SYNONIM ZŁA - STRZYGOŃ ...
Komentarze: 0
Potworne boleści przeżywałam, gdy dowiedziałam się, iż mój najukochańszy z mężczyzn, jedyny, który wykradł mi serce i napawał radością, Jan, został wydalony z mojego domostwa... Nie rozumiałam, dlaczego moi rodzice tak się go bali, tak nienawidzili i chcieli za wszelką cenę nas rozłączyć. Udało im się na początku, jednak czy zdawali sobie sprawę z faktu, że moja dusza potwornie cierpiała?...
Nie jestem pewna, dlaczego tak zrobili; mimo iż żyjemy w XIX wieku, moja rodzina nadal wierzyła w zabobony, demony i złe duchy, znane od ponad tysięcy lat na polskiej ziemi. Nie wiem, w czym im przeszkadzał mój chłopak... Jednak stało się; o godzinie dwudziestej drugiej, gdy ciemne niebo zasłoniło całe miasteczko, Jan odszedł, ostatni raz całując moje smutne od łez usta...
Strzygoń â tak go nazywali, ale co to w ogóle jest? Nie chciałam wiedzieć, nie interesowało mnie to aż nadto, mało tego â wyrzucałam z mojej głowy wszelkie złe myśli o moim ukochanym. Bo przecież, czymże im tak zaszkodził? Pomagał mi, kochał z całego serca, był w chwilach smutnych i radosnych, był przy mnie zawsze...
Nie chciałabym mówić o nim źle ale przez to co mi zrobił, do czego doprowadził i jak mnie zranił, opowiem historię, która na zawsze odmieniła moje życie. Straciłam rodzinę oraz ukochanego, który okazał się potworem, nadal mieszkającym w moim rozpalonym dla niego sercu...
Dochodziła godzina dwudziesta trzecia, gdy wszyscy z domowników â wraz ze mną â szykowali się do głębokiego snu. Lekki wiatr porywał liście z drzew, jednak temperatura powietrza nie była niska â było nad wyraz ciepło, w końcu rozpoczynało się lato.
Od paru tygodni, odkąd odszedł Jan, co wieczór za oknem, na jednej z gałęzi drzew widywałam sowę; była piękna w swym wyglądzie, uwielbiałam patrzeć na jej jasne oczy, które niebywale przypominały mi mojego ukochanego. Przez moment myślałam, że Jan popełnił samobójstwo, i teraz ujawnia mi się pod postacią ptaka, jednak nie chciałam tak myśleć, płakałam na samą myśl o tym.
Kilka dni po odejściu zdarzały się także dziwne rzeczy w moim domu; słudzy gwałtownie chorowali na gorączki, moja mama przeżyła wylew, a ojciec zginął w wypadku samochodowym... Legendy o tajemniczych nawiedzających unosiły się z ust przesądnych sąsiadów i znajomych, a ja â nie wierząc w te bzdury â sądziłam, że taka jest kolej rzeczy, co los nam przyniesie.
Pewnej zimnej nocy, gdy lekko przeziębiłam się wcześniejszego dnia, owa sowa, która przybywała co noc, wtargnęła do mojego pokoju, siedząc nieruchomo na szafie. Od razu przypomniałam sobie swój ulubiony wiersz Edgara Poe, jednak â czemu miałby to być diabeł?
Krukiem zapewne sowa nie była, jednak pewną cząstkę grozy w mojej duszy przeżywałam; tajemniczy strach ogarniał cały mój umysł, bojąc się aż nadto o swoje życie. A przecież to zwykła sowa, która wleciała przez otwarte okno...
Mówiąc do ptaka, ten zniknął jak duch we mgle, po czym â na jego miejscu â ujrzałam stojącego przed moim łożem Jana. Skóra jego blada niczym mgła, oczy nadal tak samo piękne, zielone, i ten głos, którym do mnie przemawiał...
Byłam najszczęśliwszą kobietą na ziemi, widząc znowu swojego wybranka serca. Byłam tak podekscytowana jego pieszczotami, zabawami, humorem i tym, że jest, iż zapomniałam, jak tutaj się znalazł.
Minęło kilka godzin, póki nie ukołysał mnie o snu. Obiecał, że zostanie przy mnie do rana, tak więc sądziłam, iż budząc się ujrzę go znowu u swojego boku, jak to bywało niegdyś... Myliłam się.
Wtem moja matka, kilka dni później, umarła, a służba odeszła; pozostałam sama jak palec z wielkim domostwem, a na pogrzebie rodzicielki â płacząc â po raz kolejny ujrzałam w dalekiej odległości Jana, uśmiechającego się do mnie. Mimo ponurej chwili, strasznej straty, nie myślałam o matce, tylko o nim...
Przypominając sobie to, serce się kraje, jednak cóż mam czynić? Mój mężczyzna powrócił do mnie, i zamieszkaliśmy razem. Nigdy więcej nie spotkałam sowy, jednak chcąc wiedzieć, jak to robił, zmieniał temat, ukrywając prawdę o sobie.
Minęło kilka miesięcy, odkąd zżyliśmy się niemal jak małżeństwo; wszystkie domowe obowiązki wykonywaliśmy razem, chodziliśmy na randki do kina, parków, na zabawy, do dyskotek, podróżowaliśmy, ciesząc się sobą nawzajem. Dopóki nie usłyszałam potwornej prawy z ust kochanka.
Pewnego wieczoru, siedząc razem przy kolacji, ujrzałam w kuchni matkę; przerażona odsunęłam się od stołu, i zupełnie tracąc mowę, jak sparaliżowana tylko dłonią pokazałam ducha Janowi. Ten, zupełnie nie poruszony, spojrzał na nią, po czym powrócił do posiłku. Matka zniknęła, rozpływając się we mgle, a ja nieco spokojniejsza, ale nadal przestraszona także powróciłam do kolacji. Natłok myśli nie potrafił spokojnie przemyśleć owego zdarzenia; duch, matka, co to znaczy? Dlaczego Jan tak obojętnie zareagował? Musiałam to z nim wyjaśnić.
Opowiedziałam mu, co sądzili o nim rodzice, jak go nazywali i o sytuacjach, jakie miały miejsce po jego odejściu. Jan stał się nieco zmieszany, jakby trochę przestraszony, jednak nie powiedział nic. Nadal wpatrzony był w swój pusty talerz.
Zadziwiło mnie jego zachowanie; po chwili usłyszałam, że jest to prawda â âTak właśnie, jestem Strzygoniem skarbie.â Zamurowało mnie. Rzuciłam talerzem o ścianę, i odeszłam od stołu, biegnąc rozpłakana do sypialni.
Jak dziewczynka wylewałam emocje całą noc, myśląc o tym, że to właśnie przez niego straciłam całą swoją rodzinę. Nie potrafiłam wyobrazić sobie życia bez niego, ale musiałam zdać sobie sprawę, że to właśnie dzięki Janowi zostałam sama na świecie. Nie chciałam go stracić, ale nie mogłam się pogodzić z tym faktem. Musiał odejść z mojego życia...
Następnego dnia ujrzałam go po raz ostatni, gdy wyszedł smutny, cały blady z domu, i ruszył ku miastu. Od tej pory nie słyszałam jego głosu, nie czułam dotyku, jego bicia serca, jego uczuć. Odszedł, pozostawiając gorzką rozpacz po stracie wszystkiego, czego sam dokonał. Strzygoń, bo tym właśnie był, odbił się również na mnie â poroniłam, a kilka miesięcy później zachorowałam na zapalenie opon mózgowych...
Michał Jagiełło
Dodaj komentarz