możemy tyl­ko pat­rzeć, nig­dy nie wol­no nam in­ge­rować. Od­wie­dzi­my tyl­ko jed­no, ale bar­dzo wyjątko­we.


Go­towy? Cóż sko­ro tak to złap mnie za rękę i ruszaj­my….
Wiesz gdzie jes­teśmy? Ten park? To kon­kret­ne miej­sce? Tak dob­rze tra­fiłeś. Przechodziłeś tu bar­dzo wiele ra­zy i na­wet go nie dos­trzegłeś praw­da? Jak to ko­go? Widzisz zbiera­ninę tam­tych ludzi, choć i słuchaj. A na śniegu zos­tały ich śla­dy……
Tłum ludzi otaczał ja­kiegoś chłopa­ka, który leżał na śniegu nierucho­mo. Koło niego klęczała dziew­czy­na, której łzy raz po raz ska­pywały na śnieg. Ludzie pow­tarza­li między sobą, że on ją ura­tował, że ktoś chciał ją na­paść, ale on ją ob­ro­nił.
 Dziew­czy­na mu­siała być kimś ważnym w swoim otocze­niu. Piękna suk­nia, zad­ba­ne ru­de, długie włosy, de­likat­na ce­ra.
- Chodź, je­mu już nie po­możesz – sta­rał się ją pod­nieść i od­ciągnąć ja­kiś star­szy mężczyz­na. Wyglądał na jej oj­ca. Lek­ko pluchy, ale równie ele­gan­cki. W tru­dach pod­niósł dziew­czynę, ta jed­nak za­nim uległa rzu­ciła się do chłopa­ka szepnęła ciche „Dzięku­je” i z je­go dłoni wy­ciągnęła już lek­ko zmarznięty ka­wałek pa­pieru, po czym scho­wała go so­bie w ob­fi­ty de­kolt.
 W ciągu naj­bliższych mi­nut na miej­scu po­jawiły się wszys­tkie służby i po stwier­dze­niu zgo­nu zab­rały ciało chłopa­ka, który jeszcze kil­ka chwil te­mu, miał marze­nia i sny. Po­lic­ja zeb­rała do­wody i uporządko­wała miej­sce całego zdarze­nia.


Nasza ru­dowłosa dziew­czy­na ot­rząsnęła się z całego zdarze­nia po kil­ku­nas­tu dniach. Na pog­rzeb jej wy­bawi­ciela wysłała swo­jego tatę po­nieważ sa­ma nie była jeszcze w sta­nie na­wet usiąść. Kiedy pew­ne­go wie­czo­ru szy­kowała się do kąpieli przy­pom­niała so­bie, że jeszcze do którejś szuf­la­dy wrzu­ciła list, który na­leżał do chłopa­ka, który ją ura­tował. Za­sunęła żaluz­je, usiadała przed biur­kiem, które wcześniej sprzątnęła z niepot­rzeb­nych rzeczy. Za­paliła lam­pkę i zaczęła czy­tać:

Kiedy czy­tasz te słowa mnie już pew­nie nig­dy nie zo­baczysz. Od bar­dzo daw­no no­siłem się z na­pisa­niem te­go lis­tu, ale do­piero os­ta­nie dni po­kazały mi, że muszę to zro­bić. Ty pew­nie mnie nie znasz, ale to nie jest ważne, bo ja znam Ciebie. Mie­szkasz w tym pięknym do­mu na ro­gu uli­cy, co wieczór ot­wierasz ok­no do sa­lonu i grasz na skrzyp­cach, naj­piękniej jak pot­ra­fisz. Ja nig­dy Ci o tym nie mówiłem, ale zaw­sze kiedy grałaś sta­rałem się być blis­ko, aby posłuchać te­go w ja­ki sposób opo­wiadasz mu­zyką. Każda nu­ta jest czymś wyjątko­wym, a w twoich dłoniach skrzyp­ce są narzędziem do tworze­nia marzeń. Wiesz kim jes­tem? Dzi­siaj jes­tem ni­kim. Bez­domnym chłopa­kiem, który co wieczór przychodził po Two­je ok­no słuchać jak grasz. Jak tworzysz dla niego marze­nia. Kiedyś byłem kimś. Dzie­dzi­cem majątku rodziców, którzy stworzy­li jedną z naj­większych fab­ryk w mieście. Nies­te­ty, ale przyszły bar­dzo słabe dni. Fab­ry­ka po­padała w długi, dłużni­cy za­biera­li wszys­tko od fab­ry­ki, pop­rzez luk­su­sowe auta, a skończyw­szy na moim do­mu. Ci dla których kiedyś byłem przy­jacielem za­pom­nieli o mnie. Kiedy wszys­tko stra­ciłem oni się ode mnie od­wróci­li, a po­mocy nie mogłem ocze­kiwać znikąd. To cze­go im się nie udało zab­rać to mo­ja miłość do mu­zyki, a skrzyp­ce na których grasz mają za­raz za śli­makiem (górna część skrzy­piec) mo­je inic­jały, po­nieważ one były kiedyś mo­je. Dzi­siaj już nie są, a ty ku­piłaś je w je­dynym skle­pie mu­zycznym w tym mieście. Skąd to wiem? Cóż…..za­nim mi wszys­tko zab­ra­li sam je tam za­niosłem. Właści­ciel skle­pu był moim dob­rym przy­jaciel i obiecał, że sprze­da je oso­bie która na nie zasługu­je. Ja wiem, że to Ty. A przy­jaciel? Hmmmm……..kiedyś był nim, kiedy do­wie­dział się, że wszys­tko stra­ciłem już mnie nie znał. Nie wiem, czy się jeszcze kiedyś spot­ka­my, nie wiem na­wet czy przeczy­tasz ten list, ale wiedz, że kiedy wszys­tko się mi za­waliło to właśnie two­ja mu­zyka poz­wała mi przet­rwać w naj­bar­dziej mroźne wie­czo­ry.

Kiedy nasza bo­hater­ka skończyła czy­tać te niez­wykłe słowa, po jej po­liczkach zaczęły spływać łzy. Po­deszła do skrzy­piec i spraw­dziła czy owe inic­jały fak­tycznie tam są. Kiedy pal­ce poczuły lek­kie wyżłobienia łzy zaczęły płynąć ob­fi­ciej. Do­piero te­raz zdała so­bie sprawę co oz­naczało dla tam­te­go chłopa­ka słucha­nie ich dźwięku. Przy­pom­niała so­bie każdo­razową prośbę do oj­ca aby zam­knął ok­no. Tyl­ko, że on tam wte­dy był. Zaw­sze był i słuchał. Nig­dy się nie odzy­wał. I wte­dy poczuła co oz­nacza praw­dzi­wa miłość do mu­zyki. Łzy zaczęły spływać co­raz rzew­niej, a ona zag­rała. Zag­rała tak jak nig­dy w życiu jeszcze nie grała, przy ot­wartym ok­nie, a śnieżyn­ki zaczęły spływać z nieba jak­by po cichu chciały jej podzięko­wać w je­go imieniu…



To ty­le. Już możesz puścić moją dłoń. Chcesz wie­dzieć jak się skończyła ta his­to­ria? Cóż nasza bo­hater­ka zag­rała kil­ka wiel­kich kon­certów. Wyszła za mi­lione­ra. Była szczęśli­wa. Skrzyp­ce od tam­tej pa­miętnej no­cy darzyła wiel­kim sza­cun­kiem i nig­dy ni­komu nie poz­wa­lała ich dot­knąć. Bo mi­mo, że pro­pono­wali jej lep­sze to ona zaw­sze chciała te bo jak sa­ma twier­dziła „To one po­magają mi tworzyć marze­nia”. I jest coś jeszcze….Od tam­te­go wie­czo­ru dzień w dzień na gro­bie chłop­ka po­jawiała się piękna czer­wo­na róża. Nikt nig­dy nie widział kto ją przy­nosi, cho­ciaż niektórzy twier­dzą, że widzieli jak o wschodzie słońca kładzie ją ele­gan­cka da­ma o ru­dych włosach

strega63   
sty 12 2016 Nawiedzeni przez duchy...
Komentarze (0)
Gdy kupuje się stary dom, gdzie mieszkało wcześniej wiele osób, trzeba liczyć się z niespodziankami. Oprócz ukrytych wad konstrukcji, czy instalacji, można odkryć niewidzialnego sublokatora: ducha..
W brytyjskim mieście Salisbury, przy Kerr Street stoi dom należący dziś do nauczyciela muzyki Steve'a Ettersa i jego żony Kim, pracującej w administracji lokalnej szkoły. Według właścicieli, dom kryje niezwykłą tajemnicę - jest nawiedzony przez nie jednego, ale aż trzy duchy. Potwierdzają to państwo Etters oraz trójka ich dzieci, 20-letnia KatiEarl, 16-letnia Casiann oraz licząca 14 lat Chase. Zjawy w tym miejscu Ettersowie zobaczyli jesienią 2001 roku, zaraz po wprowadzeniu się do domu. Najczęściej widywanym duchem jest Księżniczka, jak tę zjawę nazwali mieszkańcy domu przy Kerr Street. Duch ma formę mglistej postaci dziewczynki, jednak sporo szczegółów, jak w przypadku pozostałych zjaw z tego miejsca, jest dobrze widocznych.
W twarzy dziewczynki nie widać oczu,
a jej włosy są długie i ułożone w loki. Zjawa ma na sobie powłóczystą białą wiktoriańską sukienkę i tego samego koloru pantofelki z atłasu. Innym duchem widywanym przy Kerr Street jest Spocony Chłopiec. Według świadków jego szyja i głowa wyglądają jakby właśnie zostały zmoczone wodą. Chłopiec nosi roboczy kombinezon i czerwoną koszulę. Trzecia zjawa, nazwana Panem Atwellem - jak założyli Ettersowie, to duch niegdysiejszego właściciela ich domu - to mglista sylwetka niskiego człowieka o brązowych włosach i zdekompletowanej garderobie.
Gdy po raz pierwszy zobaczyłam jednego z miejscowych duchów, to miałam wrażenie jakby jakiś cień przemknął przez pokój - oświadczyła w wypowiedzi dla brytyjskiej prasy Kim Etters. - Najpierw pomyślałam, że to KatiEarl, moja najstarsza córka. Odezwałam się więc, ale nie było odpowiedzi. Poczułam zdenerwowanie i powiedziałam głośno, właściwie krzyknęłam: KatiEarl, odpowiadaj, kiedy do ciebie mówię! I córka odpowiedziała, tyle że z innego pomieszczenia, jednego z tych na piętrze. KatiEarl nie rozumiała o co mi chodzi, a ja odkryłam, że miałam właśnie do czynienia z jakimś niewytłumaczalnym zjawiskiem.
Wiara w duchy jest bardzo starym i powszechnym zjawiskiem. Opowieści krążą jednak nie tylko o duchach straszących setki lat w określonych miejscach. Zmarli rzekomo objawiają się w momencie śmierci przyjacielowi lub bliskiemu krewnemu, albo ukazują sie zawsze wtedy, kiedy ma nastąpić czyjaś śmierć lub nieszczęście.
Religia chrzescijańska naucza, ze dusze po śmierci idą do nieba (lub do piekła). Więc może dusze nie docierają prosto do celu, lecz zatrzymują się na pewien czas gdzieś "pomiędzy", to znaczy w zaświatach w innej postaci - jeśli nie cielesnej, to choćby jako dusza: kumulująca jego myśli i odczucia.
 
Czy po smierci mozliwe jest pozostanie duszy na Ziemi?
Czy moze ona manifestowac swoja obecnosc poprzez poruszanie przedmiotow, wydawanie nienaturalnych odglosow, pojawianie sie bliskim jej osobom?
Czy tez duchy, to jedynie wymysl naszej wyobrazni, bo chcemy wierzyc, iz nasi zmarli krewni i przyjaciele moga byc z nami nawet po smierci...?
 
 
strega63   
sty 12 2016 Mentalna śmierć...
Komentarze (0)

Jest ta­ki mo­ment w życiu, kiedy uświada­miasz so­bie, że umierasz.
Ale nie fi­zycznie. Tyl­ko men­talnie. Two­ja dusza ro­bi się co­raz mniej­sza, gu­bi po drodze życia co­raz więcej oder­wa­nych ka­wałków, które bru­tal­nie i często podświado­mie wyr­wa­ne zos­tają za Tobą niczym cmen­tarzys­ko pog­rze­banych nadziei, planów, marzeń...


Ale cza­sem jest już za późno, żeby to nap­ra­wić. Bo wrócić zaw­sze możesz, ale ja­ka jest gwa­ran­cja, że przyk­le­jony ka­wałek duszy znów przy sil­niej­szym pod­muchu wiat­ru nie zos­ta­nie gdzieś w ty­le?
Nie można prze­widzieć mo­men­tu, kiedy so­bie uświada­miasz swoją śmierć, ale można go od­wlec. Cza­sem z pełną świado­mością te­go co ro­bimy roz­ry­wamy swoją duszę na strzępy, prze­konując siebie sa­mego, że to nic złego, że jes­teśmy tyl­ko ludźmi...
Ale ten mo­ment w końcu nad­chodzi. Kiedy? Może w chwi­li, kiedy ko­lej­ny dzień zaczy­nasz od wyłącze­nia budzi­ka o szóstej ra­no, przep­ra­cowu­jesz w pra­cy której nie zno­sisz re­gula­mino­we osiem godzin i wra­casz do do­mu, oglądając w te­lewiz­ji ten sam głupi prog­ram co je­den, dwa, pięć wie­czorów te­mu...


Z każdym dniem jest Cię co­raz mniej. Co­raz bar­dziej poiry­towa­ny wyłączasz ten cho­ler­ny budzik, wiedząc, że przed Tobą ko­lej­ne 24h życia według daw­no już us­ta­lone­go sche­matu. Jes­teś tyl­ko ro­botem. Zap­rogra­mowa­nym na życie, które tak nap­rawdę jest już dla Ciebie czymś ko­nie­cznym, czymś co mu­sisz od­ro­bić z ja­kiegoś odgórnie nałożone­go roz­ka­zu.
I które­goś ran­ka, gdy sięgasz ręką w kierun­ku zna­jomej me­lodyj­ki, coś w To­bie pęka. Niez­na­na siła chwy­ta Cię za ra­miona i od­wra­ca do tyłu, po­kazując ki­lomet­ro­wy cmen­tarz Two­jej duszy. Zda­je się mówić: "Zo­bacz, gdzie się podziały Two­je marze­nia? Gdzie są Two­je pla­ny na życie, po­mysły, nadzieje? Ile z Ciebie jeszcze zos­tało?"


Stoisz jak wry­ty spoglądając jed­nocześnie na świat, który właśnie tworzysz, i ten, który już daw­no pog­rze­bałeś. Do­tarło już do Ciebie, że po­niosłeś naj­większą możliwą po­rażkę - przeg­rałeś z sa­mym sobą.
Bo cza­sem trud­no uwie­rzyć, że dro­ga którą idziesz pro­wadzi do sa­modes­truk­cji. A może to nie kwes­tia wiary, tyl­ko szcze­rości wo­bec sa­mego siebie?

strega63   
sty 12 2016 Dlaczego czarownice latają?
Komentarze (0)

Wiedźmy kojarzą nam się ze wstrętnymi staruchami, które warzą w kotle podejrzane mikstury, latają na miotle i rzucają uroki. Wkładamy te historie między bajki, oczywiście. Jeśli jesteśmy feministkami, wiemy, że wiedźma to ta, która wie. Ale w powszechnej świadomości czarownica funkcjonuje jako diabelskie nasienie, przeciwienstwo cnotliwej i posłusznej Marii. Z jednej strony mamy więc Ewę i Marię -z drugiej zbuntowaną Lilith; z jednej pobożną i cnotliwą niewiastę - z drugiej wyuzdaną i nieposłuszną kobietę, czarownicę. Znacznie bardziej interesująca jest oczywiście ta druga.

Czarownica ucieleśniała wszystko to, czego brakuje Marii: była poganką, kobietą zmysłową i złą. Kiedy pobożna białogłowa dreptała do kościoła na modły, czarownica odsypiała nocne sabaty, orgie z diabłem i szalencze loty na miotle. Fantazje na temat tego, co wyczyniają czarownice po nocach, niekoniecznie muszą pochodzić z czasów średniowiecza, które jest dla nas synonimem zacofania, zabobonu i ciemnogrodu, lecz z czasów jeszcze wcześniejszych, przedchrześcijanskich. Czarownice zachowywały się przecież tak, jak fachowe szamanki - kontaktowały się ze światem demonów, przebywały w sferach niedostępnych zwykłym śmiertelnikom. Podobnie jak szamanki w celu wejścia w stan transu posługiwały się substancjami psychoaktywnymi, zarówno roślinnymi, jak i zwierzęcymi. W lasach i na łąkach zbierały odpowiednie rośliny, dodawały do nich zwierzęcego tłuszczu, trochę kociego mózgu i krwi nietoperza (jak wieść niesie) i sporządzały z tego maści, dzięki którym mogły dosiąść miotły i wylecieć przez komin na sabat z udziałem diabła.

RECEPTA NA ODLOTOWĄ MAŚĆ

 Bierzemy zebrane przy pełni księżyca rośliny psiankowate (lulka i wilczą jagodę - niemiecka nazwa psiankowatych brzmi o wiele bardziej poetycko: dzieci nocnego cienia), marynujemy je w świnskim lub w gęsim tłuszczu. Dodajemy do nich inne trujące rośliny, na przykład bielunia dziędzierzawę, doprawiamy psychoaktywnym śluzem z ropuchy, marynowaną w alkoholu salamandrą, kawałkami węża i jeża, a na koniec mieszamy z ludzką krwią. Powstałą w ten sposób substancją nacieramy całe ciało, a szczególnie miejsca, w których skóra jest najdelikatniejsza. Następnie dosiadamy miotły, kaczki, świni lub kota i fruniemy, dokąd tylko chcemy.

Nie trzeba było badan współczesnych naukowców, żeby udowodnić, że w rzeczywistości żadne wyloty przez komin ani powietrzne rejsy nad Łysą Górą nie odbywały się (niestety?) w rzeczywistości, a były jedynie wizjami ludzi, którzy umiejętnie posługiwali się psychoaktywną florą i fauną. Wiedzieli, że skóra salamandry i ropuchy ma właściwości halucynogenne, podobnie jak bardzo wiele roślin, których nasiona, kwiaty czy liście w większych dawkach są śmiertelnie trujące. Sztuka polega(ła) na tym, żeby "zarzucić" dawkę powodującą halucynacje, wizje i niezwykłe przeżycia duchowe Już w 1436 roku hiszpanski teolog biskup Alfonso Tbstado ogłosił, że sabaty czarownic i ich spółkowanie z diabłem istnieją tylko w wyobraźni osób, które stosują czarowskie maści. Kilkadziesiąt lat później lekarz hiszpanskiego króla przeprowadził eksperyment, który miał udowodnić, że palone na stosie czarownice w rzeczywistości są ofiarami czegoś w rodzaju choroby psychicznej. Był jednak na tyle ostrożny, że eksperyment przeprowadził nie na sobie, lecz na żonie kata.

Dowodu na to, że latanie na miotle i udział w seksualnych orgiach z diabłem to tylko jedno z następstw zażycia psychoaktywnej substancji, dostarczył także w czasach nowożytnych eksperyment niemieckiego profesora etnologii z uniwersytetu w Getyndze, Willa-Ericha Peukerta. Profesor Peukert sporządził miksturę z belladonny, lulka i datury i razem z kilkoma kolegami wtarł sobie tę maść w czoło oraz w skórę pod pachami. Następnie etnolodzy spali przez całą dobę, a po obudzeniu opisywali sny, w których widzieli przerażające maski. Mieli we śnie wrażenie, że lecą z olbrzymią prędkością w powietrzu. Co chwila spadali gwałtownie w dół, po czym znowu startowali i pędzili na przestrzeni wielu kilometrów, unosząc się nad ziemią. Pod koniec halucynacji zdawało im się, że biorą udział w orgii seksualnej. Tak więc zostało potwierdzone - o ile można tu cokolwiek potwierdzić i udowodnić z całkowitą pewnością - że halucynacje związane z lataniem bez użycia maszyn czy nawet skrzydeł to rezultat zażycia psychoaktywnych, halucynogennych maści, mikstur, substancji itp.

strega63