sty 07 2016

Taniec cieni...


Komentarze: 0
Cisza. Każdy wie co to cisza.. prawda? Do czego mogłabym  ją porównać.. To tak jakby obudzić się w środku nocy... Stan pomiędzy jawą a snem... Stan w którym leży się jeszcze w łóżku i słucha, słucha ciszy. Czy ktoś kiedyś zastanawiał się jak piękna jest cisza ? Przy zgiełku ulic, wrzasku przechodniów, hałasie samochodów... Dopiero w środku nocy... Potrafimy docenić ciszę. W taką atramentowa noc. Księżyc już dawno schował swoje oblicze za gęstym kożuchem z chmur...

Tę atramentową noc rozświetlał nikły promień świecy. Lekko tańczył na końcówce knota. Płomień co rusz zmieniał barwę i rozmiar. To podskakiwał to znów zamierał. Przechylał się we wszystkie strony. Czarny wosk spływał powoli po delikatnych jeszcze twardych woskowych ściankach. Płomień coraz bardziej zagłębiał się w szeroką świecę, tak jakby chciał się schować i zatrzymać dla siebie tę cząstkę światła, która była mu tak droga... Lekko podskakiwał poruszany niewidzialnym wiatrem. Maleńkie strużki dymy tańczyły w powietrzu wkładając się w fantazyjne wzory. Wokół unosił się przyjemny zapach stopionego wosku... Świeca, jedyne źródło światła stała na środku pokoju. Podrygujący w swym makabrycznym tańcu płomień rzucał finezyjne cienie na ściany pokoju, a te układały się w dziwne kształty, które jedynie chory umysł mógłby rozróżnić. To zbliżały się to znów oddalały. Była tam ciemna postać falująca lekko na ścianie , wyciągająca swe dłonie, pomarszczone przez zagięcia tapet ku świecy, by zdusić płomień, iskierkę życia. Obok piętrzyło się drzewo, chore, powykręcane. Mogło się wydawać, że jego gałęzie rozwijają się by zaraz, wraz z podskokiem świecy, opaść na ziemie i.. zniknąć. - Najprościej jest zniknąć.. Zostawić wszystko i zniknąć. - szepnął głos... Drzewo również zdawało się wyciągać gałęzie w kierunku świecy, która jakby zalękniona, panicznie broniąca swej iskierki - uciekała. Płomień tańczył, uciekał we wszystkie strony. Cień jego iskry zatrzymał się na pomarszczonej barwnej płachcie zwieszonej z sufitu. Chwile zmagał się sam z sobą... Zakotłował się, wdał się w bójkę... Sam z sobą, falował, rozrywał się, by znowu się zrosnąć w jedną całość. Cień wyglądał jakby chciał chwycić, zerwać ten kawał materiału... Powoli powstawał kształt ... Dłonie - kolejne palce wyłaniały się z mroku, demonstrowały swe istnienie na płachcie. Palce - pierwszy, drugi, trzeci.... Kolejna dłoń, kolejne palce, i kolejna... I kolejna... Dziesięć dłoni, sto, tysiąc.... Płomień zmalał... Zatańczył, uciekł... Teraz ten malutki ogieniek, namiastka domowego ogniska rzucał światło na małą wenecką maskę wiszącą na ścianie. Biała za dnia twarz teraz mieniła się mnóstwem kolorów , tak jakby była lustrem, odbijała kolory płomienia. Jej pulchne policzki co rusz zmieniały barwę... Czerwone, żółte, pomarańczowe... niebieskie ? Puste , pokryte cieniem oczodoły oglądały pokój, oglądały to przedstawienie. Cień biegał sobie po masce... Lekko uniosła się brew... Łza na lewym policzku zdawała się spływać... Maleńkie , czerwonawe usteczka zdawały się ściągnąć... Maleńki nosek, zmarszczył. Maska na chwile przymknęła powieki... Co cień może uczynić ze zwykłych rzeczy? A gdyby maska naprawdę ożyła? Płomień zmalał ponownie. Teraz walczył z niewidzialnym wiatrem, z tysiącem dłoni, rękami przybysza, z gałęziami drzewa..... Walczył o przetrwanie.. O swój szept. O strużkę dymu, o światło. Cień toczył własną walkę. Na niewielkim suficie, na czterech ścianach... Które z nich wygra? Cień czy Płomień?



strega63   
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz