Kategoria

Opowiadania, strona 2


sty 12 2016 Kara...
Komentarze (0)

Stała w wysoko sklepionej komnacie o marmurowej posadzce. Nie widziała sufitu, który tonął w mroku. W ścianach nie było okien, a świeca trzymana przez nią była jednym źródłem światła. Nie; nie jedynym. W oddali widziała maleńką plamkę migoczącego światła.
Zauroczona, ruszyła naprzód. Zdziwiła się - miała na sobie długą, białą suknię z rozszerzanymi rękawami. Ich brzegi były ozdobione złotym haftem. Nie znała tej sukienki, tak samo jak nie znała miejsca, w którym była. Wzruszyła ramionami, a jej półdługie ciemne loki połaskotały ją w kark.
Szła, otoczona kręgiem światła. Czuła się obserwowana, ale nie wiedziała, przez kogo. Może ktoś czaił się w ciemności? A może nie?
Choć jej stopy zdrętwiały już od stawiania kroków na zimnej posadzce, światełko wcale się nie przybliżało. Przeciwnie, zaczęło się poruszać, ale uciekało od niej, było coraz bardziej odległe, malało, kurczyło się aż w końcu...
Znikło. Przystanęła, załamana. Opadły jej ręce, świece wypadła z dłoni i, jak na zwolnionym filmie, ale uderzając o marmur nie zgasła. Stanęła na sztorc na podłodze, nadal dając ciepłe światło.


Opadła na kolana. Ukryła w twarz dłoniach. Odszedł jedyny sojusznik w tym dziwnym, mrocznym świecie bez konturów i kształtów. Tam były tylko mrok, płaszczyzna posadzki i ona! A wcześniej jeszcze to światło, jedyna rzecz, która mogła jej pomóc.
Nagle usłyszała cichy dźwięk. Nie miała wątpliwości, że to śmiech. Gdy tylko podniosła wzrok, śmiech rozległ się głośniejszy. Poczuła nagły powiew wiatru na twarzy, który osuszył słone krople łez. Wpatrzyła się w gęsty mrok, ale coś czaiło się tuż poza zasięgiem światła i jej wzroku. Śmiech stał się ogłuszający i można było wyczuć w nim nuty drwiny...
- Kim jesteś?! - krzyknęła kobieta, podnosząc świecę. Okręciła się dookoła, sprawiając, że płomyk świecy zamigotał, ale nie zgasł. Śmiech rozbrzmiał nieco dalej, ale nie było żadnej odpowiedzi.
- Kim jesteś?- krzyknęła jeszcze raz, usiłując wypatrzyć coś w cieniu. Śmiech ustał.
- Naprawdę nie wiesz? - zapytał cichy, ociekający jadem głos. - Nie poznajesz mnie? Nie poznajesz mnie, Eden?
Kobieta, przerażona, usiłowała dostrzec twarz drwiącego rozmówcy.
- Więc powiem ci, Eden. Jestem twoją ofiarą, już pamiętasz? Siedem lat temu, po mocno nakrapianej imprezie, na drodze w Nowym Jorku. Śmiałaś się i rozmawiałaś przez telefon. Nie zobaczyłaś mnie. Miałam wtedy tylko pięć lat. Wjechałaś prosto we mnie, choć szłam po chodniku. Wiesz, nie umarłam. Nie wtedy. Ktoś znalazł moje zmasakrowane ciało po trzech dniach, wiesz? Ale było już za późno. Gdybyś wtedy nie uciekła, gdybyś nie zostawiła mnie tam, może dziś bym żyła, a twój los nie byłby przesądzony, a twoje dni, godziny i nawet minuty nie byłyby policzone.
Eden faktycznie, jak przez mgłę przypomniała sobie tę noc sylwestrową. Wracała do domu, pijana. Rozmawiała przez telefon, który nagle jej wypadł. Puściła kierownicę i złapała komórkę, ale auto wjechało na chodnik i potrąciło idące po nim dziecko - śliczną, jasnowłosą dziewczynkę o poważnych oczach, ubraną w kraciastą sukienkę i zgrabny czerwony płaszczyk.
- Dlaczego byłaś wtedy sama? - spytała Eden. - Pięcioletnie dziewczynki nie chodzą same po mieście, na dodatek w nocy!
- Dlaczego? Bo moja matka się, tak jak ty, upiła do nieprzytomności. A ja, nauczona, że gdy się obudzi, będzie rzucać nożami, wyszłam z domu i ruszyłam do domu babci. Dlatego, Eden - odparł ponuro dziewczęcy głosik. - A teraz przyszłam po ciebie... - szepnęła śpiewnie.
Eden rozglądała się, zrozpaczona.
- Ja... naprawdę nie chciałam. Przepraszam! - krzyknęła, łapiąc się tego słowa jak ostatniej deski ratunku.
Dziewczynka roześmiała się ponuro, drwiąco.
- Przepraszasz? ty masz czelność mówić mi „przepraszam”?! - krzyknęła. - Ty nie wiesz, jak to bardzo bolało. Potrzaskane kości, zmiażdżone wnętrzności, zwierzęta szarpiące moje ciało, które stało się tylko kawałkiem mięsa. Umierałam przez 40 godzin, Eden. Ale ty i tak nie rozumiesz, co to znaczy umierać. Ale zaraz zrozumiesz.
W świetle świecy Eden nagle ujrzała zarys ludzkiej postaci. Dziewczynka wyglądała tak samo, jak przed wypadkiem. Jasne warkoczyki, sukieneczka w biało-czarną kratkę, czerwony płaszczyk z dwoma rzędami guzików, czerwony berecik. Ale ta dziewczynka miała twarz trupio bladą, a jej oczy nie lśniły czystym błękitem, lecz płonęły nienawistnym szkarłatem. Źrenice dziecka były podłużne, jak u węża lub kota.
- Chodź, Eden... Nie odwlekaj tego. Ciebie nie będzie bolało. Wystarczy, że dasz mi rękę. - dziecko wyciągnęło dłoń. Małą i gładką, o starannie przyciętych paznokciach.
Eden poczuła, że robi jej się słabo. Nagły, zimny powiew zgasił płomień świecy. Eden przestała cokolwiek widzieć. Pogodziła się z losem i wyciągnęła rękę. Poczuła, że ciepłe palce dziecka wsuwają się w jej dłoń. Dziewczynka wiedziała, gdzie iść. Poprowadziła Eden głębiej w mrok, choć kobieta nie wiedziała, gdzie idzie. Czuła jak ciemność wciska jej się głęboko w oczodoły. I nagle usłyszała głos zabitej dziewczynki:
- Eden, pożegnaj się ładnie ze światem - powiedziała miękko.
Po chwili kobieta poczuła silne uderzenie w kark. Nie, nic innego nie czuła. Przestała cokolwiek odczuwać. Jej doczesne ciało osunęło się na marmurową posadzkę.
Jej ostatnią myślą było: „Miała rację. To nie bolało”.

strega63   
sty 12 2016 Na tropie wilczych mitów...
Komentarze (0)

Jeszcze tylko kilka minut dzieliło go od bezpiecznego schronienia w domu. Zaledwie kilka minut, lecz było już za późno. Chmury nad jego głową rozwiały się i w prześwicie pojawiła się wielka, srebrzysta tarcza księżyca w pełni.

 



Porażony księżycową poświatą zaczął krzyczeć. Jego głos zmieniał się coraz bardziej, aż przerodził się w rozdzierający, zwierzęcy skowyt. Usta, z których wydobywał się ryk, zamieniły się w wypełniony ostrymi kłami pysk. Nos poszerzył się i ściemniał, a po obu stronach pyska wyrosły szczeciniaste wąsy.



Wciąż uciekał, teraz już na czworakach. Jego ciało stawało się coraz silniejsze; zwierzęce mięśnie rozrywały ubranie, które miał na sobie. Cały porósł gęstą sierścią, od czubka głowy aż po sam koniec kudłatego ogona. Przemiana dokonała się. Stał się wilkiem.

 

Fizyczna przemiana człowieka w wilka, czy jakiekolwiek inne zwierzę, uznaje się za rzecz niemożliwą. Mimo tego wiara w wilkołaki rozpowszechniona była w całej średniowiecznej Europie. Mity, legendy i podania o tych istotach tworzyły się w Skandynawii, Francji, Niemczech, na Sycylii, w Europie Środkowej i Wschodniej, na Bałkanach i w Grecji. Także w Ameryce jeszcze wiele lat przed odkryciem Ameryki przez Kolumba miejscowa ludność, Indianie, żyli obawiając się wilkołaków.


Przyjmuje się, że opowieści o wilkołakach pochodzą z czasów prehistorycznych, kiedy myśliwi przywdziewali wilcze skóry, wierząc, że dają im moc i odwagę groźnego zwierzęcia. Tak też powstały mity o pasach i skórach, które ubierali ludzie i stawali się wilkołakami.
Praktycznie nieodłącznym i charakterystycznym motywem legend o wilkołakach jest pełnia księżyca, dzięki której dokonuje się przemiana. Również tę cechę przypisuje się czasom prehistorycznym. W początkach hodowli pierwszych dzikich psów ludzie zauważali, że owe zwierzęta często wyją do pełni księżyca.
Nie można spotkać na całym świecie mitów o wilkach, gdzie nie byłoby jednego z elementu: księżyc, wilki, polowania. Wiele wierzeń ma wspólną cechę w bogini Księżyca, która także jest patronką polowań (rzymska Diana, grecka Artemida i babilońska Isztar), której myśliwe psy to ludzie zamienienie w wilki.

Z całą pewnością także likanotropia, czyli tzw. wilczy obłęd, miała wpływ na powstanie podań o wilkołakach. Likantropia jest autentycznym schorzeniem psychicznym, którego pierwsze przypadki rozpoznał już w II wieku n.e. Marcellus Sidetes.

Osoba cierpiąca na tę chorobę uznaje siebie za wilka bądź wydaje jej się, że w każdej chwili może się nim stać. W zależności od stopnia zaawansowania choroby, cierpiąca osoba może szarpać zębami surowe mięso, wyć podczas pełni księżyca, a nawet atakować ludzi. Zdarzało się, że osoba podczas ataku musiała wypić ludzką krew i "opętany" wgryzał się w szyję swej ofiary.


W kronikach historycznych znajdziemy masę relacji o wilkołakach. Najwięcej zapisanych przypadków miało miejsce w średniowieczu. W latach 1520 - 1630 we Francji odbyło się 30 tysięcy procesów loup garou (wilkołaków).
Kilkunastoletni pasterz, Jean Grenier, z okolic Bordeaux we Francji w 1603 roku podczas procesu "przyznał się", że pod postacią wilka zagryzł i pożarł 50 dzieci. Jego zdaniem umiejętność przemiany zawdzięcza tajemniczemu, mrocznemu przybyszowi, którego przed laty spotkał w głębi lasu. Owy przybysz w wielu opowieściach określany mianem Diabła miał podarować pasterzowi magiczny balsam i wilczą skórę. Chłopak o zachodzie słońca wysmarował się i założył wilczą skórę przez co stał się wilkołakiem.

Badania przeprowadzone na chłopcu wykazały, że był po prostu wiejskim gadułą i tworzył fantastyczne historie w które sam wierzył. Na koniec uznano, że jest chory na likantropię i zesłano go do klasztoru na leczenie, które miało trwać do końca jego życia.

Ludzie w średniowieczu uznawali, że wilkołaka można rozpoznać po cechach, które występują jedynie u człowieka - wilka, a były to: spiczaste uszy, sterczące zęby, szerokie brwi zbiegające się u nasady nosa, owłosione dłonie, zakrzywione paznokcie i długie palce środkowe.

Skoro istniało coś takiego jak wilkołak to ludzie musieli też wiedzieć skąd się wziął. Otóż powstało wiele teorii i było ich tak dużo jak znaków rozpoznawczych. Wilkołak powstał przez nałożenie wilczej skóry, udział w magicznych obrzędach. Istniało przekonanie, że jeśli ktoś napił się wody z kałuży po wilczych stopach, albo ze strumienia często odwiedzanego przez wilki to stanie się na pewno wilkołakiem. Tragiczne mogło być także spożycie wilczego mięsa czy też mięsa zabitej przez wilka owcy.
Ochronę przed wilkołakami miał dawać pęk czosnku wywieszany na drzwiach, a uśmiercanie bestii odbywało się poświęconą, najlepiej srebrną kulą, która trafiała w serce.

 

strega63   
sty 12 2016 Dziewczyna i czarownica.
Komentarze (0)
Dawno, dawno temu w pewnym małym miasteczku, którego życie toczyło się własnym tempem, żyła sobie dziewczyna.

Pewnego dnia dziewczyna dostrzegła, że w jej życiu nie dzieje się nic, co dawałoby jej poczucie prawdziwego spełnienia. Pomaga wielu ludziom, ale nie umie dbać o siebie. Dlatego postanowiła wyruszyć w podróż, w poszukiwaniu siebie i swego spełnienia. Ludzie z jej otoczenia dziwili się temu pragnieniu i nie rozumieli tego, czemu nie cieszy jej już zwyczajne życie w miasteczku. Przecież masz tu wszystko mówili: mieszkanie, dziecko, pracę - czego właściwie chcesz szukać i gdzie chcesz iść? Ale dziewczyna nie poddawała się, bowiem pragnienie, jakie urosło w jej sercu było coraz większe i coraz wyraźniejsze. Wiedziała już, że nie może tak tkwić w swej rzeczywistości, bo to nie życie, to tylko sen o życiu. Dlatego wyruszyła na spotkanie z nieznanym. Choć dokładnie nie wiedziała, jaka podroż ja czeka , ile trwać i dokąd ją zaprowadzi? Spakowała, swoje najpotrzebniejsze rzeczy, pożegnała się z ukochaną córką, swym mężczyzną i wyszła.

Po wielu dniach podróży dotarła do tajemniczego miejsca otoczonego murem zbudowanym z kamieni. A ponieważ zawsze lubiła kamienie dotknęła kamieni w tym murze. Czuła, że w każdym z nich tętni życie i każdy z tych kamieni próbuje jej coś powiedzieć. Przykładała, więc do nich swoje dłonie, aby poczuć w nich życie. Przysuwała uszy do muru wsłuchując się ich pieśni. A kamienie śpiewały jej kolejno: jestem smutkiem odezwał się pierwszy kamień, a ja odrzuceniem - zanucił drugi. Dotknij mnie, dotknij zawołał trzeci, ja jestem niezrozumieniem. Mnie zaś możesz nazwać kamieniem niezgody - zajęczał czwarty. Potem odezwał się kolejny łkający - ja jestem bólem ogromnym, przenikliwym bólem, no i jestem twardy. Stworzyło mnie bardzo wiele łez. Nagle zasyczał ostatni mówiąc: A ja jestem kamieniem złości, stworzonym z jadu, który potrafi wypalić trzewia.

Dziewczyna chodziła tak między kamieniami głaszcząc je i nasłuchując ich słów, a jej serce jednoczyło się z emocjami, jakie zawarte były w każdym z nich. I pojawiła się w niej myśl, że każdego z tych uczuć doświadczała już życiu. A czasami takimi kamieniami rzucali w nią ludzie. Po wielu godzinach rozmów z kamieniami zauważyła wielką drewnianą furtkę w murze. Furtka zaopatrzona była w wielką zardzewiałą kołatkę. Wtedy dziewczyna poczuła, że czas złych doświadczeń skończył się. Zastukała, więc do bramy, ale nikt jej nie odpowiadał. Zastukała ponownie, ale w odpowiedzi usłyszała ciszę. Po trzecim stuknięciu furtka sama się uchyliła i weszła do środka. Jej oczom pokazał się piękny obraz - cudowne kwiaty i drzewa uginające się pod ciężarem dojrzewających owoców. Dziewczyna przemierzała ogród, a gdy zmęczyła się usadowiła się pod wyjątkowo piękną jabłonią i zasnęła.

Przez sen czuła, że ktoś ciepłym kocem zakrywa jej utrudzone długą podróżą ciało. A kiedy obudziła się, zobaczyła przed sobą czarownicę. W pierwszej chwili wystraszyła się jej dziwnym wyglądem i niezwykłym, ciemnym ubraniem. Ale gdy bliżej się jej przyjrzała, w jej obliczu ujrzała pra mądrość płynącą z głębokiego blasku jej oczu.
- Kim jesteś? - Zapytała wiedźma.
Jestem dziewczyną, która przeszła długą drogę zanim trafiła do tego ogrodu.
- Hmm... - powiedziała. - A po co tu przybyłaś?
Jestem tu, bo czuję się bezsilna i wypalona, a ma dusza jest głodna.
- Głodna powiadasz? A czego ci potrzeba? - Zapytała czarownica.
Ludzie odwrócili się ode mnie i boję się, że świat, mnie zadepcze, bowiem jestem taka jak ty - inna niż ludzie z mego miasteczka, niezwykła, nie starcza mi zwyczajne życia. Jestem też na tyle delikatna, że ich szorstkie słowa i oceny bolą mnie.
- Tak, zachichotała wiedźma. Kiedyś dawno temu miałam takie obawy jak ty. Ale spójrz, istnieję tu, bo jestem nie tylko niezwykłą Kobietą. Istnieję tu, bo ludzie bardzo potrzebują takich jak ja i Ty. Widzę Twoje wewnętrzne piękno, ono emanuje z Twej duszy, jest Twą ogromną siłą. Nie bój się go. Jedyne, czego masz się nauczyć to tego, aby korzystać z magicznej, odradzającej się siły. Ta siła jest w Tobie, wiruje w wiecznym cyklu życie - śmierć - życie, dlatego ruszyłaś w drogę i intuicyjnie znalazłaś wewnętrzny ogród. On jest życiodajną mocą, Bogini Ziemi która karmi Ciebie i mnie. Jest to Twój ogród. Wchodź do ogrodu często. W nim zawsze znajdziesz wytchnienie dla nerwów, ukojenie ciała i odrodzenie duszy. Jestem z Tobą.

Czarownica nakarmiła dziewczynę i dała jej owoc życia na długą podróż. Owoc ten choć był mały kiedy go nadgryzła zaraz na nowo odrastał. A ona wróciła do domu mając swą wiecznie odradzającą się moc. Narodziwszy się ponownie tym razem już jako kobieta. Odtąd jej życie przestało ją napawać smutkiem i zaczęło przynosić jej coraz więcej radości. Nauczyła się przecież korzystać ze swej mocy. A świat przyjął ją z otwartymi ramionami.

strega63   
sty 12 2016 Królewna Śnieżka.
Komentarze (0)

Obudziła się wcześniej niż zwykle. Najchętniej z powrotem zacisnęłaby powieki i skryła twarz pod poduszką, ale wiedziała, że to nic nie da. Tyle już razy próbowała oszukać w ten sposób sen, który ją opuścił, że tego dnia nawet nie próbowała. Z niechęcią odwróciła się na drugi bok, patrząc na pogniecioną, śnieżnobiałą pościel.
Wstała. Bose stopy dotknęły zimnej posadzki, a dziewczynę przeszedł delikatny dreszcz. Zrzuciła z siebie kołdrę i wyszła z sypialni. Nagie ciało szybko pokryło się gęsią skórką, jak zawsze zapomniała zamknąć na noc okna. Przez małe mieszkanie przeszła bezszelestnie, na palcach, tak jakby ktoś mógł usłyszeć jej kroki
Weszła do kuchni, sięgnęła po wysoką szklankę z ciężkiego szkła. Napełniła ją wodą mineralną, wrzuciła do środka plasterek cytryny. Sięgnęła do zamrażarki po kostki lodu. Kilka ostatnich, odnotowała w pamięci, żeby napełnić foremki. Wrzuciła kostki do szklanki.
Topiący się kryształ wrzuciła do zlewu i napiła się wody. Czuła po prostu chłód, zarówno na skórze, jak i wewnątrz siebie.
Zimna jak kostki lodu towarzyszące jej każdego poranka. Samotna Królewna Śnieżka.
Nie zawsze taka była. Raz w życiu poczuła, że płonie naprawdę, że ktoś skruszył lód w niej, w jej sercu. Królewna spędziła z nim jedną noc, której miała nie zapomnieć już nigdy. Noc, która nie raz potem powróciła w snach i marzeniach. Noc, która z czasem stała się tylko koszmarem niespełnienia. Jej Książę odszedł, zniknął. Był jedynym, który potrafił obudzić pocałunkiem śpiącą w kryształowej trumnie Śnieżkę. Wiedziała, że jeśli go nie odnajdzie, już na zawsze pozostanie sama. Lodowa rzeźba wśród śnieżnobiałej pościeli, koło której nikt nie chce spędzić dłuższej chwili. Seksowna, ale odpychająca.
Srebrne paznokcie, niebieski cień do powiek. Ten sam, od lat, makijaż, który mogłaby wykonać choćby z zamkniętymi oczami. Mocno podkreślała bladobłękitne tęczówki, proste włosy, niemalże platynowego koloru, opadały miękko na jej plecy. Było w niej coś, co przyciągało wzrok mężczyzn, nawet jeśli nie uważali jej za szczególnie piękną. Może jasna skóra, a może wrażenie, że jej rysy wyrzeźbiono w białym marmurze? Było w niej coś trwałego, nie do złamania. A może to była tylko lodowa tafla?
Królewna nie była uczuciowa, nie dbała o mężczyzn, którzy dzielili z nią chwile pośród nocy. Gdy trafiła na bardziej uczuciowego, bez skrupułów łamała mu serce. Bo co mógł znaczyć dla niej ktoś, kto nie roztopił w niej bryły wiecznego lodu? Nic.
Nie przypuszczała, że go tu spotka. To było nierealnie, niemożliwe. Ale jednak brązowe oczy Księcia patrzyły na nią spod kosmyków długich, sięgających ramion włosów. Dzieliła ich duża odległość, ale Królewna nie mogła się mylić – to był On. Drugi raz w życiu poczuła, że nogi pod nią miękną. Pragnęła tylko tego, by natychmiast znaleźć się przy nim, zatopić się w nim – w jego zapachu, smaku. Miała nadzieję, że podejdzie do niej, zawoła. Nie zrobił tego. Mrugnął tylko nieznacznie, ale Śnieżka zrozumiała to spojrzenie. Niespokojnym wzrokiem odprowadzała jego sylwetkę, wydawało jej się, że widzi dokładnie grę mięśni pod czarną koszulą. Już miała ruszyć za nim, gdy hałas przy drzwiach przykuł jej uwagę. Odwróciła się, czyżby wiedziona przeczuciem? W drzwiach pojawił się mężczyzna, a za nim kolejny. I następni. Siedmiu, częstych bywalców siłowni. Pierwszy z dziwnie błyszczącym, nieobecnym wzrokiem. Znała go aż za dobrze. Pamiętała cios jego pięści, gdy był pijany. Chciałaby zapomnieć, że kiedykolwiek zetknęła się z tym człowiekiem. A teraz nie był sam. Grupa zbliżyła się do niej, roześmiani, jak zawsze. Ex-kochanek podszedł do Śnieżki, przewyższał ją o głowę. Wyobraziła sobie, że mężczyzna kurczy się, a ona miażdży go obcasem, jeden z siedmiu Krasnoludków. Nie odezwał się ani słowem, usłyszała tylko śmiech. A jeden z mężczyzn pochwycił jej wzrok. Porozumieli się szybko – ta panna szukała tam czegoś – ucieczki, oparcia. Sześciu bez wahania skierowało się w stronę drzwi, za którymi zniknął Książę.
Gdy zerwała się do biegu, mogła przypuszczać, że to daremne. Nie sądziła jednak, że silne szarpnięcie tak szybko osadzi ją w miejscu. Krasnal nadal stał przed nią, znów wyższy, ogromny, miażdżąc jej nadgarstki. Nie zwracała uwagi na słowa wypowiadane przepitym głosem. Wrzeszczała i szarpała się. Ludzie w klubie pewnie zwróciliby na to uwagę, gdyby nie wyjątkowe pustki na sali. I to, że zbyt wielu mężczyzn poznało już Śnieżkę – jeśli nie osobiście, to słyszeli o niej zbyt wiele, by śpieszyć z pomocą. Perfekcyjny lodowy makijaż rozmyły łzy, ale nie miała szans na wyrwanie się z uścisku. Straciła poczucie czasu.
Wieść o pobiciu w najbardziej znanym klubie w mieście rozniosła się szybkim echem wśród mieszkańców. Niemal każdy wiedział, że sześciu napastników zaatakowało bezbronnego w męskiej toalecie. Trzy doby umierał w szpitalu, gdy plotki nabierały sił. Niejeden szeptał, że mogło pójść o dziewczynę, choć racjonalni przekonywali, że żaden z sześciu nigdy wcześniej nie widział ofiary. Byli pijani, znani w okolicy z mniejszych lub większych wykroczeń. Wszystkich dziwiło tylko, że zabrakło wśród nich siódmego, nieoficjalnego przywódcy grupy, ale podobno kłócił się wtedy z kochanką, a jego kompani z nudów zorganizowali sobie czas.
Królewna Śnieżka wciąż budzi się, gdy koszmary nawiedzają jej myśli. Pośród bezsennych nocy wciąż rzuca się bo białej pościeli, w łóżku, którego nie ma z kim dzielić. Nie śni się jej już najpiękniejsza noc życia, śni się martwy Książę i Siedmiu Krasnoludków. Otwiera usta w niemym krzyku, ale gdy podnosi powieki, nie ma kto na nich złożyć uspokajającego pocałunku. Śnieżka wie o tym, zbyt dobrze. Wie, że już nigdy nie pojawi się nikt zdolny roztopić bryłę lodu, ponownie paraliżującą jej wnętrze. Nawet poranne zabawy kostkami – codzienny rytuał od tylu miesięcy – przestały się dla niej liczyć. Jak wszystko. Jak bajka, której nie napisano.

strega63   
sty 12 2016 Krwawa tajemnica zamku Glamis.
Komentarze (0)

Szare mury zamku Glamis stoją w północno- wschodniej Szkocji. Przez stulecia twierdza zyskała reputację miejsca kryjącego straszliwy sekret. O co chodziło? Ponoć tylko wybrani członkowie brytyjskiej rodziny królewskiej wiedzą na pewno. Przez dekady pojawiały się jednak różne mrożące krew w żyłach pogłoski.

Wiadomo, że tajemnica nie ma nic wspólnego z niemożliwą do usunięcia plamą krwi na podłodze jednej z komnat. Krew należała do króla Malcolma II, zabitego przez rebeliantów w 1084 roku. Sekret nie jest także związany z faktem, że lady Glamis spłonęła na stosie za uprawianie czarów. Jej duch nadal włóczy się po korytarzach jako Szara Dama. Rozwiązanie zagadki zamku Glamis leży w groteskowej układance dziwnych wydarzeń.

Jeśli stanie się na zewnątrz zamku i policzy okna, a potem porówna się wynik z ilością okien liczonych od wewnątrz, zawsze będzie brakować dwóch okien. Krótko mówiąc, w zamku jest sekretny pokój. Jego przeznaczenie i zawartość jest tematem debaty trwającej już sześć stuleci. Nikt też nie wie, gdzie komnata ta się znajduje, jednak najczęściej typowaną lokalizacją jest ostatnie piętro jednej z wież. Jest też inna wskazówka. Kolejne generacje służących mówią o dziwnych stukaniach w ścianach. Jeden z lordów Strathmore ponoć słyszał jak król James V wspomina o rzeczy zamkniętej w pokoju. Wielu służących przypuszczało, że „rzeczą” jest zdeformowane dziecko, efekt trwającej całe stulecia tradycji zawierania małżeństw między bliskimi krewnymi w obrębie arystokracji. Niektórzy badacze uważają tę tezę za całkiem prawdopodobną, gdyż w zamku znaleziono obraz olejny, przedstawiający dziecko o zniekształconym tułowiu. Tożsamość namalowanej osoby nigdy nie została ustalona.

W roku 1486 na zamku miało miejsce wyjątkowo makabryczne wydarzenie. Rodzina Ogilvie, mieszkajacy po sąsiedzku arystokraci, przybyli do Glamis i błagali o ochronę przed wrogą im rodziną Lindsay. Ogilvie pod eskortą zostali odprowadzeni do komnaty w piwnicach zamku i pozostawieni tam bez wody i jedzenia na ponad miesiąc. Gdy pomieszczenie otworzono, jeden z więźniów jeszcze żył. Zjadał kawałki ciał swoich bliskich by nie umrzeć z głodu.

W XVII wieku z kolei panowie Glamis urządzali sobie polowania na ludzi. Spotkało to także pewnego czarnego służącego, który został rozszarpany przez psy gończe, podczas gdy wysoko urodzone damy śmiały się patrząc na tę scenę. Być może z zamordowanym niewolnikiem należy łączyć jednego z duchów zamku. Widmowa figura porusza się szybko wokół twierdzy, krzycząc w agonii.

Przez dziesiątki lat zdarzało się czasem, że ktoś ze służących lub gości zamku przypadkowo natrafił na tajemniczą komnatę. Cokolwiek tam widzieli, sprawiało że uciekali w przerażeniu. Straż zamkowa chwytała ich, po czym wyrywano im języki i wrzucano je do ognia. Miało to zapewnić wieczne milczenie, tak jakby samo pozbawienie języka nie wystarczało. Większość ofiar tego procederu umierała z szoku lub utraty krwi. Jednej z pokojówek udało się uciec z izby tortur. Został a jednak złapana i skręcono jej kark. Poćwiartowane ciało pożarły dzikie bestie z lasów.

Niewymiawialny sekret Glamis został krótko wspomniany w 1904 roku przez 13tego hrabiego Strathmore Claude'a Bowes - Lyon. Nagabywany przez przyjaciela odpowiedział mu, że gdyby ten znał straszliwy sekret, padłby na kolana i dziękował Bogu, że to nie on musi sobie z nim radzić. Słowa hrabiego tylko pogłębiają tajemnicę. Ponoć ciekawski przyjaciel odkrył sekretną komnatę. Szybko został jednak wysłany do dalekich kolonii, niektórzy mówią wręcz o Australii.

Gdy córka 14tego hrabiego zapytała ojca o straszliwą tajemnicę odpowiedział jej tylko, że żadna kobieta nigdy nie pozna sekretu zamku Glamis. Niektórzy członkowie rodziny królewskiej go znają, ale są to tylko mężczyźni. Według tradycji poznają go podczas swoich 18 urodzin. Żaden z nich nigdy ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył istnieniu tajemnicy.


strega63