Komentarze (0)
Czas składania życzeń. Tik, tak, już czas prezentów, przytulania i świateł. Zimno.
I co mogę napisać osobie, której poznałam historię życia, a codzienność - zaledwie jednego dnia? Właściwie albo nic, albo wszystko naraz. Nie da się zawrzeć cudu w kilku zaledwie zdaniach, gdy nie istnieje nawet namiastka wspólnego słownika. Człowieka można objąć ciepłem zrozumienia dopiero, gdy sam otworzy usta i ramiona. Więc, gdy jedyne co jest dostępne, to koślawe wyobrażenia, niepewne przewidywania co do danej natury, jak można paru słowom nadać wartość niby pokarmu dla głodującego, niby koca - zamarzającemu; jak sprawić, by nie minęły wraz z zachodem słońca, lecz by grzały nawet bez wchłaniania kwantów z promieni?
W takiej chwili jak ta, nie ma nawet skąd czerpać inspiracji. Żaden z krótkich, ni długich listów, nie wymknie się spod powiek adresata. I pomysł, gdzie ten pomysł, jak zacząć, o czym zacząć, do czego zmierzać... Czasem nawet takie bolesne ukłucie da się odczuć w sercu, kiedy miast ciepła odklepuje się banały, byle tylko przerwać niezręczność ciszy...
W takiej chwili jak ta przeplatają się bezradność z naiwnością. To wzlata, to opada chęć próbowania. Rozumienia. W krótkim momencie składania życzeń, nadrobienia wszystkich godzin, w których nic nie zbliżyło do siebie dwu istot, jednej milczącej teraz z racji przyjętej roli słuchacza, drugiej zaś, z drobnego, subtelnie drażniącego wstydu, że to - te słowa - że to jest tylko tyle...
Piszę więc w więcej niż kilku zdaniach. Tłumacząc troszkę siebie. Być może... i to na początek wystarczy. Gdy to ja otworzę ramiona.