Kategoria

Opowiadania, strona 4


sty 10 2016 Senny koszmar...
Komentarze (0)

W małej komórce pod schodami siedziała skulona dziewczynka. Miała na sobie cieniutką koszulkę nocną, którą naciągnęła na bose nóżki. Patrzyła przerażonymi oczętami na mały otwór wejścia do komórki, z którego sączyło się słabe światło. Spojrzała w górę, a tam również ujrzała słabe prześwity, ale przedostające się przez szczeliny w schodach. W domu panowała głucha cisza.
Nagle snopy światła ze szczelin między schodami zadrgały. Przez chwilę nic się więcej nie działo, aż dziewczynka usłyszała ciche stuknięcie. Ten stuk powtórzył się, tym razem jednak głośniej, i wciąż się powtarzał, przybierając na mocy, a wtedy zobaczyła, co tak stuka. Przez szczeliny dziewczynka zobaczyła stopy swego ojca, który schodził po schodach. Trzymał w ręce coś, co przypominało lalkę rozmiarów człowieka, którą ujął za nogę i ciągnął za sobą. Głowa lalki spadała ze stopni uderzając nieprzyjemnie w drewniane schody. Nie widziała dokładnie, ale przez chwilę wydawało jej się, że włosy tej lalki są strasznie czerwone.
Łup... Łup... Łup...
Dziewczynka patrzyła, jak jej tata schodzi na sam dół. Trochę kurzu wzbiło się w powietrze ze schodów, przez co poczuła duszności w tej ciasnej małej komórce. Objęła mocniej swoje drżące kolanka, gdy mężczyzna zatrzymał się nagle. Z wściekłością odrzucił od siebie lalkę. Dziewczynka kaszlnęła cichuteńko, co przypominało bardziej pisk myszy. Jednak i ten słaby dźwięk nie umknął uwadze mężczyzny. Wolno, jakby nigdzie mu się nie spieszyło, podszedł do drzwi komórki pod schodami. Otworzył je powoli, z głośnym skrzypnięciem, głuchym jękiem. Jasny snop światła padł na bladą twarz dziewczynki. Tylko twarzy mężczyzny wciąż nie było widać.
- Tatusiu, czy chcesz zrobić mi krzywdę? – zapytała słabiutkim głosikiem.
- Nie – wyszeptał w odpowiedzi ojciec tonem, który był na swój sposób czuły. Wyciągając rękę. – Chodź. Pójdziemy do mamy...
Dziewczynka wstała ostrożnie, wahając się nieco. Ale podeszła do ojca i razem wyszli z komórki pod schodami. Gdy dziewczynka przyzwyczaiła się już do światła i mogła spojrzeć na lalkę leżącą na podłodze, zobaczyła nie lalkę właśnie, lecz... jej matkę. Gdy zdziwiona podniosła wzrok na tatę, ten już zamachnął się z młotkiem w dłoniach...........





strega63   
sty 10 2016 Dylematy śmierci...
Komentarze (0)

Biedak postanowił umrzeć. Jedyne co w życiu osiągnął to dno desperacji. Nic zatem dziwnego, że stracił wolę egzystencji wśród reszty świata. Za stan w którym się znalazł obarczył winą Boga. Zaczął nienawidzić Stwórcę, obrzucać przekleństwami. Jednak Bóg nie odbierał telefonów. Zapragnął więc wykreślić Wszechmogącego z pamięci i zniszczyć Jego wizerunek. A skoro Bóg stworzył człowieka na własny obraz i podobieństwo, osiągnąć ów cel mógł jedynie poprzez samobójstwo.
Nie chciał zginąć w zwyczajny sposób. Jego śmierć miała stać się symbolem. Dlatego też postanowił powiesić się. Osoby które odnajdą wiszące zwłoki, odczytają sens jego śmierci. Zrozumieją, że przez całe życie pragnął podnieść życiową stopę. Tak więc, śmierć przez powieszenie stanowiła trafny wybór.
Nic mu w życiu nie wychodziło – także wiązanie pętli. Sznur co chwila wypadał z drżących rąk, jakby żył własnym życiem. W końcu udało się. Łzy napłynęły do oczu, a gardło ścisnęło wzruszenie lub też coś innego. Teraz nie miało to najmniejszego znaczenia.

Bogacz pragnął żyć. Żyć ponad stan, być ponad wszystkim. Szybować w przestworzach niczym anielskie zastępy. I dopiął swego.
Krajobraz Apenin Środkowych widziany z awionetki, którą osobiście pilotował, był przepiękny. Widok ten zarezerwowany był dla ludzi, którzy osiągnęli szczyt. Wiedział, że zalicza się do grona owych wybrańców. Dziękował za to Bogu. Dziękował za wszystko, co w życiu osiągnął; za każdą udaną inwestycję, za każdy następny dzień. Jakże więc wielkie było zaskoczenie, gdy niespodziewanie przed jego oczami wyłoniło się zbocze Monte Casino. Chwila uniesienia prysnęła niczym mydlana bańka. Próbował poderwać wyżej maszynę, jednak było już za późno na jakikolwiek manewr. Zanim rosnące na wzgórzu maki przyjęły kolejną ofiarę, zdążył spojrzeć pełnym nienawiści wzrokiem na zepsuty wysokościomierz. Przeklął w duchu złośliwość przedmiotów martwych. Szczęściarz, którego marzenia zawsze się spełniały -–pragnąc być górą, teraz stał się jej częścią.

Śmierć skończywszy tkać z ludzkich jelit kolejny gobelin, zamyśliła się nad swoimi ostatnimi gośćmi:
- No tak. Od wieków nic się nie zmienia. Biedak ledwo wiąże koniec z końcem, a bogacz po casinach się rozbija.
Chwyciła w ręce następną robótkę i uśmiechnęła się. Był to pełny uśmiech, można by powiedzieć od ucha do ucha. Jednak Śmierć nie miała uszu – zanikły, od zarania dziejów głuche na ludzkie błagania.


strega63   
sty 10 2016 Szkarłatne łzy ...
Komentarze (0)

Wszystko, co złe, musi spotykać właśnie mnie. Szaleństwo lubi bawić się moim umysłem. Ból nie zna lepszej rozrywki od zabawy moim ciałem. Śmierć ubóstwia zabawę moim życiem. I dlatego tu jestem. Może herbaty, Marto? Skosztuj ciastek, Katarzyno, są pyszne.
- Obiad!
Postacie siedzące przy stole ucichły. Dwie kobiety ubrane w staromodne wiktoriańskie suknie, zieloną i niebieską, szybko wstały ze swoich miejsc i uciekły, rozpływając się na tle drzew. Trzecia nadal siedziała na krześle. Drzwi otworzyły się z piskiem. Tym razem zniknęła roślinność, stół i jedzenie.
- Obiad. Kasza z sosem mięsnym.
- A herbatka?
- Czarna. Smacznego, Violet.
- Dziękuję, panie strażniku.
Mężczyzna wyszedł z obitego miękką gąbką, oświetlonego jedynie żarówką niewielkiego pokoiku, pozostawiając Violet samą. Zaczęła jeść. Gdy podniosła wzrok znad talerza, ponownie siedziała przy stole z wiktoriańskimi damami, a zamiast kaftamu bezpieczeństwa miała na sobie długą, czarno – czerwoną suknię.
Obudziło ją pukanie do drzwi. Dzisiaj na kolację podano jajecznicę.
- Byłam dzisiaj na cudownym przyjęciu. Marta i Katarzyna miały prześliczne sukienki. Marta taką zieloną, a Katarzyna niebieską.
- Świetnie, ale teraz jedz.
Po wyjściu strażnika Violet znalazła się nagle w sercu zimnego lasu. Księżyc jaśniał na czarnym niebie. Nad głową kobiety przemknął, a może przeleciał jakiś cień. Rozejrzała się niespokojnie. Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Obróciła się szybko. Katarzyna uśmiechała się do niej. Za nią stała Marta. Wtedy Violet zobaczyła, że coś jest nie tak. Uśmiech znikł z twarzy dam. Na ich obliczach nie było już żadnego wyrazu... Ani skóry. Piękne kobiety były tylko szkieletami w zwiewnych szatach. Biel ich kości jaśniała złowieszczo w księżycowej poświacie.
- Nie!
Violet siedziała na swoim łóżku w pokoju obitym miękką gąbką. Żarówka nie świeciła, jednak w pomieszczeniu nie było ciemno. Blask księżyca wpadał do środka przez niewielkie okienko. Witraż rzucał klorowe cienie na bladą postać. Jej policzki były mokre. Powoli otarła łzy.
- Nie!
To nie były jej łzy. Jej łzy nie są szkarłatne, nie pachną jak krew!
- Nie!
Nagle dało się słyszeć delikatne pukanie. Ktoś lekko bębnił palcami w metalowe drzwi.
- P... proszę!
Drzwi zaskrzypiały cicho, a do pokoju weszły dwie postacie. Obie miały na sobie staromodne wiktoriańskie sukienki, pierwsza niebieską, druga zieloną.
Odejdźcie! Zostawcie mnie!
Skulona sylwetka odziana w czarno – czerwoną kreację zatrzęsła się w kącie pokoiku. Promienie księżyca oświetlały jej perłowobladą twarz skąpaną w szkarłatnych łzach.
- Odejdźcie!
Przez chwilę dało się słyszeć pukanie. Potem drzwi otworzyły się.
- Śniadanie!
Talerz upadł z brzdękiem na podłogę. Mężczyzna stanął wpatrzony w leżące w kącie martwe ciało młodej kobiety odzianej w kaftan, której twarz zastygła w grymasie przerażenia skrzyła sie jeszcze łzami.

strega63