Kategoria

To i owo, strona 6


sty 12 2016 Cztery Kamienie... (Kochajmy ludzi za to,...
Komentarze (0)

Kiedy była małą dziewczynką dziadek zabierał ją nad rzekę. Siadali razem pod wielkim dębem i układali przedziwne historie. Pewnego dnia dziadek opowiedział małej o zdarzeniu, które wydarzyło się dawno temu, kiedy był bardzo młody.


   Miał wtedy około 25 lat, był pełen nadziei i pozytywnych myśli. W tamtym okresie każdego dnia zadawał sobie pytanie czy istnieje człowiek idealny. Uważał, że większość nas dąży do perfekcji, więc komuś powinno się to udać. A jeśli nikt jeszcze tego nie dokonał on będzie tym pierwszym. Legenda głosiła, że kluczem do osiągnięcia doskonałości są cztery kamienie zrodzone z żywiołów. Ogień, woda, ziemia, wiatr. Każdy, kto się z nimi połączy osiągnie to, czego pragnie. Mężczyzna poddał się ciężkim próbom czterech żywiołów i przeszedł je zwycięsko. Kamienie umieścił każde w osobnym woreczku by przypadkiem nie połączyły się bez jego wiedzy i wrócił do domu. Zanim przestąpił próg domu spotkał zalaną łzami żonę. Miała sen. Ten, kto osiągnie doskonałość stanie się częścią natury, a przestanie być człowiekiem, bo właśnie niedoskonałość leży w naturze człowieka i sprawia, że istota ludzka jest taka a nie inna. Żona bardzo go kochała i nie chciała stracić. Pragnęłaby pozostał sobą, w całej swej niedoskonałości. Więc na jej prośbę cztery kamienie spoczęły w drewnianej skrzynce zakopane właśnie pod tym dębem, pod którym tak często przesiadywał wiele lat później ze swoją wnuczką.


   Lata mijały. Dziewczynka dorastała aż stała się młodą kobietą. Była pełna marzeń, jednak nie czerpała radości z życia. Głęboki smutek wypełniał jej serce. Nie uczyła się tak dobrze jak by chcieli tego jej rodzice. Pięknością nigdy nie była i nie zapowiadało się na to, że kiedykolwiek tak się stanie. Zamartwiała się z wielu powodów nieustannie czując, że jej życiu brakuje sensu.
   Kochała swoich rodziców i najbardziej bolało ją to, że ich krzywdzi. Każdego dnia czuła, że ich unieszczęśliwia i że zasłużyli na lepsze dziecko.
   Któregoś dnia przypomniała sobie historię dziadka. Czy była prawdziwa? Tego nie mogła być pewna jednak postanowiła spróbować. Była to jedyna możliwość, aby uwolnić się od cierpienia, jej życie nabrało sensu, znalazła cel - odnaleźć magiczne kamienie. Wiedziała gdzie dziadek je ukrył, więc jeśli naprawdę istniały znajdzie je na pewno.


   Historia była prawdziwa. Były tam, każde w osobnym woreczku ukryte w drewnianej skrzynce. Dziewczyna wyjęła je i położyła przed sobą. Były piękne, każde w innym kolorze, każde w innej poświacie energii. Wzięła je w dłonie i z całej siły zapragnęła się z nimi złączyć. Chciała być idealna nie dla siebie, lecz dla swoich rodziców, nie pamiętała, że doskonałość wiąże się z utratą człowieczeństwa. I stało się. Od tej pory była częścią natury, jej duszą i ciałem, myślą i uczynkiem, radością i cierpieniem.
   Matka dziewczyny odchodziła od zmysłów. Jej kochana córka nie wróciła do domu, nie powiedziała nawet gdzie się wybiera. Co mogło się stać? Postawiono na nogi całą policję. Liczyła się każda poszlaka i ślad.
   Zatroskana kobieta czuła jakby czas zaciskał jej pętle na szyi. Siadała przed domem na huśtawce. Próbowała odszukać w myślach ostatnie wydarzenia. Może zrobiła coś nie tak? Przecież tak bardzo kocha swoją córkę! Wspomnienia krążyły w jej głowie bez celu. I wtedy właśnie poczuła na policzku muśniecie letniego wiatru. Mogłaby przysiąc, że delikatnie ją pocałował. Pomyślała przez chwilę, że jej dziecko jest blisko, tylko ona nie potrafi jej odnaleźć.


   Kolejne dni nie przyniosły żadnych rezultatów. Rodzice zaczynali wierzyć w coraz czarniejsze scenariusze. Czas mijał a oni nie mogli nic zrobić. Dni spędzali w ogrodzie czekając na jakąkolwiek wiadomość. Lubili to miejsce, piękno bijące z niego ochładzało ich myśli, było w nim coś dziwnego, coś doskonałego. Tak, to dobre określenie, bo taka właśnie jest matka natura.
Każdy dzień odbierał rodzicom cząstkę nadziei, nie zostało z niej już wiele. Jeszcze trochę a rozsypie się w pył i nie pozostanie z niej choćby najmniejszy ślad. Mama dziewczynki usiadła w fotelu próbując poukładać poszarpane myśli. Zamknęła oczy i usłyszała śpiew. Był to śpiew tańczącego płomienia świecy, który rozbijał się w tęczę na powierzchni wody w szklance. Ogień i woda - pomyślała - dwie przeciwności a jednak są jednością w tajemniczej naturze.
Wszystko jest nie tak jak trzeba - myślała dziewczyna - Mówię do rodziców, staram się im przekazać jak bardzo ich kocham, ale oni mnie nie rozumieją. To wszystko, dlatego że jestem częścią natury, człowiek nie jest w stanie zrozumieć tego, co idealne, bo niedoskonałość leży w jego naturze. Teraz będę sama, niezrozumiała, chciałam przybliżyć się do tych, których kocham, a oddaliłam się od nich. Ujawniałam się w każdej cząsteczce natury. Całowałam przez wiatr, mówiłam przez ziemię, byłam pierwiastkiem wody, śpiewałam ulubioną pieśń mojej matki płomieniami ognia. Wszystko na marne.

Gdyby dziewczyna wiedziała jak bardzo rodzice kochają ją za to jak jest nigdy w życiu nie szukałaby kamieni. Jednak bardzo chciała ich uszczęśliwić. Czy zrobiła wszystko, co w jej mocy? Myślę, że nie. Wystarczyłoby, że byłaby sobą.

strega63   
sty 12 2016 Nikt nie udowodnił sensu życia I nikt nie...
Komentarze (0)

AUTOSTOPOWICZE-WIDMO...
„Była ponura pogoda. Tego dnia padał deszcz. Jadąc sobie samochodem do domu po pracyzatrzymała mnie kobieta. Cała mokra. Zapytałem ją dokąd chce jechać. Mruknęła coś pod nosem, że do miejscowości Adamów. Akurat było to po drodze, więc zabrała się ze mną. Staruszka poprosiła mnie abym pojechał szybciej, gdyż jej mąż czeka na obiad, a ona wraca właśnie z zakupów. Dojeżdżając na miejsce zapytałem ją o numer domu w którym mieszka. Odpowiedziała drżącym głosem, podając adres. Gdy dojechaliśmy na miejsce, zatrzymałem się przy mieszkaniu. Odwróciłem się, by zapytać i upewnić się, czy to ten dom, kiedy ku memu zdziwieniu kobiety z tyłu nie było. Wysiadłem z samochodu, by sprawdzić, czy nie wymknęła się ukradkiem. Nikogo nie było. Poszedłem do domu w którym mieszka. Otworzył mi starszy mężczyzna, któremu powiedziałem o kobiecie. Stwierdził, że mieszka sam. Ja mu powiedziałem, że jechała ze mną kobieta, która twierdzi, że tu mieszka. Opisałem mu nawet jej wygląd. Starszy człowiek powiedział mi wtedy, że była to zapewne jego żona, która od 4 lat już nie żyje. Zginęła w wypadku, potrącona przez samochód, wracając z zakupów. Dodał jeszcze, że nie jest to pierwszy taki przypadek. Byłem piątą osobą wiozącą ze sobą jego zmarłą żonę…”             
 


 
Tak właśnie opisuje zdarzenie pewien mężczyzna, który zaręcza, że zabrał tego dnia staruszkę, która po przyjeździe do domu dosłownie rozpłynęła się w powietrzu. Można by rzec, że ludzie mają na tyle bujną wyobraźnię, że potrafią różne rzeczy wymyślić, ale relacji podobnych przypadków jest znacznie więcej i zdarzenia te posiadają rażąco podobne cechy.
Osoby takie pospolicie nazywane są „autostopowiczami widmo”. Początkowo zjawisko było dosyć upowszechnione w Stanach Zjednoczonych. Obecnie doniesienia przypadków „autostopowiczów widmo” jest wiele i występują one niemal na całym świecie. Czyżbyśmy mieli do czynienia z typową historyjką Urban Legends? Możliwe, ale chyba każdy z nas czasem lubi posłuchać tego typu opowieści z dreszczykiem…



W każdym przypadku historia jest niemal identyczna: jadąc samochodem kierowca zatrzymuje się, zabiera tajemniczego osobnika, który za moment rozpływa się w powietrzu zostawiając szereg pytań bez odpowiedzi…„Autostopowicz widmo” to najprawdopodobniej duch zmarłej osoby, która zginęła śmiercią tragiczną, będąc najczęściej ofiarą jakiegoś wypadku drogowego. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że już nie żyje, więc stara się dotrzeć do domu chcąc spotkać się z rodziną bądź załatwić jakieś niedokończone obowiązki. Jednakże po dotarciu na miejsce znika, gdyż brakło mu energii, którą zużył w dużym stopniu w celu ukazania się kierowcy. Niektórzy sądzą, że duchy „autostopowiczów widmo” są świadomi swojej śmierci, jednakże chcą wrócić do domu, bo czują tęsknotę i rozpacz rodziny spowodowane ich śmiercią, bądź mają jeszcze jakąś ważną sprawę do wyjaśnienia, gdyż za życia nie zdążyli jej zrealizować. Prawie 90% przypadków ma miejsce podczas niesprzyjających warunków atmosferycznych, gdy pada deszcz, śnieg lub widoczność jest słaba z powodu gęstej mgły, jednakże istnieją przypadki doświadczenia takiej sytuacji w warunkach sprzyjających. Dowodem na autentyczność doniesień ma być to, że nieznajomy pasażer zwykle zostawia po sobie jakiś znak w postaci zmaterializowanego przedmiotu (np. chustkę, pierścionek, bransoletę, zegarek), który należy do zmarłej osoby. Przedmioty te są najczęściej rozpoznawalne przez osoby z rodziny, do których „autostopowicz widmo” tak bardzo chciał dotrzeć. Czasem przedmioty należące do kierowcy znajdujące się w aucie znikają niespodziewanie wraz z nieznajomym podróżnikiem.


strega63   
sty 12 2016 Na ziemi nie ma pus­tych miej­sc.
Komentarze (0)

Czy wszys­tko po­zos­ta­nie tak sa­mo, kiedy mnie już nie będzie? Czy książki od­wykną od do­tyku moich rąk, czy suk­nie za­pomną o za­pachu mo­jego ciała? A ludzie? Przez chwilę będą mówić o mnie, będą dzi­wić się mo­jej śmier­ci – za­pomną.

Nie łudźmy się, przy­jacielu, ludzie pog­rze­bią nas w pa­mięci równie szyb­ko, jak pog­rze­bią w ziemi nasze ciała. Nasz ból, nasza miłość, wszys­tkie nasze prag­nienia odejdą ra­zem z na­mi i nie zos­ta­nie po nich na­wet pus­te miej­sce.

strega63   
sty 12 2016 Klątwa...
Komentarze (0)

Ofiarami klątw mogą być nie tylko członkowie prymitywnych społeczności czy ludzie przeklęci przez czarowników. Pacjent, który nie wierzy w magię, może posłusznie umrzeć w terminie wyznaczonym przez lekarza. Słowa: "ma pan przed sobą trzy miesiące życia" traktuje jak wyrok śmierci. W pewnym sensie lekarz wypowiada klątwę, której chory się poddaje. Przestaje walczyć z chorobą, bo uważa, że nie ma już dla niego ratunku. Ludzka psychika ma niewyobrażalną moc. Czarne myśli oraz brak nadziei mogą pogorszyć stan zdrowia, a jednocześnie trudno zliczyć przypadki cudownych uzdrowień. Lekarze bezradnie rozkładają ręce, a tu pacjent pokonuje chorobę samą tylko wiarą w wyleczenie.
Jeśli myśl ma taką moc, to nie można lekceważyć złych życzeń. Skoncentrowana, pełna nienawiści energia psychiczna może być potężnym i groźnym orężem. Wówczas przestaje być istotny fakt, czy ofiara klątwy wierzy w nią czy nie. Przykładem mogą być złe życzenia rzucane przez adeptów czarnej magii.
Najsłynniejszym brytyjskim czarownikiem był Aleister Crowley zwany Wielką Bestią. Chwalił się, że już jako 14-latek zaprzedał duszę diabłu. Większość wyczynów, o których opowiadał, czy które mu przypisywano, brzmi niewiarygodnie, ale nie można zaprzeczyć, że miał niebezpieczną moc i używał jej. Jedną z jego ofiar był młody lekarz William Brown Thompson. Uzależniony od morfiny Crowley chciał zmusić go do wypisania recepty na narkotyk. Thompson nie zgodził się, czym doprowadził Wielką Bestię do furii. Usłyszał wówczas słowa: "Gdy będę umierał, zabiorę cię ze sobą". Crowley powędrował do piekła 1 grudnia 1947 r. i tego samego dnia młody lekarz
zginął w wypadku

Wiele lat temu powstała w Hollywood czarna lista przeklętych filmów. Pierwsze miejsce zajmuje na niej "Egzorcysta" z 1973 r Williama Friedkina. "Jeśli ktoś nie wierzy w diabelskie moce, nasze nieszczęścia muszą go przekonać! Ciążyło nad nami fatum - to niemożliwe, aby wszystko, co się wydarzyło, było dziełem przypadku" - twierdził Friedkin. Ekipę filmowców od początku dręczyły rozmaite plagi. Ich pierwszą "ofiarą" padł Jack MacGovern. Tydzień po tym, jak sfilmowano scenę jego śmierci, ciężko zachorował. Na planie pojawił się więc Max von Sydow, który w parę godzin później otrzymał telegram z zawiadomieniem o śmierci brata. W czasie kręcenia filmu zmarł również dziadek Lindy Blair. Pięcioletnia córka Jasona Millera wyszła z wypadku drogowego ze złamaną podstawą czaszki. Przez wiele tygodni lekarze walczyli o jej życie - na szczęście udało się ją uratować. Sekretarka reżysera spędziła wiele czasu w szpitalu, zapadła bowiem na jakąś tajemniczą chorobę. Asystenta reżysera trzeba było odziać w kaftan bezpieczeństwa i zawieźć do szpitala psychiatrycznego. W rodzinach filmowców miały też miejsce dwie próby samobójcze.


"Sądzę, że również nade mną zawisło przekleństwo Bonanzy" - powiedział reporterom nieuleczalnie chory Michael Landon. Odtwórca roli Małego Joe w serialu o rodzinie Cartwrightów zmarł na raka trzustki i wątroby. 13 maja 1972 r. gruby Hoss Cartwright, czyli Dan Blocker, po 13 latach występowania w serialu poszedł na operację woreczka żółciowego. Zmarł, zostawiając żonę, czwórkę dzieci i masę długów. Chińczyk Victor Sen Young, domowy kucharz Cartwrightów, w lipcu 1972 roku wybrał się w podróż. Samolot został uprowadzony przez arabskich porywaczy, a podczas strzelaniny na pokładzie aktor został poważnie ranny. Wieloletnia kuracja pochłonęła wszystkie jego oszczędności. Wrócił do zdrowia, ale nikt nie chciał go już zaangażować do filmu. Zarabiał więc na życie jako sklepikarz i kucharz. Schorowany i pozbawiony środków do życia popełnił samobójstwo.
Śmierć Lorne'a Greena, serialowego taty, była dla wszystkich zaskoczeniem. Podobnie jak Dan Blocker, został przewieziony do szpitala na rutynową operację wrzodu żołądka. Operacja się udała, ale 11 września 1987 roku pacjent zmarł. Ostatnią osobą, z którą rozmawiał przed śmiercią, był Michael Landon. Zastanawiali się nad fatum ciążącym na filmowej rodzinie Cartwrightów. Jedyną nadal żyjącą postacią z "Bonanzy" jest Pernell Roberts, czyli Adam. On najwcześniej pożegnał się z serialem, ale żyje w skrajnej nędzy.

Opisując klątwy, nie można zapominać o pechowych przedmiotach, np. fatalnych brylantach, które uśmiercały kolejnych właścicieli, czy niezwykłych meblach odziedziczonych po przodkach, które ściągały na nowych właścicieli wszelkie nieszczęścia. Pechowa okazała się nawet limuzyna, w której zastrzelono księcia Ferdynanda. Kolejni właściciele samochodu ginęli w dziwnych, niewytłumaczalnych wypadkach. Przeklęty był również srebrny porsche, w którym zginął James Dean. Nawet gdy rozebrano go na części, działał jak śmiercionośne narzędzie.
Równie groźne bywają pewne miejsca: pradawne cmentarze, ruiny świątyń czy miejsca kultu. Kto zabierze stamtąd pamiątkę, ściąga na siebie klątwę bogów. Wielu turystów odwiedzających czynny wulkan Mauna Loa na Hawajach zabiera stamtąd kamyki. Dyrektor Parku Wulkanicznego twierdzi, że każdego dnia otrzymuje setki paczek z tymi fatalnymi pamiątkami i opisem nieszczęść, jakie przydarzyły się ich nadawcom. Gdy kamyki wrócą do wulkanu, bogini Pele przestaje się mścić.
We francuskiej miejscowości Carnah nad Zatoką Biskajską stoi ogromna budowla megalityczna, zbudowana z około 3 tys. głazów. Kto zabierze ze sobą odłamek skały albo gałązkę krzewu, naraża się na duże kłopoty. Bezsenność, koszmarne sny albo napady lęku ustępują dopiero wówczas, gdy pamiątka wróci na swoje miejsce. I jak tu nie wierzyć w klątwy?


strega63   
sty 12 2016 La Befana... Befana przybywa nocą Z dziurawymi...
Komentarze (0)

Słowo Befana pochodzi z języka greckiego od słowa Epifania (co znaczy odsłaniać się). Święto Epifanii u was zwane jako Święto Trzech Króli, upamiętnia pokłon trzech Mędrców ze Wschodu (we Włoszech nazywani Magami) małemu Dzieciątku Jezusowi.

 

Najbardziej popularną legendą o Befanie, jest ta która wyjaśnia datę jej święta i jest związana z wędrówką Trzech Króli prowadzonych przez Gwiazdę Betlejemską.
Według niej Kacper, Melchior i Baltazar podążając z darami dla Dzieciątka Jezus (złotem, kadzidłem i mirą), przebywali wiele miast głosząc radosną nowinę i jednocząc się z napotkaną ludnością, która przyłączała się do ich dalszej wędrówki. Tylko jedna staruszka, która wcześniej udzieliła im noclegu, w ostatniej chwili zdecydowała, że z nimi nie pójdzie, tłumacząc, że musi dokończyć obowiązki domowe.

Następnego dnia kobieta bardzo żałowała swojej decyzji i próbowała do nich dołączyć, ale królowie byli już za daleko, a Gwiazda Betlejemska przestała świecić. Staruszka nigdy nie zobaczyła Dzieciątka Jezus i dlatego każdego roku w nocy z 5 na 6 stycznia roznosi dzieciom prezenty, których nie dała Jezusowi, czy jak głosi inna wersja, Befana wędruje z domu do domu w nadziei, że w którymś z nich spotka małego Jezusa.

Befana to czarownica, wróżka, czy raczej wiedźma, staruszka z dużym, haczykowatym nosem latająca na miotle, roznosząca dzieciom prezenty w nocy z 5 na 6 stycznia.
Według wyobrażeń ludowych Befana nosi na głowie spiczasty kapelusz bądź postrzępioną chustę lub szal, a jej ubrania są ciemne, podarte i brudne od sadzy z kominów, przez które wlatuje do domów.
Prezenty wrzuca do skarpet. Grzeczne dzieci nagradza zabawkami i słodyczami, a niegrzecznym i kapryśnym, zostawia ku przestrodze kawałek węgla, popiół, cebulę i czosnek (teraz w sklepach można kupić cukierki, które przypominają małe węgielki). Tradycja głosi, że aby wkupić się w łaski czarownicy, należy wieczorem 5 stycznia zostawić dla niej na stole mandarynkę lub pomarańczę i kieliszek wina.

Można powiedzieć, że wiedźma na miotle jest siostrą waszego Świętego Mikołaja, który jest we Włoszech nieznany i nie pojawia się w grudniu u włoskich dzieci.

W dniu 6 stycznia we Włoszech odbywa się mnóstwo imprez ku czci Befany, poświęconych głownie dzieciom, ale nie tylko. W Rzymie jak nakazuje tradycja, na Piazza Navona w dniu 6 stycznia Befana ląduje swoim helikopterem. Tak rozpoczyna się wielka festa i rozdawanie słodyczy. Na jarmarku można zakupić specjalne calze - skarpety na cukierki, małe wiedźmy na szczęście oraz inne drobne upominki zarezerwowane dla tego święta. 

 

strega63