Komentarze (0)
No chodź, nie mów mi, że nie jesteś głodny! –Nalegał Michał.
-Jestem. –Odpowiedział Robert. –Ale nie wypiłem wystarczająco dużo, żeby zjeść hamburgera z tamtej nory.
-Nie przesadzaj. Zawsze tam chodzimy. Chcesz zerwać z tą wspaniałą tradycją?
-Nie. Mówię tylko, że nie wypiłem wystarczająco dużo piw. A to jest niezbędne. One mi dodają śmiałości.
-Komplikujesz. Hamburger max za 4.90zł! Od której jesteśmy na nogach? Na siódmą mieliśmy praktyki, po których pojechaliśmy z Olą i Edytą do Parku Chorzowskiego na piwo. Siedzieliśmy tam do dwudziestej, a teraz znowu jesteśmy w Katowicach. Nie uwierzę, że po całym dniu na nogach, zjedzonych tylko dwóch bułkach i wypitych czterech piwach nie masz ochoty na hamburgera max!
-No zjadłbym coś... przytaknął Robert. –Ale ten bar jest strasznie obskurny!
-Jakoś nigdy wcześniej Ci to nie przeszkadzało.
-Jakoś nigdy wcześniej nie byłem na tyle trzeźwy!
-No dobra...posmutniał Michał. –Ja stawiam.
-Widzisz, wreszcie jakiś konkret. –Ucieszył się Robert. Chłopcy szli ulicą 3 maja, która nawet teraz, o godzinie dwudziestej pierwszej tętniła życiem. Skręcili w lewo, udając się na estakadę prowadzącą do głównego wejścia dworca PKP, który był celem ich podróży. Gdy weszli do środka, uderzyła w nich fala smrodu. Co kilkanaście metrów na swoich kartonowych posłaniach spali bezdomni. Michał i Robert, przyzwyczajeni do tego widoku, zeszli na niższy poziom dworca i skręcili w prawo a następnie w lewo. Ciągnął się przed nimi teraz długi, pusty korytarz, prowadzący do tylniego wyjścia z dworca. Na jego końcu znajdował się niewielki bar.
-No to nie ma odwrotu. –Uśmiechnął się Michał. –Idziemy. Lampy na suficie nieustannie migotały.
-Tylko pamiętaj, stawiasz! przypomniał Robert. Dwie minuty później dotarli na miejsce. Nad wejściem znajdował się niewielki szyld z napisem „Bar Uniwersalny”. Michał złapał za klamkę i otworzył drzwi, które strasznie zaskrzypiały. W środku stało jedynie kilka barowych krzeseł. Na rożnie kręciły się trzy kurczaki. Pewnie te same co wczoraj. I tydzień temu. Nie zdziwił ich fakt, że byli jedynymi klientami, żadna nowość. Michał podszedł do lady. Ani śladu ekspedientki.
-Przepraszam! –Zawołał. –Chcielibyśmy zamówić!
Po chwili otworzyły się małe drzwiczki pokoju gospodarczego, znajdującego się na tyłach pomieszczenia. Wyszła przez nie staruszka, ubrana w biały, poplamiony fartuch. Kulejąc podeszła do lady.
-W czym mogę pomóc młodzieńcom? –Zapytała z uśmiechem na pomarszczonej twarzy.
-Prosimy dwa hamburgery max...
-Oczywiście. Życzycie sobie z mięsem drobiowym, czy wieprzowym?
-Wieprzowym! –Krzyknął Robert, stojący przy drzwiach.
-Już się robi. –Odpowiedziała staruszka i pokuśtykała z powrotem do pokoju gospodarczego. Chwilę później wróciła, skrywając dłonie za plecami.
-Bardzo mi przykro. –Rzekła. –Wieprzowinka właśnie się skończyła. Zechcą panowie poczekać? Lada moment powinniśmy mieć dostawę. Michał spojrzał na Roberta. Ten kiwnął potwierdzająco głową.
-To może ja z góry zapłacę? –Zaproponował Michał.
-Nie ma problemu. –Uśmiechnęła się staruszka. Chłopak wcisnął dłoń do kieszeni. Udało mu się wydobyć dwie monety pięciozłotowe. Położył je na ladzie. Nagle staruszka wyciągnęła zza pleców prawą dłoń, w której ściskała tasak. Nad wyraz energicznym jak na swój wiek ruchem uderzyła w ladę, ucinając w okolicach knykci cztery palce chłopaka.
-Jezus! –Krzyknął zraniony. Zdrową dłonią złapał nadgarstek okaleczonej ręki i zawył z bólu. Krew tryskająca z kikutów obryzgała jego twarz. Podbiegł do niego Robert i złapał za ramię.
-Spierdalamy stąd! –Rozkazał. Chłopcy wybiegli z baru i zniknęli w tunelu dworca. Tymczasem uśmiechnięta staruszka podniosła palce z lady i schowała je do kieszeni fartucha. Następnie złapała szmatę do podłogi i powycierała krew. Gdy sprzątnęła, kulejąc udała się do małego pokoiku. Stanęła przy stole, na którym znajdowała się srebrna maszynka do mielenia mięsa. Przez górny otwór wepchnęła do niej cztery młode palce. Zaczęła kręcić korbką. Pomieszczenie wypełnił okropny dźwięk łamanych kości. Po chwili przez wyjściowe dziurki zaczęła wypełzać różowa masa, wprost do podstawionej miski. Staruszka obejrzała
-Mało... powiedziała, wyraźnie smutniejąc. Zamyśliła się. Nagle przyszedł jej do głowy pomysł. Zaczęła grzebać we wszystkich szafkach oraz szufladach. W jednej z nich znalazła kombinerki. Uśmiechnęła się triumfalnie. Usiadła na taborecie i ściągnęła prawego buta. Jej oczom ukazała się brudna stopa z tylko jednym, największym palcem. W miejscach pozostałych znajdowały się zaropiałe rany. Chwyciła stopę a palca, przyozdobionego długim pazurem, złapała kombinerkami. Ścisnęła rękojeść, co wycisnęło jej łzy z oczu. Po chwili paluch upadł na podłogę. Kobieta nałożyła na stopę, już bez żadnego palca, foliowy worek. Syknęła z bólu. Następnie założyła buta, podniosła z ziemi palec i wstała. Uśmiechnęła się, ocierając łzy. Podeszła do maszynki, włożyła do niej brudnego palucha i zaczęła mielić. Gdy skończyła, wyciągnęła z miski masę i zaczęła formować kulkę. Następnie rozpłaszczyła ją na blacie piekarnika.
-Jest tu ktoś?dało się niespodziewanie słyszeć z głównego pomieszczenia. Staruszka pospiesznie udała się tam, kulejąc jeszcze bardziej.
-Tak? –Zapytała najmilej jak tylko potrafiła.
-Dobry wieczór. Poproszę hamburgera max. Najlepiej z mięsem wieprzowym. –Złożył zamówienie mężczyzna.
-Ma pan szczęście! –Odpowiedziała staruszka. –Właśnie mieliśmy dostawę świeżutkiego mięska!