Najnowsze wpisy


sty 15 2020 Młyn
Komentarze (0)

Willington w hrabstwie Northumberland na początku dziewiętnastego stulecia było jeszcze małym miasteczkiem. Do roku 1974 jednostka administracji w północnej Anglii należała do Newcastle-upon-Tyne. Dzisiaj miasto należy do Metropolitan County Tyne and Wear. Willington znane jest jako miejsce narodzin Roberta Stephensona, konstruktora lokomotywy parowej, i z młyna w którym straszy.

Właściciel młyna, Joseph Procter, był kwakrem(1) i nigdy nie był przesądny. Jednak przez 12 lat pisał dziennik, w którym opisywał dziwne zjawiska dziejące się w domu, który należy do młyna. Ten dziennik został później odziedziczony przez jego syna, Edmunda Proctera, i przekazany do Society for Psychical Research(2).

Pierwsze zdarzenia miały miejsce w roku 1835. W tym czasie Procterowie mieli jedno dziecko, dwuletniego Josepha. Z biegiem czasu narodzili się jeszcze Jane, Henry i Edmund.

Pewnego dnia opiekunka dziewczynki mówiła o przerażających krokach słyszanych nad pokojem dziecka. Nie raz słyszała te dźwięki i dlatego była tym bardzo zaniepokojona. Jednak pokój, o którym mówiła, był niezamieszkany, zamknięty i zabarykadowany. Pani Procter nie pokazywała większego zainteresowania tą sprawą, uznała to za wyobrażenie opiekunki. Pan Procter napisał w swoim pamiętniku o tym:

„Niedługo cała rodzina powinna być świadkiem tego, co opisywała opiekunka. Prawie codziennie i to niejednokrotnie jeden z mieszkańców słyszał te dziwne kroki.”

Kroki te były tak głośne i ciężkie, że nawet szyby w pokoju dziecięcym pękały. Później doszły do tego też inne dźwięki: drżenie i przeraźliwe gwizdy. Słyszano też coś jakby zamykanie wieka od skrzyni i szuranie.

W późniejszym czasie Thomas Mann, sąsiad Procterów, mówił, że widział na drugim piętrze białą, kobiecą postać. Wkrótce potem też żona Manna widziała tę postać. Małżonkowie opisali to zjawisko tak: „Ona chodziła do przodu i do tyłu wzdłuż okna kiedy wreszcie się zatrzymała i oparła o okno. Była lśniąca i przeźroczysta jednocześnie. Jej istota przypominała kapłana w białej komży."

Małżeństwo od razu zawołało babcię i jej córkę, żeby pokazać to zjawisko. Kiedy obie dotarły głowa istoty prawie już znikła. Jednak jeszcze całe 10 minut trwało zanim postać rozpłynęła się cała od góry do dołu.

„Była bardzo ciemna i bezksiężycowa noc, bez najmniejszego promyka światła. Sklepy były zamknięte i postać wyglądała jakby przepływała przez szyby. Zdawało się, że przenika przez mur z obu stron.”

Niedługo po tym zdarzeniu niektórzy z mieszkańców czuli jak w nocy ich łóżka delikatnie się unosiły. Mały Joseph tłumaczył, że wyglądało to tak, jakby jakiś mężczyzna leżał pod łóżkiem i swoimi plecami je dźwigał. Równocześnie inni mieszkańcy mówili, że jakaś istota wchodziła do ich pokoi mimo, że drzwi były szczelnie pozamykane.

Cztero i pół letnia Jane pewnego ranka relacjonowała - po tym jak spała w łóżku swojej cioci - swoim rodzicom, że na skraju łóżka widziała dziwną, pojawiającą się głowę – jak uważała starej kobiety. Widziała też dłoń kobiety z co najmniej dwoma wyciągniętymi palcami, które siebie dotykały. Mały Joseph słyszał też głosy, które były tak głośnie, że chłopiec bał się wchodzić do swojego pokoju. Powiedział, że te głosy mówiły coś w stylu: „Nic nie rób!” i „Weź sobie!”.

3 lipca 1840 roku, kiedy w domu byli tylko służący i pan Procter, przyszedł Dr. Edward Dury, znajomy z Sunderland ze swoim przyjacielem Thomasem Hudsonem do młyna z zamiarem zrobienia obrazu wydarzeń. Ta dwójka chciała noc spędzić siedząc na schodach. Po północy usłyszeli kroki z góry, jakby ktoś chciał zejść w dół.

„Kiedy spojrzałem na mój zegarek było 10 minut przed godziną 1. Później spojrzałem na szafę, która była otwarta. Tam ujrzałem kobiecą postać w szarej sukni i opuszczoną głową. Jedną rękę trzymała przed piersią, jakby odczuwała ból, drugą wyraźnie wskazywała na podłogę. Powoli, ostrożnymi krokami postać zbliżała się do nas. Kiedy dotarła do mojego przyjaciela Hudsona, wyciągnęła po niego dłoń. W czasie kiedy oddałem krzyk starałem się stanąć między nimi. Zamiast złapać postać przeleciałem przez nią prosto na Hudsona. Nie pamiętam nic istotnego co działo się przez następne 3 godziny. Powiedziano mi, że byłem w strasznej agonii strachów schodzenia po schodach w dół.”

Mimo małych dzieci Procterowie znosili te zdarzenie przez 12 lat. Dopiero w 1847 roku wyprowadzili się do Shields. W ostatnią noc przed przeprowadzką w domu byli tylko pan i pani Procter i słyszeli dźwięki skrzyń ciągniętych jakby po schodach i dźwięki przesuwanych mebli – krótko mówiąc imitacja dźwięków towarzyszących przeprowadzce.

„Co za straszliwą noc musieli przetrzymać wtedy moi rodzice… Nie dlatego, że słyszeli te dźwięki, do których byli przyzwyczajeni, ale przez to, że te dźwięki mogły oznaczać, że ci nieproszeni goście też przygotowują się, by pójść za nimi do nowego domu. Jednak to zmartwienie na szczęście się nie sprawdziło.”

Edmund napisał, że – jak dobrze pamięta – ostatnie osiem lat w nowym domu były wolne od wszystkich dźwięków jakie towarzyszyły im przez 12 lat w starym młynie w Willington.

Mimo, że to zdarzenie stoi na uboczu działalności poltergeistów, Harry Price opisał to w swojej książce Poltergeist over England. Nietypowy jest okres działalności poltergeistów – trwało to 12 lat.

Później Edmund zgłosił się do Thomasa Manna z pytaniem, czy więcej podobnych zdarzeń działo się w młynie w Willington. Wspomniał o dwóch zdarzeniach, ale nie mówił nic więcej. W późniejszym czasie dom został zburzony.

Ten przypadek był dokładnie opisany przez rodzinę Procter. Możliwe wyjaśnienie tego zjawiska można znaleźć w przekreślonym zdaniu w dzienniku pana Proctera:
„Stara kobieta, matka R. Oxona, budowniczego młyna, żyła i zmarła w tym domu. Po jej śmierci przypisywano jej te dziwne zdarzenia…”

strega63   
lis 24 2016 Charles Manson i piekielna rodzinka
Komentarze (1)

Charles Manson do dzisiaj pierze mózgi naiwnym wyznawcom.  Siedzi w więzieniu, ale przeprowadzono z nim dziesiątki wywiadów, zrobiono ikoną zła, do której wzdychają licealiści, gdy spadnie na nich czas młodzieńczego zaćmienia. A przecież trzeba mieć nierówno pod sufitem, żeby – jak Marilyn Manson – wpisywać sobie taką postać na sztandar.

Ponad czterdzieści lat temu w luksusowej posiadłości na Cielo Drive komando Charlesa Mansona bestialsko zamordowało pięć osób, w tym będącą w dziewiątym miesiącu ciąży Sharon Tate, żonę Romana Polańskiego. Na ganku zbrodniarze namalowali krwią Sharon napis &bdquoig”. Ciała ofiar miały zostać poćwiartowane i wywieszone przed domem, żeby wyglądały jak świńskie półtusze, oprawcy nie zdążyli jednak tego zrobić.
Nie była to pierwsza robota piekielnej rodzinki. Manson od kilku tygodni wcielał w życie ideologię totalnej apokalipsy i wiążącej się z nią eliminacji „świń” (politycznych, ekonomicznych, religijnych). Najpierw wpakował kulkę w brzuch handlarzowi narkotyków, który zaopatrywał rodzinę. Następnie – po wielogodzinnych torturach – wyznawczynie i wyznawcy proroka zamordowali zaprzyjaźnionego muzyka, Gary’ego Hinmana. Po Tate przyszła kolej na przypadkowo wybrane przez proroka małżeństwo LaBianca. Na ranczu, gdzie mieszkali wyznawcy Mansona, został ścięty (przez szesnastolatka, też po długich torturach) jeden z pracowników, który sceptycznie wyrażał się o guru. Po tej akcji wyznawcy Mansona wyprowadzili się na pustynię Mojave. W październiku 1969 r. odnalazła ich policja. W sądzie dowiedziono sekcie 15 zabójstw. Na znalezionej liście planowanych ofiar były jeszcze 34 osoby.
Hollywood było w szoku. Manson cieszył się statusem lokalnej gwiazdy. Bez wysiłku skompletował harem oddanych mu córeczek z dobrych domów, do którego dołączyli ludzie z branży filmowej, niespełnieni artyści. Rodzinę zapraszano do najlepszych domów. Ot, grupa ekstrawaganckich dzieciaków, wpisująca się w obowiązujący klimat uwolnienia się od wszystkich zasad, od państwa, wojen, pieniędzy – jesteśmy przecież u początków New Age, zupełnie nowej ery (a LSD to nasze płatki śniadaniowe).
Jak to się stało, że obłąkany gitarzysta, który niemal całe dorosłe życie spędził za kratami, zdołał wyprać serca i mózgi ludzi wykształconych, sławnych, bogatych, fundując im autorską sałatkę z elementów chrześcijańskiej terminologii, satanizmu, pogańskich wierzeń, nazizmu i obsesji seksualnych? Jak to się dzieje, że pierze im mózgi do dzisiaj? Z siedzącym w więzieniu stanowym w Corcoran w Kalifornii, dziś 75-letnim guru przeprowadzono dziesiątki wywiadów, zrobiono zeń ikonę zła, do której wzdychają licealiści, gdy spadnie na nich czas młodzieńczego zaćmienia, garażowego buntu (jego postać pojawia się nawet w kultowej kreskówce „South Park&rdquomruga /mruga. Proszę wybaczyć, trzeba mieć naprawdę nierówno pod sufitem, żeby wpisywać sobie taką postać na sztandar.
Każdy, kto chce dziś widzieć w Mansonie ciemnego rycerza wzniosłych sił, który kopniakami chce zerwać zasiedziałą ludzkość do galopu, niech zapozna się z tekstem Jana Józefa Szczepańskiego, zamieszczonym w miesięczniku „Znak” w 1974 roku.Szczepański zgromadził obfite dossier, detalicznie opisuje mordy dokonane przez wyznawczynie (tak, wyznawczynie!) Mansona. Co o naszej epoce mówi fakt, że zbrodniarz i psychopata stał się gwiazdą popkultury? Skąd bierze się w ludziach chęć zburzenia katedr wznoszonych od tysięcy lat, by później z pozostałych cegiełek zbudować ziemiankę i ogłosić ją świątynią nowych czasów? Szczepański odpowiada krótko: z nudy.
strega63   
lis 24 2016 Duch z internetu
Komentarze (0)

Czy jesteś w stanie uwierzyć w to, że duch może nawiedzić kogośprzez internet? Gdyby ktoś zadał mi to pytanie przed styczniem2006, prawdopodobnie uśmiechnęłabym się głupio i odpowiedziałabym”To niemożliwe”. Co się stało, że doświadczyłam obecności duchastworzonego mocą myśli, niekoniecznie nawiedzającego komputer? Otóżśrodkiem, który miałam pod ręką, był internet. Zawsze opowiadałamsię za istnieniem zjawisk paranormalnych, mimo iż sama nigdy zżadnym zjawiskiem się nie zetknęłam. Uwielbiam wędrować pointernecie i przeglądać masę stron o tematyce paranormalnej,zagłębiając się przy tym w budzących dreszcze historiach oupiornych doświadczeniach. Ten mroźny zimowy dzień był jednak innyod pozostałych, z wyjątkiem tego, że oglądałam strony poświęconemiastom duchów i opuszczonym miejscom. Natknęłam się na stronę TheBureau of Land Management, na której umieszczone są statystykiopuszczonych domostw oraz przypomnienie, aby badacze dbali o swojebezpieczeństwo. Jest tam też dział poświęcony nieszczęsnym duszom,które nie zważały na ostrzeżenia wywieszone przy wejściach do niebezpiecznych miejsc.

Było kilka historii, które szczególnie mną wstrząsnęły, ale tą,która mnie naprawdę przeraziła, była historia człowieka, któryspadł na sam dół wysokiego na osiem pięter szybu. Gdy jakiś czaspóźniej znaleziono jego zwłoki, inspektor medyczny stwierdził, żeów człowiek najprawdopodobniej przeżył upadek, łamiąc sobie tylkonogę. Tym, co go zabiło, była zadana samemu sobie rana postrzałowagłowy. Ten mężczyzna był dobrze przygotowanym badaczem, któryspakował wcześniej mnóstwo niezbędnego do przetrwania ekwipunku, wtym także pistolet. Zaczęłam sobie wyobrażać, bardzo żywo,człowieka leżącego na dnie szybu, w kompletnej ciemności… wkompletnej agonii. Jego ból, zarówno emocjonalny, jak i fizyczny,musiał być nie do zniesienia. Gdy minęły godziny, jego niepokójjeszcze bardziej się wzmógł, on zaś stwierdził, że znajdował sięzbyt daleko, aby ktoś mógł go odnaleźć. Nie było żadnej szansy naratunek. Zaczął myśleć o swojej rodzinie i o swoim życiu. Mogłabymwyobrazić sobie człowieka zupełnie załamanego i zasmuconego, którywiedział, że był tylko jeden sposób na ukrócenie jego cierpienia.Czułam taki smutek i zastanawiałam się, co bym sama zrobiła.

Zanurzyłam się w tych uczuciach strachu i beznadziei na pewienczas, tak bardzo, że doznałam w moim ciele potwornego uczucia. Choćbyłam wstrząśnięta i poruszona tą tragiczną historią, przeszłam winne miejsce. Właśnie wtedy stojąca na biurku lampka zaczęłamigotać i brzęczeć tak, jak gdyby nastąpiły gwałtowne skokinapięcia. Doszłam do wniosku, że to żarówka była poluzowana, więcsprawdziłam ją i odkryłam, że to nie był przypadek. Wtedy żołądek uciekł mi do kolan i poczułam obecność kogoś lub czegoś w pobliżu mnie. Usiadłąm i znów wstałam, chcąc uprzedzić mojego „gościa”, że byłam świadoma tego, co się działo. Lampka znów zamigotała.Zignorowałam to. Niedługo później weszłam do łazienki i wtedy żarówka na suficie zaczęła migotać tak samo, jak lampka. W tym momencie wystraszyłam się u uciekłam stamtąd.

Przez kilka następnych dni występowały jeszcze dziwniejsze zjawiska elektryczne. Gotowałam coś na piecu, gdy nagle włączyl się stoper w piekarniku, co mnie mocno przestraszyło! Tego samego dnia światło włazience znów zaczęło wariować i tym razem już usiadłam.Zdenerwowana (i obojętna na wszystko) krzyknęłam „Czy ty mnieprześladujesz? Próbuję skorzystać z łazienki.Wtedy migotanie ustało. Mój kot też zachowywał się dziwnie, jego oczy sprawiały wrażenie podążających za czymś lub za kimś, kogo tam wtedy niebyło. Innym razem obudził się, skacząc i krzycząc, i skupiając przytym całą swoją uwagę na jednym małym mrugającym przedmiocie. Wkońcu okadziłam cały mój dom i wtedy tajemnicza działalność nagleustała. Czy to moje silne uczucia i myśli o tym człowieku zwabiłydo mnie jego ducha? Albo może jakiś inny przypadkowy byt, o którymprzeczytałam w internecie tamtego dnia? Kto wie. Mocno wierzę, żeludzki umysł jest potężniejszy, niż sobie to wyobrażamy, i że podrugiej stronie mogą się znajdować odbiorniki jego mocy.

Melyssa Glennie-Puckett, Unexplained-Mysteries.com

strega63   
lis 24 2016 Pożegnanie z Mruczką.....
Komentarze (0)

Dzis..dzis miałam takie marzenie,,,żeby wszystkie koty przytulily sie do mnie i mruczały..Mruczały tak głosno,zeby zagłuszyc ból...Opowiadałam jej o tęczowym moscie...Jak piekne to miejsce..I sama go zobaczyłam..Kładkę..Za kładka piekna łąke.Zielona trawe,latające motyle..Lekki wiaterek muskajacy skore...I słoneczko..rozsyłające ciepłe promienie wokoło....A wszędzie szczęśliwe,wesołe i zdrowe kotki...Tam ją poprowadziłam...Wśrod tych pieknych widoków,wsród tych kwiatów i motyli były kotki,które dobrze znała.Kubus,Psotek,Pusia.One tam czekały na nia...Swiat bez bólu,cudowny swiat,gdzie wszyscy sa piękni i zdrowi.Wszyscy sa młodzi i szczęśliwi.Prosiłam,aby poszła do nich..Do swiata kociej radości...kociego szczescia....I odeszła...Nie wiem ,która była godzina...Napewno popołudniu....Skończyło się cierpienie....Na pozegnanie ruszyła tylko wąsami..Nie miała juz siły...Przeszła przez teczowy most...Kocham Cię..Bądz szczęsliwa..

strega63   
lis 24 2016 Czarownice są wsród nas
Komentarze (0)

Zmiana przyszła niespodziewanie. Ot, świt zajrzał do sypialni. Blady, nieco rozmazany, pełen gryzącego chłodu,jak zwykle po nie przespanej nocy. Anna otworzyła okno. Uśmiechnęła się do swoich myśli. – Od dziś wszystko już będzie inne.Zanurzyła się w ciepłym deszczu prysznica. Powietrze w łazience wypełniło się zapachem frezji. Była kwiatem, który oddycha w dżdżu,drzewem, które z łagodną radością pozwala się umyć naturze, skałą,która przytula do siebie morze. – Od dziś wszystko będzie inne-Ęmyślała.Wtedy właśnie zadzwonił telefon. Nie miała ochoty rozmawiać… Ale dzwonek pobrzmiewał coraz natarczywiej, złościł się, ponaglał. Dzwoniła Ewka. – Nawet nie wiesz, co ten sukinkot wymyślił – zachrypiała zrozpaczą do słuchawki. Anna słuchała z roztargnieniem. W końcu towszystko, czego dowiedziała się od koleżanek i to, czego sama niedawno doświadczyła, było najbanalniejsze pod słońcem. Nie pierwszy raz ktoś kogoś zdradza, oszukuje, kłamie bezczelnie patrząc w oczy, wbija w poczucie winy, byleby samemu nie czuć się zbyt podle. Nie miała ochoty słuchać tej historii do końca. Sama przecież jeszcze wczoraj samotnie łykała łzy… Przerwała koleżance w połowie zdania, nie czekając nawetna wynik meczu: kto komu i jak odpowiedział.- Posłuchaj – zaśmiała się do słuchawki. – Wyobraź sobie, że założyłyśmy Stowarzyszenie Czarownic Kirke. I wyobraź jeszcze sobie, że zyskałyśmy taką moc, która pozwala nam zamieniać wrednych facetów wieprze… – Dobra! – odpowiedział jej śmiech po drugiej stronie słuchawki. – I pomyśl tylko – sama czuła jak jej sarkastyczny śmiechn abiera lekkich, dźwięcznych tonów. – Więc tylko pomyśl… Idziesz ulicą Marszałkowską, a tu wśród zwykłego tłumu ludzi – tłum wieprzy. -Dobrze, podoba mi się to! – Ewka śmiała się do łez. – I brniesz przezten tłum wieprzy… – opowiadała ubawiona Anna – i nagle widzisz przed sobą faceta w spodniach, w płaszczu, eleganckim kapeluszu. O rany,myślisz, wreszcie ktoś porządny! Przepychasz się przez ten tłumwieprzy. Chcesz dopaść tego Porządnego. Obcasów omal nie gubisz w tejzabójczej gonitwie. Wreszcie jest…! Już na odległość klepnięcia wramię. „Pan…” – zaczepiasz go. On odwraca do ciebie twarz. I odzywa się piskliwym: „Kwi… kwi…”.Obie pokładały się ze śmiechu. Aż dzień pojaśniał z radości… Od dziś wszystko będzie inaczej. Koniec z czekaniem na powroty Piotra. Koniec zzastanawianiem się nad tym, z kim znowu spędził ostatnią noc. Koniec ze słuchaniem kłamstw, w które nawet on nie próbował uwierzyć.

Anna miała w mieście kilka spraw do załatwienia, ale przedtem postanowiła iść do fryzjera. Weszła do pierwszego lepszego zakładu,który spotkała po drodze. W środku lustra świeciły pustkami. Młoda fryzjerka ze znudzoną miną popijała zimną kawę, tapirując nad czołem tlenione piórka. Anna nie miała ochoty oddać swojej głowy w jej ręce,ale tylko machnęła ręką. Raz kozie śmierć! Siadła na fotelu i rzuciła krótko: – Ścinamy na zapałkę, farbujemy na czarno. – Na czarno? – guma do żucia znieruchomiała w ustach blond fryzjerki.- Pozwól, że ja zajmę się panią… – Anna najpierw usłyszała aksamitny głos, a potem zobaczyła w lustrze za sobą brunetkę. Nie była to jakaś młoda gęś, tylko dojrzała kobieta, świadoma swojej nietuzinkowej urody.Anna chyba zasnęła. Od dziecka lubiła, gdy ktoś dotykał jej włosów. A może nie zasnęła, tylko straciła poczucie czasu? Nawet nie pamięta, co brunetka do niej mówiła, brzęcząc nożyczkami. Pogrążyła się w myślach.Aż trudno uwierzyć, że taki głupi żart może wywołać takie myśli. Co bysię stało, gdybym faktycznie miała moc czarownicy…? Już po wszystkimw lustrze nie było łagodnej złotowłosej Anny. Odbijała się w nim nieco agresywna, czarnowłosa, intrygująca czarownica. – Od dziś wszystko już będzie inne…Nawet nie zauważyła, gdzie się podziała blond-pierzasta dziewczyna.Brunetka uśmiechała się tajemniczo. – Może wypełni pani kartę naszego klienta? Podsunęła jej brulion stylizowany na starodruk. Anna bez namysłu podpisała.

Spojrzała na lustro. Najpierw usłyszała cichutki chrzęst, potem głuchy jęk. Tafla rozpadła się na tysiące srebrnych okruchów. – Jadźka! -krzyknęła brunetka w stronę zaplecza. – Trzeba wezwać szklarza. Lustrosię posypało. Chyba je ostatnio śrubami za mocno przykręcił, czy co…Anna z uśmiechem pomyślała, że pierzasta blondyna powinna fruwać jak gołębica. Kiedy zdejmowała z wieszaka swój płaszcz, usłyszała jeszcze jak brunetka z niecierpliwością nawołuje: – Jadźka, czy nie słyszysz,kiedy ciebie wołam?! Pierzasta chyba nie słyszała, bo nie odezwała się.A może gdzieś wyszła na chwilę… Na chodniku, niedaleko zakładu gołąb szukał okruchów w szparach między płytami. – Oj, Jadźka, na co tobieprzyszło! – parsknęła śmiechem Anna.Spojrzała na zegarek. Miała jeszcze sporo czasu do pierwszego umówionego spotkania. Postanowiła wrócić na chwilę do domu, by sięprzebrać. Zewsząd czuła kłucie drobinek przystrzyżonych włosów.W drzwiach kamienicy spotkała żonę dozorcy. Zdziwiła się, że tastarsza, schorowana kobieta zamiata podwórze. – Oj, pani Heleno -uśmiechnęła się do kobiety – trzeba męża zagonić do roboty. To w końcu on jest tu dozorcą! – Ej, moja pani – odparła zmizerowana kobieta – jamuszę to zrobić, bo mój stary całkiem już zaniemógł. Leży w betach iruszać się nie może. Tak spuchł koło pyska, taka mu się morduchna zrobiła grubiutka, że przez chwilę pomyślałam nawet, czy on aby nie jest chory na świnkę? Może on tak od tego picia opuchł, a może to jakiś wirus…Dzień minął szybko. Dwie rozmowy z kontrahentami trzeba było przełożyć na inny termin, bo jak zapewniały ich asystentki, szczebiocząc przez telefon – pan X i pan Y poszli na zwolnienie lekarskie.Kiedy wróciła do domu, odsłuchała sekretarkę. Ewa nagrała siędwukrotnie. Raz ze śmiechem przyznała, że ten pomysł ze stowarzyszeniem czarownic, to niezła rzecz. Że jej prababcię nazywano we wsi czarownicą, więc może coś z tych zdolności przetrwało w genach… Kiedyzadzwoniła po raz drugi, w jej głosie było słychać niepokój. – Nie wiemAnka, co się stało! Rafał wyszedł po gazetę i przepadł! Kiosk jest podrugiej stronie ulicy, więc stary nawet swetra ze sobą nie wziął.Dokumentów żadnych nie zabrał. Nie ma go już od ośmiu godzin!Dzwoniła też brunetka z salonu fryzjerskiego. Przepraszała, że pozwala sobie zakłócić spokój klientki, ale chciałby zapytać czy zwróciła mu uwagę, jak jej uczennica Jadwiga wychodziła z zakładu, bo przepadła,jak kamień w wodę. Powiedziała też, że dzisiaj był taki dziwny dzień,chyba ludzi wymiotło. – Wie pani, takich cudów jeszcze nie przeżyłam -gruchała do słuchawki. – Dzwonię do szklarza, a pani, która tam sprząta powiedziała, że on w ogóle nie pojawił się dzisiaj w pracy. Nikt nie wie dlaczego…Piotr też się nie pojawił. A przecież miał taki zwyczaj, że przyjeżdżałdo domu choćby tylko po to, by zmienić koszulę. Nie zostawił też żadnej wiadomości. Anna nawet nie miała zamiaru przejmować się akurat tym przypadkiem. Tak sobie postanowiła. W końcu to dorosły facet – ma świadomość i wolny wybór. Chce sobie szkodzić – jego sprawa. Chcedo znać straty? Sam sobie na nią pracuje…

Następnego dnia… Dźwięk telefonu znowu wyrwał ją spod prysznica. Ewka nie panowała nad emocjami: – Słuchałaś dzisiaj radia, czarownico? Czy tywiesz, co się od wczoraj na świecie dzieje? Ha, ha! Na Marszałkowskiejtłum wieprzy. Jak myślisz, czy można jednego świniaka odróżnić od drugiego? Ja idę szukać swojego. Lepiej mieć własnego wieprza niż całkiem nic… A ty wybierasz się na wieprzołowy?Nie miała zamiaru. To jakaś totalna bzdura, pomyślała. Włączyła radio,ale tam tylko nadawali muzykę. Podeszła do lustra. Jej twarz wyraźnie puchła, zwłaszcza na wysokości policzków…
autor-Maria Zabłocka

strega63