Archiwum styczeń 2016, strona 21


sty 12 2016 Na tropie wilczych mitów...
Komentarze (0)

Jeszcze tylko kilka minut dzieliło go od bezpiecznego schronienia w domu. Zaledwie kilka minut, lecz było już za późno. Chmury nad jego głową rozwiały się i w prześwicie pojawiła się wielka, srebrzysta tarcza księżyca w pełni.

 



Porażony księżycową poświatą zaczął krzyczeć. Jego głos zmieniał się coraz bardziej, aż przerodził się w rozdzierający, zwierzęcy skowyt. Usta, z których wydobywał się ryk, zamieniły się w wypełniony ostrymi kłami pysk. Nos poszerzył się i ściemniał, a po obu stronach pyska wyrosły szczeciniaste wąsy.



Wciąż uciekał, teraz już na czworakach. Jego ciało stawało się coraz silniejsze; zwierzęce mięśnie rozrywały ubranie, które miał na sobie. Cały porósł gęstą sierścią, od czubka głowy aż po sam koniec kudłatego ogona. Przemiana dokonała się. Stał się wilkiem.

 

Fizyczna przemiana człowieka w wilka, czy jakiekolwiek inne zwierzę, uznaje się za rzecz niemożliwą. Mimo tego wiara w wilkołaki rozpowszechniona była w całej średniowiecznej Europie. Mity, legendy i podania o tych istotach tworzyły się w Skandynawii, Francji, Niemczech, na Sycylii, w Europie Środkowej i Wschodniej, na Bałkanach i w Grecji. Także w Ameryce jeszcze wiele lat przed odkryciem Ameryki przez Kolumba miejscowa ludność, Indianie, żyli obawiając się wilkołaków.


Przyjmuje się, że opowieści o wilkołakach pochodzą z czasów prehistorycznych, kiedy myśliwi przywdziewali wilcze skóry, wierząc, że dają im moc i odwagę groźnego zwierzęcia. Tak też powstały mity o pasach i skórach, które ubierali ludzie i stawali się wilkołakami.
Praktycznie nieodłącznym i charakterystycznym motywem legend o wilkołakach jest pełnia księżyca, dzięki której dokonuje się przemiana. Również tę cechę przypisuje się czasom prehistorycznym. W początkach hodowli pierwszych dzikich psów ludzie zauważali, że owe zwierzęta często wyją do pełni księżyca.
Nie można spotkać na całym świecie mitów o wilkach, gdzie nie byłoby jednego z elementu: księżyc, wilki, polowania. Wiele wierzeń ma wspólną cechę w bogini Księżyca, która także jest patronką polowań (rzymska Diana, grecka Artemida i babilońska Isztar), której myśliwe psy to ludzie zamienienie w wilki.

Z całą pewnością także likanotropia, czyli tzw. wilczy obłęd, miała wpływ na powstanie podań o wilkołakach. Likantropia jest autentycznym schorzeniem psychicznym, którego pierwsze przypadki rozpoznał już w II wieku n.e. Marcellus Sidetes.

Osoba cierpiąca na tę chorobę uznaje siebie za wilka bądź wydaje jej się, że w każdej chwili może się nim stać. W zależności od stopnia zaawansowania choroby, cierpiąca osoba może szarpać zębami surowe mięso, wyć podczas pełni księżyca, a nawet atakować ludzi. Zdarzało się, że osoba podczas ataku musiała wypić ludzką krew i "opętany" wgryzał się w szyję swej ofiary.


W kronikach historycznych znajdziemy masę relacji o wilkołakach. Najwięcej zapisanych przypadków miało miejsce w średniowieczu. W latach 1520 - 1630 we Francji odbyło się 30 tysięcy procesów loup garou (wilkołaków).
Kilkunastoletni pasterz, Jean Grenier, z okolic Bordeaux we Francji w 1603 roku podczas procesu "przyznał się", że pod postacią wilka zagryzł i pożarł 50 dzieci. Jego zdaniem umiejętność przemiany zawdzięcza tajemniczemu, mrocznemu przybyszowi, którego przed laty spotkał w głębi lasu. Owy przybysz w wielu opowieściach określany mianem Diabła miał podarować pasterzowi magiczny balsam i wilczą skórę. Chłopak o zachodzie słońca wysmarował się i założył wilczą skórę przez co stał się wilkołakiem.

Badania przeprowadzone na chłopcu wykazały, że był po prostu wiejskim gadułą i tworzył fantastyczne historie w które sam wierzył. Na koniec uznano, że jest chory na likantropię i zesłano go do klasztoru na leczenie, które miało trwać do końca jego życia.

Ludzie w średniowieczu uznawali, że wilkołaka można rozpoznać po cechach, które występują jedynie u człowieka - wilka, a były to: spiczaste uszy, sterczące zęby, szerokie brwi zbiegające się u nasady nosa, owłosione dłonie, zakrzywione paznokcie i długie palce środkowe.

Skoro istniało coś takiego jak wilkołak to ludzie musieli też wiedzieć skąd się wziął. Otóż powstało wiele teorii i było ich tak dużo jak znaków rozpoznawczych. Wilkołak powstał przez nałożenie wilczej skóry, udział w magicznych obrzędach. Istniało przekonanie, że jeśli ktoś napił się wody z kałuży po wilczych stopach, albo ze strumienia często odwiedzanego przez wilki to stanie się na pewno wilkołakiem. Tragiczne mogło być także spożycie wilczego mięsa czy też mięsa zabitej przez wilka owcy.
Ochronę przed wilkołakami miał dawać pęk czosnku wywieszany na drzwiach, a uśmiercanie bestii odbywało się poświęconą, najlepiej srebrną kulą, która trafiała w serce.

 

strega63   
sty 12 2016 Cztery Kamienie... (Kochajmy ludzi za to,...
Komentarze (0)

Kiedy była małą dziewczynką dziadek zabierał ją nad rzekę. Siadali razem pod wielkim dębem i układali przedziwne historie. Pewnego dnia dziadek opowiedział małej o zdarzeniu, które wydarzyło się dawno temu, kiedy był bardzo młody.


   Miał wtedy około 25 lat, był pełen nadziei i pozytywnych myśli. W tamtym okresie każdego dnia zadawał sobie pytanie czy istnieje człowiek idealny. Uważał, że większość nas dąży do perfekcji, więc komuś powinno się to udać. A jeśli nikt jeszcze tego nie dokonał on będzie tym pierwszym. Legenda głosiła, że kluczem do osiągnięcia doskonałości są cztery kamienie zrodzone z żywiołów. Ogień, woda, ziemia, wiatr. Każdy, kto się z nimi połączy osiągnie to, czego pragnie. Mężczyzna poddał się ciężkim próbom czterech żywiołów i przeszedł je zwycięsko. Kamienie umieścił każde w osobnym woreczku by przypadkiem nie połączyły się bez jego wiedzy i wrócił do domu. Zanim przestąpił próg domu spotkał zalaną łzami żonę. Miała sen. Ten, kto osiągnie doskonałość stanie się częścią natury, a przestanie być człowiekiem, bo właśnie niedoskonałość leży w naturze człowieka i sprawia, że istota ludzka jest taka a nie inna. Żona bardzo go kochała i nie chciała stracić. Pragnęłaby pozostał sobą, w całej swej niedoskonałości. Więc na jej prośbę cztery kamienie spoczęły w drewnianej skrzynce zakopane właśnie pod tym dębem, pod którym tak często przesiadywał wiele lat później ze swoją wnuczką.


   Lata mijały. Dziewczynka dorastała aż stała się młodą kobietą. Była pełna marzeń, jednak nie czerpała radości z życia. Głęboki smutek wypełniał jej serce. Nie uczyła się tak dobrze jak by chcieli tego jej rodzice. Pięknością nigdy nie była i nie zapowiadało się na to, że kiedykolwiek tak się stanie. Zamartwiała się z wielu powodów nieustannie czując, że jej życiu brakuje sensu.
   Kochała swoich rodziców i najbardziej bolało ją to, że ich krzywdzi. Każdego dnia czuła, że ich unieszczęśliwia i że zasłużyli na lepsze dziecko.
   Któregoś dnia przypomniała sobie historię dziadka. Czy była prawdziwa? Tego nie mogła być pewna jednak postanowiła spróbować. Była to jedyna możliwość, aby uwolnić się od cierpienia, jej życie nabrało sensu, znalazła cel - odnaleźć magiczne kamienie. Wiedziała gdzie dziadek je ukrył, więc jeśli naprawdę istniały znajdzie je na pewno.


   Historia była prawdziwa. Były tam, każde w osobnym woreczku ukryte w drewnianej skrzynce. Dziewczyna wyjęła je i położyła przed sobą. Były piękne, każde w innym kolorze, każde w innej poświacie energii. Wzięła je w dłonie i z całej siły zapragnęła się z nimi złączyć. Chciała być idealna nie dla siebie, lecz dla swoich rodziców, nie pamiętała, że doskonałość wiąże się z utratą człowieczeństwa. I stało się. Od tej pory była częścią natury, jej duszą i ciałem, myślą i uczynkiem, radością i cierpieniem.
   Matka dziewczyny odchodziła od zmysłów. Jej kochana córka nie wróciła do domu, nie powiedziała nawet gdzie się wybiera. Co mogło się stać? Postawiono na nogi całą policję. Liczyła się każda poszlaka i ślad.
   Zatroskana kobieta czuła jakby czas zaciskał jej pętle na szyi. Siadała przed domem na huśtawce. Próbowała odszukać w myślach ostatnie wydarzenia. Może zrobiła coś nie tak? Przecież tak bardzo kocha swoją córkę! Wspomnienia krążyły w jej głowie bez celu. I wtedy właśnie poczuła na policzku muśniecie letniego wiatru. Mogłaby przysiąc, że delikatnie ją pocałował. Pomyślała przez chwilę, że jej dziecko jest blisko, tylko ona nie potrafi jej odnaleźć.


   Kolejne dni nie przyniosły żadnych rezultatów. Rodzice zaczynali wierzyć w coraz czarniejsze scenariusze. Czas mijał a oni nie mogli nic zrobić. Dni spędzali w ogrodzie czekając na jakąkolwiek wiadomość. Lubili to miejsce, piękno bijące z niego ochładzało ich myśli, było w nim coś dziwnego, coś doskonałego. Tak, to dobre określenie, bo taka właśnie jest matka natura.
Każdy dzień odbierał rodzicom cząstkę nadziei, nie zostało z niej już wiele. Jeszcze trochę a rozsypie się w pył i nie pozostanie z niej choćby najmniejszy ślad. Mama dziewczynki usiadła w fotelu próbując poukładać poszarpane myśli. Zamknęła oczy i usłyszała śpiew. Był to śpiew tańczącego płomienia świecy, który rozbijał się w tęczę na powierzchni wody w szklance. Ogień i woda - pomyślała - dwie przeciwności a jednak są jednością w tajemniczej naturze.
Wszystko jest nie tak jak trzeba - myślała dziewczyna - Mówię do rodziców, staram się im przekazać jak bardzo ich kocham, ale oni mnie nie rozumieją. To wszystko, dlatego że jestem częścią natury, człowiek nie jest w stanie zrozumieć tego, co idealne, bo niedoskonałość leży w jego naturze. Teraz będę sama, niezrozumiała, chciałam przybliżyć się do tych, których kocham, a oddaliłam się od nich. Ujawniałam się w każdej cząsteczce natury. Całowałam przez wiatr, mówiłam przez ziemię, byłam pierwiastkiem wody, śpiewałam ulubioną pieśń mojej matki płomieniami ognia. Wszystko na marne.

Gdyby dziewczyna wiedziała jak bardzo rodzice kochają ją za to jak jest nigdy w życiu nie szukałaby kamieni. Jednak bardzo chciała ich uszczęśliwić. Czy zrobiła wszystko, co w jej mocy? Myślę, że nie. Wystarczyłoby, że byłaby sobą.

strega63   
sty 12 2016 Nikt nie udowodnił sensu życia I nikt nie...
Komentarze (0)

AUTOSTOPOWICZE-WIDMO...
„Była ponura pogoda. Tego dnia padał deszcz. Jadąc sobie samochodem do domu po pracyzatrzymała mnie kobieta. Cała mokra. Zapytałem ją dokąd chce jechać. Mruknęła coś pod nosem, że do miejscowości Adamów. Akurat było to po drodze, więc zabrała się ze mną. Staruszka poprosiła mnie abym pojechał szybciej, gdyż jej mąż czeka na obiad, a ona wraca właśnie z zakupów. Dojeżdżając na miejsce zapytałem ją o numer domu w którym mieszka. Odpowiedziała drżącym głosem, podając adres. Gdy dojechaliśmy na miejsce, zatrzymałem się przy mieszkaniu. Odwróciłem się, by zapytać i upewnić się, czy to ten dom, kiedy ku memu zdziwieniu kobiety z tyłu nie było. Wysiadłem z samochodu, by sprawdzić, czy nie wymknęła się ukradkiem. Nikogo nie było. Poszedłem do domu w którym mieszka. Otworzył mi starszy mężczyzna, któremu powiedziałem o kobiecie. Stwierdził, że mieszka sam. Ja mu powiedziałem, że jechała ze mną kobieta, która twierdzi, że tu mieszka. Opisałem mu nawet jej wygląd. Starszy człowiek powiedział mi wtedy, że była to zapewne jego żona, która od 4 lat już nie żyje. Zginęła w wypadku, potrącona przez samochód, wracając z zakupów. Dodał jeszcze, że nie jest to pierwszy taki przypadek. Byłem piątą osobą wiozącą ze sobą jego zmarłą żonę…”             
 


 
Tak właśnie opisuje zdarzenie pewien mężczyzna, który zaręcza, że zabrał tego dnia staruszkę, która po przyjeździe do domu dosłownie rozpłynęła się w powietrzu. Można by rzec, że ludzie mają na tyle bujną wyobraźnię, że potrafią różne rzeczy wymyślić, ale relacji podobnych przypadków jest znacznie więcej i zdarzenia te posiadają rażąco podobne cechy.
Osoby takie pospolicie nazywane są „autostopowiczami widmo”. Początkowo zjawisko było dosyć upowszechnione w Stanach Zjednoczonych. Obecnie doniesienia przypadków „autostopowiczów widmo” jest wiele i występują one niemal na całym świecie. Czyżbyśmy mieli do czynienia z typową historyjką Urban Legends? Możliwe, ale chyba każdy z nas czasem lubi posłuchać tego typu opowieści z dreszczykiem…



W każdym przypadku historia jest niemal identyczna: jadąc samochodem kierowca zatrzymuje się, zabiera tajemniczego osobnika, który za moment rozpływa się w powietrzu zostawiając szereg pytań bez odpowiedzi…„Autostopowicz widmo” to najprawdopodobniej duch zmarłej osoby, która zginęła śmiercią tragiczną, będąc najczęściej ofiarą jakiegoś wypadku drogowego. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że już nie żyje, więc stara się dotrzeć do domu chcąc spotkać się z rodziną bądź załatwić jakieś niedokończone obowiązki. Jednakże po dotarciu na miejsce znika, gdyż brakło mu energii, którą zużył w dużym stopniu w celu ukazania się kierowcy. Niektórzy sądzą, że duchy „autostopowiczów widmo” są świadomi swojej śmierci, jednakże chcą wrócić do domu, bo czują tęsknotę i rozpacz rodziny spowodowane ich śmiercią, bądź mają jeszcze jakąś ważną sprawę do wyjaśnienia, gdyż za życia nie zdążyli jej zrealizować. Prawie 90% przypadków ma miejsce podczas niesprzyjających warunków atmosferycznych, gdy pada deszcz, śnieg lub widoczność jest słaba z powodu gęstej mgły, jednakże istnieją przypadki doświadczenia takiej sytuacji w warunkach sprzyjających. Dowodem na autentyczność doniesień ma być to, że nieznajomy pasażer zwykle zostawia po sobie jakiś znak w postaci zmaterializowanego przedmiotu (np. chustkę, pierścionek, bransoletę, zegarek), który należy do zmarłej osoby. Przedmioty te są najczęściej rozpoznawalne przez osoby z rodziny, do których „autostopowicz widmo” tak bardzo chciał dotrzeć. Czasem przedmioty należące do kierowcy znajdujące się w aucie znikają niespodziewanie wraz z nieznajomym podróżnikiem.


strega63   
sty 12 2016 Bajka o "Czerwonym Kapturku"
Komentarze (0)

Kręta jest ta ścieżka niczym w kłębku sznurek
ach! posłuchać ptasząt? zgubi mnie finezja!
Nie wiem skąd ta nazwa Czerwony Kapturek
w gajówce mi powie ma Babcia Poezja.

Taki leśny spacer nie jest dla mnie pierwszy
i Wilka Poetę już raz przechytrzyłam
w prezencie dla babci niosę koszyk wierszy,
które dla pociechy serca nakreśliłam.

Wtem las gdzieś zaszumiał, nadciągnęła burza
przyniosła pioruny i strachów bez liku,
zza świerkowych krzaków znów Wilk się wynurza
- pokaż no Kapturku co masz w tym koszyku.

Nie taki Wilk straszny jak jego malują
wyciągnął mi wierszyk, przeczytał, niestety
- co też teraz ludzie zwykle wypisują
phi.. to nie sonety ale zwykłe bzdety.


Już jestem zgubiona, chwyta mnie panika
jak wszystkie przeczyta będzie maskarada
lecz nagle spostrzegłam jak wśród zagajnika
ze strzelbą u boku leśniczy się skrada.

I wnet głośno krzyknął - Dosyć tego Wilku!
niechaj panna pisze to co tylko czuje,
bo będziesz uciekał z ostrym śrutem w tyłku
jak cię swoją strzelbą zaraz potraktuję!

Wilk zwiewa do lasu by ogon ocalić
my z panem lesniczym zostaliśmy sami.
-Niech panna pozwoli się sobie przedstawić
jam leśniczy Szczurek - szurnął obcasami.

Gdy Wilka pogonił bardzo mi ulżyło
- ja też piszę wiersze - powiedział pan Szczurek,
tak jakoś znienacka słońce zaświeciło,
że zaczął rozpinać zielony mundurek.

Niewinnie do buzi wsadziłam paluszek
- ma Bacia Poezja kocha wszystkie wiersze-
do tego uniosłam leciutko fartuszek
- a najbardziej ceni te pierwsze, najszczersze.

Dokąd wszystko zmierza wprost nie chciałam wiedzieć
- dziewczątko gotowe - pomyślał zaś Szczurek.
- Tylko mój leśniczy proszę mi powiedzieć
dlaczego mi mówią Czerwony Kapturek.


Z tego wyjasnienia będziesz mieć uciechę,
nie będę ukrywał, że mam w domu żonę
co teraz zrobimy wcale nie jest grzechem
lecz najpierw mi pokaż te stringi czerwone.

Przytaknęlam glową i zdjęłam fartuszek
bo jak seks wygląda ciekawość mnie zżera
decyzję podjęłam jak mi musnął brzuszek
komu trzymać cnotę jak znam bohatera?

Dowiedziałabym się skąd wziął się "czerwony"
lecz nagle wyskoczył Jelonek z rogami:
- wybacz drogi Szczurku i zwiewaj do żony
nie taka umowa jest między bajkami.

I dalej po lesie chadzam z wierszykami
od czasu do czasu powspominam Szczurka
bo zakwitła przyjaźń pomiędzy panami
a wy dalej macie swojego Kapturka.

strega63   
sty 12 2016 Na ziemi nie ma pus­tych miej­sc.
Komentarze (0)

Czy wszys­tko po­zos­ta­nie tak sa­mo, kiedy mnie już nie będzie? Czy książki od­wykną od do­tyku moich rąk, czy suk­nie za­pomną o za­pachu mo­jego ciała? A ludzie? Przez chwilę będą mówić o mnie, będą dzi­wić się mo­jej śmier­ci – za­pomną.

Nie łudźmy się, przy­jacielu, ludzie pog­rze­bią nas w pa­mięci równie szyb­ko, jak pog­rze­bią w ziemi nasze ciała. Nasz ból, nasza miłość, wszys­tkie nasze prag­nienia odejdą ra­zem z na­mi i nie zos­ta­nie po nich na­wet pus­te miej­sce.

strega63