Najnowsze wpisy, strona 29


sty 12 2016 Krwawe sierpniowe przedpołudnie...
Komentarze (0)

Czwarty sierpnia 1892 roku był naprawdę upalnym dniem. Choć dochodziła dopiero jedenasta przed południem, miasteczko Fall River w Massachusets tonęło w słonecznym żarze i opływało potem. W trzypiętrowym domu przy Second Street, pod numerem 92, służąca państwa Borden, Bridget Sullivan odpoczywała w swoim pokoju na poddaszu, czuła się bowiem nie najlepiej.

O godzinie 11: 10 spokój Bridget, jak też i całego domu Bordenów został zakłócony , a to co nastąpiło chwilę później miało wstrząsnąć całym Fall River.
-Maggie -rozległo się z dołu.-Maggie, chodź tu natychmiast!
Bridget rozpoznała natychmiast głos Lizzie, młodszej z córek jej chlebodawców, która, swoim zwyczajem, nazwała ją Maggie.
-O co chodzi?-zapytała, nie mając widać zbytniej ochoty by wracać do pracy.
-Chodź tu natychmiast! Ojciec nie żyje! Ktoś tu wszedł i go zabił!

Bridget pomknęła na dół jak najszybciej mogła, znajdując Lizzie przy drzwiach kuchennych. Panna Borden powstrzymałą służącą przed wejściem do salonu gdzie miał znajdować się pan Borden i nakazała jej biec po lekarza. Mieszkającego po drugiej stronie ulicy doktora Bowena akurat nie było, wiec, przekazawszy jego małżonce wiadomość o morderstwie, Bridget wróciła do domu, skąd Lizzie wyslała ją ponownie, tym razem po przyjaciółkę sióstr Borden, pannę Russell.

Kiedy w końcu doktor Bowen dotarł na miejsce, Lizzie wprowadziła go do pokoju w którym znajdowało się ciało jej ojca. Siedemdziesięcioletni Andrew Borden leżał na kanapie, tak jak ułożył się do drzemki, obute stopy wsparłszy o podłogę, by nie pobrudzić obicia. To, co zostało z jego głowy leżało na poduszce. Morderca zadał mu jedenaście ciosów siekierą prosto w twarz, przecinając jedną gałkę oczną, która wypłynęła z oczodołu, rozłupując grzbiet nosa i łamiąc kości czaszki. Krew zbryzgała podłogę, ścianę nad oparciem kanapy, jak też wiszący na niej obraz.

Co logiczne, zaczęto się zastanawiać gdzie jest żona pana Borden, a raczej wdowa po nim, bo trzeba ją było powiadomić o tym co zaszło. Lizzie stwierdziła iż słyszała jak jej macocha wchodziła do domu, przeto powinna być na którymś z górnych pięter. Posłała po panią Borden Bridget. Ta jednak, co dość dziwne, stanowczo odmówiła wykonania polecenia, być może obawiajac się, że gdzieś może czyhać szaleniec z siekierą który zabił jej chlebodawcę. Obecna przy tym sąsiadka, pani Churchill, zadeklarowała że wobec tego ona pójdzie na górę i sprawdzi czy Abby Borden tam jest. Bridget z pewnymi oporami zgodziła się pójść razem z nią. Obie panie wstąpiły zatem na frontowe schody, lecz zanim jeszcze dotarły na podest pierwszego piętra, poprzez otwarte drzwi pokoju gościnnego dostrzegły bezwładną postać leżącą na podłodze.

Spanikowana słuząca zamarła, zaś pani Churchill minęła ją, z zimną krwią obejrzała ciało, po czym pospieszyła na parter by zaraportować zebranym tam osobom iż znalazła następne zwłoki. Sześćdziesięcioczteroletnia Abby Borden, zaskoczona w trakcie szorowania podłogi otrzymała dziewiętnaście potężnych ciosów siekierą w głowę, które, podobnie jak w wypadku jej męża, zadano od tyłu.

Na miejsce zbrodni przybyła policja i rozpoczęło się śledztwo. Funkcjonariusz Mullaly zapytał Lizzie czy w domu są jakieś siekiery.
-Ależ oczywiście-odparła.-Są wszędzie.
Bridget, z polecenia Lizzie, zaprowadziła policjantów do piwnicy, gdzie przechowywano siekiery. Jedna miala zakrwawione ostrze z przyklejonymi doń włosami, jak się później okazało i krew i włosy należały do krowy. Druga była śmiertelnie zardzewiała, trzecia zakurzona, a czwarta pokryta popiołem i pozbawiona trzonka. Panowie władza zarekwirowali pierwszą i czwartą siekierę, po czym zapytali Lizzie co robiła tego przedpołudnia. Panna Borden oznajmiła ze poszukiwala ciężarków do wędki na stryszku w szopie. Funkcjonariusze udali się na rzeczony stryszek, by stwierdzić iż jego podłoga pokryta była imponującą warstwą kurzu, i nie wyglądała jakby ktoś po niej ostatnio chodził.

Tymczasem ciała państwa Borden przeniesiono do jadalni, gdzie, na stole przeznaczonym zasadniczo do spożywania przy nim posiłków, dokonano sekcji zwłok. Bardzo jestem ciekawa kto po tym posprzątał i czy znalazła się potem osoba zdolna zjeść tam obiad. Gdy o siódmiej wieczorem powróciła Emma Borden, starsza siostra Lizzie, ciała ofiar nadal spoczywały na jadalnym stole, oczekując na przybycie przedsiębiorcy pogrzebowego. Żeby dopełnić dziwnego a makabrycznego obrazu rzeczy, nadmienić nalezy że noc tę Bridget Sullivan spędziła u sąsiadów, Alice Russell w sypialni państwa Borden, Emma i Lizzie w swoich pokojach, zaś goszczący od kilku dni w domu przy Second Street John Morse, wuj Bordenówien, poszedł spać do pokkoju gościnnego. Tego samego w którym znaleziono zmasakrowane zwłoki Abby Borden.

Następnego dnia, piątego sierpnia 1892 roku, mieszkańcy Fall River mogli przeczytać w "Fall River Globe", lokalnej gazecie, wywiad z niejakim Hiramem Harringtonem, mężem jedynej siostry Andrew Bordena, Luany Borden Harrington. Ówże Hiram utrzymywał fałszywie że rozmawiał z Lizzie wieczorem czwartego sierpnia, i że nie wykazywała ona żadnych oznak gniewu czy żalu z powodu śmierci ojca i macochy. Jak można się domyśleć prasa lokalna nie zajmowała sie niczym innym prócz sprawy Bordenów. Tymczasem policja, dowiedziawszy się że młodsza z Bordenówien usiłowala nie tak dawno temu nabyć pewną ilość trucizny, podążyła tym tropem. Odnaleziono aptekarza, pana Bence i pobrano od niego zeznania.

Dzień później miał odbyć się pogrzeb państwa Borden, ceremonia jednak została wstrzymana, albowiem doktor Wood zechciał przeprowadzić dodatkową autopsję. Wykonano gipsowe odlewy czaszek obojga ofiar, przy czym, nie wiedzieć czemu, głowa pana Borden nie została zwrócona i nieszczęśnika pochowano ostatecznie bez niej.

W końcu rozpoczęło się wstępne dochodzenie przed obliczem sądu, pod przewodnictwem sędziego Blaisdella. I wybuchła bomba, albowiem zakończono je aresztowaniem Lizzie Borden, jako podejrzanej o popełnienie tych dwóch straszliwych mordów. Na decyzji sędziego zaważyło zeznanie panny Russell, która widziała jak w niedzielny ranek, siódmego sierpnia, Lizzie paliła w kuchennym piecu suknię, rzekomo poplamioną farbą.



Oskarżenie, już w trakcie właściwego procesu, dowodziło że Lizzie miała powody by chcieć sie pozbyć ojca i macochy. Otóż Andrew Borden zapisał, bądź też chciał zapisać (tego bowiem nie ustalono, a ewentualny nowy testament nigdy nie został odnaleziony) swojej żonie całą swą posiadłość, wartą wtedy pół miliona dolarów, córkom pozostawiając jedynie niewielkie legaty po 25 tysięcy dolarów. Jednak, jak już wspomniałam, nie ustalono tego na pewno, a wuj Morse, któremu nieboszczyk Andrew miał się zwierzyć z napisania nowej woli, plątał się w zeznaniach niemiłosiernie, raz twierdząc że denat o nowym zapisie mówił, a innym razem utrzymując że nie.

Panna Borden nie miała również alibi, będąc jedynym członkiem rodziny (ofiar nie licząc) obecnym w domu w czasie kiedy popełniono obydwa morderstwa, jako że wuj Morse odwiedzał krewnych a Emma bawiła na mieście. Według jej własnych zeznań, Lizzie między dziewiątą a dziesiątą, gdy zabito Abby, przebywała w domu, natomiast około jedenastej poszukiwała ciężarka w szopie. Jak już wspomniałam, policja po zbadaniu szopy orzekła że nikt tam nie wchodził od dawna, natomiast brak śladów włamania do domu Bordenów nasuwał podejrzenie że straszliwego czynu dokonał ktoś z domowników.

Z drugiej jednak strony trudno zarąbać kogoś siekierą nie opryskawszy się przy tym samemu krwią ofiary. Bridget Sullivan rozmawiała z Lizzie w czasie między zabójstwami, nie zauważyła jednak śladów krwi na jej odzieży. Trudno przypuścić że Lizzie zabiła macochę, odstawiła siekierę gdzieś do kącika, przebrała się w czystą odzież, odczekała przeszło godzinę, pokazując się w tym czasie Bridget, znowu ubrała sie w splamioną suknię, wzięła siekierę z kąta, zarąbała swego ojca, dokonała kolejnej zmiany garderoby, po czym wszczęła alarm. Albo źle określono czas popełnienia obydwu morderstw, albo panna Borden tego nie zrobiła.

Dość wątpliwa wydaje się również inna hipoteza oskarżenia w myśl której Lizzie zamordowawszy rodziców ułamała trzonek siekiery, umyła ostrze, wytarzala je w popiele, po czym położyła je w piwnicy obok innych siekier. Na zdjęciach można zobaczyć niedużą i raczej drobną kobietę, nie zaś straszliwą horpynę o obwodzie bicepsa wynoszącym pół metra, a trudno sobie wyobrazić zeby normalna kobieta mogła złamać stylisko siekiery, wykonywane z reguły z gęstego i twardego drewna jak buczyna czy dębina.

Tak czy inaczej oskarżenie nie miało nawet cienia bezpośredniego dowodu łączącego Lizzie z morderstwami, dysponując wyłącznie materiałem poszlakowym. Nie należy się przeto dziwić iż panna Borden została ostatecznie uniewinniona, a sprawa zabójstwa Andrewa i Abby Borden po dziś dzień pozostaje nierozwiązana

 

strega63   
sty 10 2016 Czerwony K-pturek
Komentarze (0)

Dawno, dawno temu, była sobie mała internautka, a nazywała się Czerwony K-pturek. Codziennie chatowala sobie z przyjaciółmi na kanale #las, aż tu pewnego dnia dostała maila od Mamy, w którym było napisane:
"Kochana Córeczko, w załączniku przesyłam Ci pliki HTMLowe dla Babci. zaFTPuj się, proszę, na konto Babci i daj jej te pliki, bo są potrzebne, żeby postawić sobie stronę webową. Całuję. Mama"

Tak wiec nasza mała internautka odpaliła sobie Windowsowego FTPa i zalogowała się jako "K-pturek", żeby przesłać babci pliki, które właśnie dostała od mamy. Akurat ściągała załącznik ze swojego konta webmailowego gdy nagle dostała przez ICQa wiadomość od użytkownika o adresie e-wilk@hacker.las.com E-wilk uprzejmie ją pozdrowił i zapytał dokąd to się wybierała.
K-pturek odpowiedział:
* Loguję się na konto Babci, żeby przeFTPować parę plików potrzebnych do postawienia własnej strony webowej.
Po takiej odpowiedzi E-wilk zatelnetował się na skróty i połączył się z kontem Babci pierwszy.Gdy konto babci zapytało go o login ID, wstukał "k-pturek", scrackował hasło i wszedł na konto. Babcia, gdy zorientowała się, że to nie K-pturek tylko ktoś inny, natychmiast skillowala mu process, ale niestety E-wilk był szybszy. Zrobił jej ICMP flood''a na wszystkie porty, których firewall babci nie pilnował, firewall się wywalił, a E-wilk zmienił hasło Babci. Potem przyznał sobie prawa ROOTa i zmienił system operacyjny na nowy, który nawet interfejsem przypominał stary system babci. A gdy już wszystko było zainstalowane, rozgościł się na koncie babci podszywając się pod dotychczasową właścicielkę.Po chwili zalogował się K-pturek i po wejściu na konto babci zorientował się, że coś się tu zmieniło. Zatalkował szybko do babci i zapytał:
- Babciu, a dlaczego masz taką wielką quotę na dysku ?
- Żeby lepiej pomieścić Twoje pliki.
- Babciu, a dlaczego masz taki nowoczesny interfejs graficzny ?
- Żeby lepiej skatalogować Twoje pliki.K-pturek poczuł, że coś tu jest nie tak:
- Babciu, a dlaczego masz prawa ROOTa ?
- Żeby Cię lepiej scrackować

Po takiej rozmowie nawet mały łatwowierny K-pturek rozpoznał, że to wcale nie Babcia i szybkim whois sprawdziła, że jej rozmówca talkował z konta e-wilk@hacker.las.com
K-pturek natychmiast wysłał maila do security@cyberspace.cop.org żeby poskarżyć się na oszusta.
Przebiegły E-wilk spróbował zablokować K-pturkowi serwer POP3 przeciążając pamięć, ale na szczęście K-pturek zdążył w porę kliknąć guzik Wyślij.Po chwili na serwer wszedł Sysop z cyberspace.cop, który błyskawicznie odczytał adres IP E-wilka, zoverride''ował mu prawa dostępu i sam sobie przyznał profil ROOTa. Zanim E-wilk się zorientował, Sysop skillował mu proces i założył bana na całą domenę. A z Trash''a systemu operacyjnego E-wilka udało się odzyskać tabele partycji starego systemu Babci, dzięki czemu można było odtworzyć starą konfigurację.Dzięki pomocy K-pturka i dzielnego Sysopa, Babcia mogła dokończyć formatowanie w HTMLu i postawiła wspaniałą stronę webową z dostępem 100 kilo na sekundę. Stronę Babci podziwiali wszyscy jak Siec długa i szeroka, i w krótkim czasie nabili jej rekordowa liczbę hitów.
... I wszyscy surfowali długo i szczęśliwie.


strega63   
sty 10 2016 Kto magią wojuje,ten od magii....ginie?
Komentarze (0)

Wiatr coraz częściej gra na gałęziach swą zimną nutę i niby nic konkretnego się nie wydarzyło, a jednak czuć w powietrzu jakiś niepokój. Wstaję z łóżka ogarnięty dusznościami, wyglądam przez okno i patrzę tak przez parę chwil, jednak nic ciekawego nie dostrzegam, odwracam się w stronę pokoju i zamieram w bezruchu na skutek tego, co przed sobą zobaczyłem. Będąc przy oknie widzę, że nadal znajduje się w łóżku. Ale jak to możliwe?! Zaczynam się bić z myślami… Przecież nie rozdzieliłem się na ciało i dusze albo na dwa ciała. A może… a może położę się go łóżka i wszystko będzie jak dawniej? Nic z tego… nie mogę! Zupełnie jak by zatrzasnęły się za mną jakieś wrota. Nerwowo rozglądam się po pokoju, niemal nic się nie zmieniło, tylko ta szklanka ze słoną wodą upita do połowy i druga, nienaruszona szklanka ze zwykłą wodą stały na moim biurku, a tak to wszystko było na swoim miejscu. Boże! Co tu się stało… Przecież to miał być tylko niewinny żart?! Prawda, że był? Zwykła głupia zabawa… Jednak na płacz jest już za późno. Duch odłączył się od śpiącego ciała w poszukiwaniu wody do ugaszenia pragnienia wywołanego solą… głupia sól! Wpadłem w panikę, która coraz bardziej przeistaczała się w paranoję. Myślałem, że to są żarty, a teraz nie wiem jak wrócić… Opadłem na ziemie bezwładnie, załamując ręce. Nawet chciałem uderzyć pięścią w ścianę ze złości… Ręka przenikła przez nią jak przez mgłę i weszła do pokoju mojej siostry. Tak to pewne… jestem duchem i co gorsza nikt o tym nie może wiedzieć. Żebym tylko mógł otworzyć tą cholerną książkę, którą pożyczyłem od koleżanki, by się pobawić magią, niestety nie mogę przecież jestem duchem. A tak bym chciał zobaczyć jak to odwrócić… dowiedzieć się, na czym stoję. To straszne! Ta niepewność. Nie cierpię tego. Ale poczekam do rana, zobaczę, może się coś wyjaśni, coś wydarzy… Rzeczywiście wydarzyło się, bynajmniej nie po mojej myśli. Moje ciało pozbawione ducha było odcięte od świata i wpatrywało się w sufit z głupim wyrazem twarzy, ale takim przerażającym zarazem. Matka coś do mnie mówiła, ale ja jak głuchy patrzyłem się przed siebie, zero reakcji. W końcu dała sobie spokój i poszła do kuchni. Tymczasem oczy rozszerzyły się bardziej i bardziej jak by chciały wyjść z oczodołów… Ciałem wstrząsa skurcz powodowany konwulsyjnymi bólami nieznanego pochodzenia, powieki stały się ciężkie… i powoli opadły. Pomyślałem, że ciało zasnęło. Ale po chwili się zaniepokoiłem. Zaraz! Czemu ja sinieje?! Nie dopuszczałem do siebie myśli, że mogłem…, że to mógłby być koniec… Mam dopiero 20 lat, studiuję, mam wielu znajomych… i miałbym to wszystko stracić…? Klatka piersiowa już dobrą chwilę się nie podnosiła ani nie opadała… już wiedziałem, że to nie jest zwykły sen… No i co zrobić? Co zrobić, gdy nie można zrobić nic?! Tak po prostu patrzeć na to jak się odchodzi? A może wydać niemy krzyk, którego i tak nikt nie usłyszy? Moja rozpacz sięgała zenitu, a ja mogłem tylko stać i patrzeć… patrzeć na własne stężenie pośmiertne… Mijały godziny, nagle matka weszła do pokoju by zawołać mnie na obiad. Nie zareagowałem, więc podeszła bliżej, by zaraz zamrzeć ze strachu… Wzięła moją zimną rękę, popatrzyła na sine policzki, zaczęła potrząsać moim ciałem, wołać, krzyczeć, jej łzy zaczęły po mnie spływać tysiącami pocałunków ja nic. Po prostu nic… Wezwała pogotowie, które spóźniało się jak by polowało na kolejna „skórkę”. Każda minuta w obliczu zrozpaczonej matki urastała do wymiaru wieczności… W końcu pogotowie się zjawiło. Tylko po to by stwierdzić zgon. Byłem chyba jedyną osobą, która mogła patrzeć na swój upadek i przejście na tamten świat… gdziekolwiek on by nie był. Jeden z lekarzy dorzucił jeszcze: Jakby pani chciała to polecam pewien zakład pogrzebowy, bardzo dobry z fachową obsługą… To mówiąc wręczył płaczącej matce wizytówkę i wyszli. Niemal minęli się z tatą, który właśnie wrócił z rehabilitacji. I dowiedział się najgorszego… Tymczasem pod dom podjechał czarny samochód z jednostronnym biletem do kostnicy, gdzie w „lodówce” miałem czekać aż do dnia pogrzebu na cmentarzu gdzie przecież tak niedawno żegnałem bliskie mi osoby… A teraz miałem do nich dołączyć. To już koniec złudzeń. A definitywny koniec nastał z dzisiejszym dniem – dniem, w którym poziom mojego życia obniży się o 7 stóp… Jesteśmy świadkami obrządków chrześcijańskich; jeszcze tylko żegnaj synku powie zrozpaczona matka, babcia, która nigdy by nie pomyślała, że przeżyje tego pełnego energii ukochanego wnusia… Tata odganiał od siebie myśli, a jego policzki raz po raz przecinały łzy… Ksiądz powiedział swoje, grabarze tez zrobili swoje umieszczając mnie na miejscu wiecznego spoczynku. Darłem się w niebogłosy, jednak nikt mnie nie słyszał. Moje ciało, ludzie… wszyscy byli głusi na moje skomlenie… Teraz moja dusza będzie błądzić, zawieszona między światami i nie ma dokąd iść, ani tez dokąd wracać… I stanie się nicość… Trzaskwykrzyknik /wykrzyknik! Opuszczana płyta nagrobkowa obudziła mnie ze snu. Cały w drgawkach zerwałem się z łóżka oblany zimnym potem… Jezu, co za straszny sen. Dobrze, że to nieprawda… uffff Co za ulga… Zaraz… coś mi tu nie pasuje… Co robi ta słona woda na moim biurku… Boże a jeśli to nie był sen…?!



strega63   
sty 10 2016 Kim jestem?
Komentarze (0)

Gdybyś zapytał mnie, kim jestem... Odpowiedziałabym Ci, że jestem tysiącem pytań i milionem odpowiedzi. Przepastną nocą i płytkim oddechem, nikim szczególnym i kimś wyjątkowym. Gdybyś zapytał mnie, kim mogę być... Odpowiedziałbym, że mogę być słowami wyrytymi na Twoich plecach, symfonią znaków, które tylko ja mogę odczytać dotykając Twojej skóry. Mogę być tysiącem podróży wpisanych w jedną mapę, bo jestem początkiem i końcem zarazem, w moich słowach nie ma czasu przeszłego, teraźniejszego i przyszłego.. Takie rozróżnienie nie istnieje... Pusta przestrzeń... I punkciki światła..

strega63   
sty 10 2016 Czarownica Sydonia...
Komentarze (0)

Pochodziła z potężnego i bogatego pomorskiego rodu Borków. Los obdarzył ją niezwykłą urodą i mądrością. Była wykształcona i błyskotliwa. Nic więc dziwnego, że Sydonia von Bork przebierała w zalotnikach, jak w ulęgałkach.

KSIĄŻĘCA WYBRANKA

Ojciec wysłał ją na dwór Gryfitów. Tam zakochał się w niej książę Ernest Ludwik. Przystojny i wykształcony. Chciał się żenić, ale jego rodzina protestowała, bo Sydonia nie była księżniczką.
Mijały lata. Ernest był wciąż zakochany, ale... ślub odkładał. Wreszcie, gdy Sydonia miała koło trzydziestki, Ernest nieoczekiwanie poślubił córkę księcia brunszwickiego. Może sądził, że Sydonia pogodzi się z losem? A może liczył, że zostanie jego kochanką? Ale urażona Sydonia opuściła dwór i głośno przeklęła cały ród Gryfitów.
BEZ POWOLANIA
Na domiar złego zmarł jej ojciec. Stryj Sydonii oraz jej brat pozbawili ją spadku. Wytoczyła im proces, ale przegrała.
Nie pogodziła się z losem. Przez niemal 40 lat próbowała dochodzić sprawiedliwości. Tułała się po całym Pomorzu, mieszkała u obcych. W końcu jeden z książąt pomorskich wyraził zgodę, by wstąpiła do klasztoru w Marianowie.
Ponieważ była najstarszą mieszkanką klasztoru i pochodziła z potężnego i bogatego rodu, została zastępczynią przełożonej.
Ale nie czuła powołania do życia zakonnego. Mniszki skarżyły się, że zatruwa im życie. Opat w licznych pismach nazywał ją „diabłem klasztornym, niespokojnym człowiekiem i wężem".
A tymczasem na Gryfitów sypały się nieszczęścia. Umierali przedwcześnie, nie zostawiając po sobie męskiego potomstwa. Pierwszy zmarł niewierny Ernest Ludwik (w 1592 r.). Zaczęto szukać winnego. I znaleziono Sydonię.
MNISZKI SYPIĄ
W 1612 roku została oskarżona o czary. Obciążały ją zeznania trzech mniszek, które stwierdziły, że Sydonia miała konszachty z miejscową czarownicą. Tę schwytano dopiero w 1619 r. Na torturach wyznała, że razem z Sydonią sprowadziły diabła do Marianowa. I że Sydonia przy diabelskiej pomocy uśmierciła klasztornego furtiana. Sydonię wsadzono do więzienia.
SĄD NAD CZAROWNICĄ
Proces rozpoczął się 21 października 1619 r. Sydonii przedstawiono 74 zarzuty. Od błahych, jak dokuczanie mieszkańcom Marianowa, przez poważniejsze (czary) do najcięższych - spowodowanie śmierci kilku osób. Oskarżoną ją także o zamiar zniszczenia rodu Gryfitów, co podpadało pod zarzut zdrady.
Po wygaśnięciu dynastii Gryfitów władzę nad Pomorzem miała bowiem przejąć dynastia Brandenburczyków (Hohenzollernowie).
Obrońca Sydonii przedstawił 132 dowody, których sędzia nie uwzględnił. Może ich nie dosłyszał, był bowiem... kompletnie głuchy.
W lipcu 1620 r. oskarżoną wzięto na tortury. Przetrzymała tzw. buty hiszpańskie: na nogę włożono jej żelazny trzewik i wsunięto w ognisko. Na nic zdało się krzesło Hackera z żelaznymi kolcami, podgrzewane od dołu. Sydonia nie uległa ramie do druzgotania nóg ani obcęgom do szarpania ciała.
SPAŁA Z DIABŁAMI
Ale miała już swoje lata - siedemdziesiąt cztery! - i w końcu złamała się. Przyznała się do otrucia jednego z książąt, rzucenia klątwy bezpłodności na żony Gryfitów i do obcowania z całym zastępem diabłów.
Jako szlachcianka została skazana na ścięcie. Podobno w noc przed egzekucją zjawił się u niej książę Franciszek I, błagając o zdjęcie klątwy. Odmówiła.
Nazajutrz ścięto ją, ciało spalono na stosie, a prochy wrzucono do Odry.
Ale jej klątwa dalej ciążyła nad Gryfitami. Franciszek I zmarł trzy miesiące później. A po siedemnastu latach zszedł ostatni książę szczeciński, Bogusław XIV. I nie zostawił potomka, więc dynastia wygasła...


strega63