Dlaczego czarownice latają?
Komentarze: 0
Wiedźmy kojarzą nam się ze wstrętnymi staruchami, które warzą w kotle podejrzane mikstury, latają na miotle i rzucają uroki. Wkładamy te historie między bajki, oczywiście. Jeśli jesteśmy feministkami, wiemy, że wiedźma to ta, która wie. Ale w powszechnej świadomości czarownica funkcjonuje jako diabelskie nasienie, przeciwienstwo cnotliwej i posłusznej Marii. Z jednej strony mamy więc Ewę i Marię -z drugiej zbuntowaną Lilith; z jednej pobożną i cnotliwą niewiastę - z drugiej wyuzdaną i nieposłuszną kobietę, czarownicę. Znacznie bardziej interesująca jest oczywiście ta druga.
Czarownica ucieleśniała wszystko to, czego brakuje Marii: była poganką, kobietą zmysłową i złą. Kiedy pobożna białogłowa dreptała do kościoła na modły, czarownica odsypiała nocne sabaty, orgie z diabłem i szalencze loty na miotle. Fantazje na temat tego, co wyczyniają czarownice po nocach, niekoniecznie muszą pochodzić z czasów średniowiecza, które jest dla nas synonimem zacofania, zabobonu i ciemnogrodu, lecz z czasów jeszcze wcześniejszych, przedchrześcijanskich. Czarownice zachowywały się przecież tak, jak fachowe szamanki - kontaktowały się ze światem demonów, przebywały w sferach niedostępnych zwykłym śmiertelnikom. Podobnie jak szamanki w celu wejścia w stan transu posługiwały się substancjami psychoaktywnymi, zarówno roślinnymi, jak i zwierzęcymi. W lasach i na łąkach zbierały odpowiednie rośliny, dodawały do nich zwierzęcego tłuszczu, trochę kociego mózgu i krwi nietoperza (jak wieść niesie) i sporządzały z tego maści, dzięki którym mogły dosiąść miotły i wylecieć przez komin na sabat z udziałem diabła.
RECEPTA NA ODLOTOWĄ MAŚĆ
Bierzemy zebrane przy pełni księżyca rośliny psiankowate (lulka i wilczą jagodę - niemiecka nazwa psiankowatych brzmi o wiele bardziej poetycko: dzieci nocnego cienia), marynujemy je w świnskim lub w gęsim tłuszczu. Dodajemy do nich inne trujące rośliny, na przykład bielunia dziędzierzawę, doprawiamy psychoaktywnym śluzem z ropuchy, marynowaną w alkoholu salamandrą, kawałkami węża i jeża, a na koniec mieszamy z ludzką krwią. Powstałą w ten sposób substancją nacieramy całe ciało, a szczególnie miejsca, w których skóra jest najdelikatniejsza. Następnie dosiadamy miotły, kaczki, świni lub kota i fruniemy, dokąd tylko chcemy.
Nie trzeba było badan współczesnych naukowców, żeby udowodnić, że w rzeczywistości żadne wyloty przez komin ani powietrzne rejsy nad Łysą Górą nie odbywały się (niestety?) w rzeczywistości, a były jedynie wizjami ludzi, którzy umiejętnie posługiwali się psychoaktywną florą i fauną. Wiedzieli, że skóra salamandry i ropuchy ma właściwości halucynogenne, podobnie jak bardzo wiele roślin, których nasiona, kwiaty czy liście w większych dawkach są śmiertelnie trujące. Sztuka polega(ła) na tym, żeby "zarzucić" dawkę powodującą halucynacje, wizje i niezwykłe przeżycia duchowe Już w 1436 roku hiszpanski teolog biskup Alfonso Tbstado ogłosił, że sabaty czarownic i ich spółkowanie z diabłem istnieją tylko w wyobraźni osób, które stosują czarowskie maści. Kilkadziesiąt lat później lekarz hiszpanskiego króla przeprowadził eksperyment, który miał udowodnić, że palone na stosie czarownice w rzeczywistości są ofiarami czegoś w rodzaju choroby psychicznej. Był jednak na tyle ostrożny, że eksperyment przeprowadził nie na sobie, lecz na żonie kata.
Dowodu na to, że latanie na miotle i udział w seksualnych orgiach z diabłem to tylko jedno z następstw zażycia psychoaktywnej substancji, dostarczył także w czasach nowożytnych eksperyment niemieckiego profesora etnologii z uniwersytetu w Getyndze, Willa-Ericha Peukerta. Profesor Peukert sporządził miksturę z belladonny, lulka i datury i razem z kilkoma kolegami wtarł sobie tę maść w czoło oraz w skórę pod pachami. Następnie etnolodzy spali przez całą dobę, a po obudzeniu opisywali sny, w których widzieli przerażające maski. Mieli we śnie wrażenie, że lecą z olbrzymią prędkością w powietrzu. Co chwila spadali gwałtownie w dół, po czym znowu startowali i pędzili na przestrzeni wielu kilometrów, unosząc się nad ziemią. Pod koniec halucynacji zdawało im się, że biorą udział w orgii seksualnej. Tak więc zostało potwierdzone - o ile można tu cokolwiek potwierdzić i udowodnić z całkowitą pewnością - że halucynacje związane z lataniem bez użycia maszyn czy nawet skrzydeł to rezultat zażycia psychoaktywnych, halucynogennych maści, mikstur, substancji itp.
Dodaj komentarz