Komentarze (0)
Większość tekstów pochodzi z netu....
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
28 | 29 | 30 | 31 | 01 | 02 | 03 |
04 | 05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 |
11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 |
18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 |
25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 |
Witaj wędrowcze. Podróżujesz przez życie nie zawsze dostrzegając wszystko takim jakim jest naprawdę. Pozwól się na chwilę zatrzymać, chciałbym pokazać Ci pewną historię. Tak. Chciałbym abyś ją zobaczył, może wtedy uda Ci się zrozumieć.
Zapytasz kim jestem? Cóż…koło Was, ludzi, jesteśmy od zawsze. Nazywają nas różnie. Jedni nazywają nas przeznaczeniem, dla innych jesteśmy aniołami, dla jeszcze innych nie istniejemy, tylko ,że cóż…jesteśmy zawsze koło Was. Nigdy nas nie dostrzegacie, ale to właśnie my jesteśmy świadkami waszych smutków i radości, waszych łez, chwil nadziei. Posiadamy pewną niezwykłą zdolność podróżowania przez wspomnienia, i chciałbym abyś wybrał się tam za mną. Pamiętaj jednak! Możemy tylko patrzeć, nigdy nie wolno nam ingerować. Odwiedzimy tylko jedno, ale bardzo wyjątkowe.
Gotowy? Cóż skoro tak to złap mnie za rękę i ruszajmy….
Wiesz gdzie jesteśmy? Ten park? To konkretne miejsce? Tak dobrze trafiłeś. Przechodziłeś tu bardzo wiele razy i nawet go nie dostrzegłeś prawda? Jak to kogo? Widzisz zbieraninę tamtych ludzi, choć i słuchaj. A na śniegu zostały ich ślady……
Tłum ludzi otaczał jakiegoś chłopaka, który leżał na śniegu nieruchomo. Koło niego klęczała dziewczyna, której łzy raz po raz skapywały na śnieg. Ludzie powtarzali między sobą, że on ją uratował, że ktoś chciał ją napaść, ale on ją obronił.
Dziewczyna musiała być kimś ważnym w swoim otoczeniu. Piękna suknia, zadbane rude, długie włosy, delikatna cera.
- Chodź, jemu już nie pomożesz – starał się ją podnieść i odciągnąć jakiś starszy mężczyzna. Wyglądał na jej ojca. Lekko pluchy, ale równie elegancki. W trudach podniósł dziewczynę, ta jednak zanim uległa rzuciła się do chłopaka szepnęła ciche „Dziękuje” i z jego dłoni wyciągnęła już lekko zmarznięty kawałek papieru, po czym schowała go sobie w obfity dekolt.
W ciągu najbliższych minut na miejscu pojawiły się wszystkie służby i po stwierdzeniu zgonu zabrały ciało chłopaka, który jeszcze kilka chwil temu, miał marzenia i sny. Policja zebrała dowody i uporządkowała miejsce całego zdarzenia.
Nasza rudowłosa dziewczyna otrząsnęła się z całego zdarzenia po kilkunastu dniach. Na pogrzeb jej wybawiciela wysłała swojego tatę ponieważ sama nie była jeszcze w stanie nawet usiąść. Kiedy pewnego wieczoru szykowała się do kąpieli przypomniała sobie, że jeszcze do którejś szuflady wrzuciła list, który należał do chłopaka, który ją uratował. Zasunęła żaluzje, usiadała przed biurkiem, które wcześniej sprzątnęła z niepotrzebnych rzeczy. Zapaliła lampkę i zaczęła czytać:
Kiedy czytasz te słowa mnie już pewnie nigdy nie zobaczysz. Od bardzo dawno nosiłem się z napisaniem tego listu, ale dopiero ostanie dni pokazały mi, że muszę to zrobić. Ty pewnie mnie nie znasz, ale to nie jest ważne, bo ja znam Ciebie. Mieszkasz w tym pięknym domu na rogu ulicy, co wieczór otwierasz okno do salonu i grasz na skrzypcach, najpiękniej jak potrafisz. Ja nigdy Ci o tym nie mówiłem, ale zawsze kiedy grałaś starałem się być blisko, aby posłuchać tego w jaki sposób opowiadasz muzyką. Każda nuta jest czymś wyjątkowym, a w twoich dłoniach skrzypce są narzędziem do tworzenia marzeń. Wiesz kim jestem? Dzisiaj jestem nikim. Bezdomnym chłopakiem, który co wieczór przychodził po Twoje okno słuchać jak grasz. Jak tworzysz dla niego marzenia. Kiedyś byłem kimś. Dziedzicem majątku rodziców, którzy stworzyli jedną z największych fabryk w mieście. Niestety, ale przyszły bardzo słabe dni. Fabryka popadała w długi, dłużnicy zabierali wszystko od fabryki, poprzez luksusowe auta, a skończywszy na moim domu. Ci dla których kiedyś byłem przyjacielem zapomnieli o mnie. Kiedy wszystko straciłem oni się ode mnie odwrócili, a pomocy nie mogłem oczekiwać znikąd. To czego im się nie udało zabrać to moja miłość do muzyki, a skrzypce na których grasz mają zaraz za ślimakiem (górna część skrzypiec) moje inicjały, ponieważ one były kiedyś moje. Dzisiaj już nie są, a ty kupiłaś je w jedynym sklepie muzycznym w tym mieście. Skąd to wiem? Cóż…..zanim mi wszystko zabrali sam je tam zaniosłem. Właściciel sklepu był moim dobrym przyjaciel i obiecał, że sprzeda je osobie która na nie zasługuje. Ja wiem, że to Ty. A przyjaciel? Hmmmm……..kiedyś był nim, kiedy dowiedział się, że wszystko straciłem już mnie nie znał. Nie wiem, czy się jeszcze kiedyś spotkamy, nie wiem nawet czy przeczytasz ten list, ale wiedz, że kiedy wszystko się mi zawaliło to właśnie twoja muzyka pozwała mi przetrwać w najbardziej mroźne wieczory.
Kiedy nasza bohaterka skończyła czytać te niezwykłe słowa, po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Podeszła do skrzypiec i sprawdziła czy owe inicjały faktycznie tam są. Kiedy palce poczuły lekkie wyżłobienia łzy zaczęły płynąć obficiej. Dopiero teraz zdała sobie sprawę co oznaczało dla tamtego chłopaka słuchanie ich dźwięku. Przypomniała sobie każdorazową prośbę do ojca aby zamknął okno. Tylko, że on tam wtedy był. Zawsze był i słuchał. Nigdy się nie odzywał. I wtedy poczuła co oznacza prawdziwa miłość do muzyki. Łzy zaczęły spływać coraz rzewniej, a ona zagrała. Zagrała tak jak nigdy w życiu jeszcze nie grała, przy otwartym oknie, a śnieżynki zaczęły spływać z nieba jakby po cichu chciały jej podziękować w jego imieniu…
To tyle. Już możesz puścić moją dłoń. Chcesz wiedzieć jak się skończyła ta historia? Cóż nasza bohaterka zagrała kilka wielkich koncertów. Wyszła za milionera. Była szczęśliwa. Skrzypce od tamtej pamiętnej nocy darzyła wielkim szacunkiem i nigdy nikomu nie pozwalała ich dotknąć. Bo mimo, że proponowali jej lepsze to ona zawsze chciała te bo jak sama twierdziła „To one pomagają mi tworzyć marzenia”. I jest coś jeszcze….Od tamtego wieczoru dzień w dzień na grobie chłopka pojawiała się piękna czerwona róża. Nikt nigdy nie widział kto ją przynosi, chociaż niektórzy twierdzą, że widzieli jak o wschodzie słońca kładzie ją elegancka dama o rudych włosach
Jest taki moment w życiu, kiedy uświadamiasz sobie, że umierasz.
Ale nie fizycznie. Tylko mentalnie. Twoja dusza robi się coraz mniejsza, gubi po drodze życia coraz więcej oderwanych kawałków, które brutalnie i często podświadomie wyrwane zostają za Tobą niczym cmentarzysko pogrzebanych nadziei, planów, marzeń...
Ale czasem jest już za późno, żeby to naprawić. Bo wrócić zawsze możesz, ale jaka jest gwarancja, że przyklejony kawałek duszy znów przy silniejszym podmuchu wiatru nie zostanie gdzieś w tyle?
Nie można przewidzieć momentu, kiedy sobie uświadamiasz swoją śmierć, ale można go odwlec. Czasem z pełną świadomością tego co robimy rozrywamy swoją duszę na strzępy, przekonując siebie samego, że to nic złego, że jesteśmy tylko ludźmi...
Ale ten moment w końcu nadchodzi. Kiedy? Może w chwili, kiedy kolejny dzień zaczynasz od wyłączenia budzika o szóstej rano, przepracowujesz w pracy której nie znosisz regulaminowe osiem godzin i wracasz do domu, oglądając w telewizji ten sam głupi program co jeden, dwa, pięć wieczorów temu...
Z każdym dniem jest Cię coraz mniej. Coraz bardziej poirytowany wyłączasz ten cholerny budzik, wiedząc, że przed Tobą kolejne 24h życia według dawno już ustalonego schematu. Jesteś tylko robotem. Zaprogramowanym na życie, które tak naprawdę jest już dla Ciebie czymś koniecznym, czymś co musisz odrobić z jakiegoś odgórnie nałożonego rozkazu.
I któregoś ranka, gdy sięgasz ręką w kierunku znajomej melodyjki, coś w Tobie pęka. Nieznana siła chwyta Cię za ramiona i odwraca do tyłu, pokazując kilometrowy cmentarz Twojej duszy. Zdaje się mówić: "Zobacz, gdzie się podziały Twoje marzenia? Gdzie są Twoje plany na życie, pomysły, nadzieje? Ile z Ciebie jeszcze zostało?"
Stoisz jak wryty spoglądając jednocześnie na świat, który właśnie tworzysz, i ten, który już dawno pogrzebałeś. Dotarło już do Ciebie, że poniosłeś największą możliwą porażkę - przegrałeś z samym sobą.
Bo czasem trudno uwierzyć, że droga którą idziesz prowadzi do samodestrukcji. A może to nie kwestia wiary, tylko szczerości wobec samego siebie?
Wiedźmy kojarzą nam się ze wstrętnymi staruchami, które warzą w kotle podejrzane mikstury, latają na miotle i rzucają uroki. Wkładamy te historie między bajki, oczywiście. Jeśli jesteśmy feministkami, wiemy, że wiedźma to ta, która wie. Ale w powszechnej świadomości czarownica funkcjonuje jako diabelskie nasienie, przeciwienstwo cnotliwej i posłusznej Marii. Z jednej strony mamy więc Ewę i Marię -z drugiej zbuntowaną Lilith; z jednej pobożną i cnotliwą niewiastę - z drugiej wyuzdaną i nieposłuszną kobietę, czarownicę. Znacznie bardziej interesująca jest oczywiście ta druga.
Czarownica ucieleśniała wszystko to, czego brakuje Marii: była poganką, kobietą zmysłową i złą. Kiedy pobożna białogłowa dreptała do kościoła na modły, czarownica odsypiała nocne sabaty, orgie z diabłem i szalencze loty na miotle. Fantazje na temat tego, co wyczyniają czarownice po nocach, niekoniecznie muszą pochodzić z czasów średniowiecza, które jest dla nas synonimem zacofania, zabobonu i ciemnogrodu, lecz z czasów jeszcze wcześniejszych, przedchrześcijanskich. Czarownice zachowywały się przecież tak, jak fachowe szamanki - kontaktowały się ze światem demonów, przebywały w sferach niedostępnych zwykłym śmiertelnikom. Podobnie jak szamanki w celu wejścia w stan transu posługiwały się substancjami psychoaktywnymi, zarówno roślinnymi, jak i zwierzęcymi. W lasach i na łąkach zbierały odpowiednie rośliny, dodawały do nich zwierzęcego tłuszczu, trochę kociego mózgu i krwi nietoperza (jak wieść niesie) i sporządzały z tego maści, dzięki którym mogły dosiąść miotły i wylecieć przez komin na sabat z udziałem diabła.
RECEPTA NA ODLOTOWĄ MAŚĆ
Bierzemy zebrane przy pełni księżyca rośliny psiankowate (lulka i wilczą jagodę - niemiecka nazwa psiankowatych brzmi o wiele bardziej poetycko: dzieci nocnego cienia), marynujemy je w świnskim lub w gęsim tłuszczu. Dodajemy do nich inne trujące rośliny, na przykład bielunia dziędzierzawę, doprawiamy psychoaktywnym śluzem z ropuchy, marynowaną w alkoholu salamandrą, kawałkami węża i jeża, a na koniec mieszamy z ludzką krwią. Powstałą w ten sposób substancją nacieramy całe ciało, a szczególnie miejsca, w których skóra jest najdelikatniejsza. Następnie dosiadamy miotły, kaczki, świni lub kota i fruniemy, dokąd tylko chcemy.
Nie trzeba było badan współczesnych naukowców, żeby udowodnić, że w rzeczywistości żadne wyloty przez komin ani powietrzne rejsy nad Łysą Górą nie odbywały się (niestety?) w rzeczywistości, a były jedynie wizjami ludzi, którzy umiejętnie posługiwali się psychoaktywną florą i fauną. Wiedzieli, że skóra salamandry i ropuchy ma właściwości halucynogenne, podobnie jak bardzo wiele roślin, których nasiona, kwiaty czy liście w większych dawkach są śmiertelnie trujące. Sztuka polega(ła) na tym, żeby "zarzucić" dawkę powodującą halucynacje, wizje i niezwykłe przeżycia duchowe Już w 1436 roku hiszpanski teolog biskup Alfonso Tbstado ogłosił, że sabaty czarownic i ich spółkowanie z diabłem istnieją tylko w wyobraźni osób, które stosują czarowskie maści. Kilkadziesiąt lat później lekarz hiszpanskiego króla przeprowadził eksperyment, który miał udowodnić, że palone na stosie czarownice w rzeczywistości są ofiarami czegoś w rodzaju choroby psychicznej. Był jednak na tyle ostrożny, że eksperyment przeprowadził nie na sobie, lecz na żonie kata.
Dowodu na to, że latanie na miotle i udział w seksualnych orgiach z diabłem to tylko jedno z następstw zażycia psychoaktywnej substancji, dostarczył także w czasach nowożytnych eksperyment niemieckiego profesora etnologii z uniwersytetu w Getyndze, Willa-Ericha Peukerta. Profesor Peukert sporządził miksturę z belladonny, lulka i datury i razem z kilkoma kolegami wtarł sobie tę maść w czoło oraz w skórę pod pachami. Następnie etnolodzy spali przez całą dobę, a po obudzeniu opisywali sny, w których widzieli przerażające maski. Mieli we śnie wrażenie, że lecą z olbrzymią prędkością w powietrzu. Co chwila spadali gwałtownie w dół, po czym znowu startowali i pędzili na przestrzeni wielu kilometrów, unosząc się nad ziemią. Pod koniec halucynacji zdawało im się, że biorą udział w orgii seksualnej. Tak więc zostało potwierdzone - o ile można tu cokolwiek potwierdzić i udowodnić z całkowitą pewnością - że halucynacje związane z lataniem bez użycia maszyn czy nawet skrzydeł to rezultat zażycia psychoaktywnych, halucynogennych maści, mikstur, substancji itp.