Strach się bać Humoreska -Ona56
Komentarze: 0
Dziś będzie miło, bo noc bez gwiazd.
Szalonej zabawy nadchodzi czas.
Dobrze się bawię o nocnej porze,
a stary diabeł chętnie pomoże.
Potrzebna mi jest cynowa misa,
dwie zdechłe żaby i glizda łysa.
Oko zaskrońca i jedna żmija.
Dość! Już wystarczy , bo czas mój mija.
Dodam też wody i terpentyny.
Trzeba gotować aż dwie godziny,
skropić obficie sokiem sosnowym.
Zaczarowany napój gotowy.
Pić trzeba dużo, raczej powoli,
bo to gorące i przełyk boli.
Powiedział diabeł mój kumpel śliczny
- pamiętaj, skutek efemeryczny!
Skończyłam picie i rzecz się stała.
Jestem już inna, skarłowaciała.
Na nosie rosną aż trzy kurzajki,
piękną mam gębę do mojej bajki!
Mam starą kieckę, porwany welon.
Staram się zdążyć tuż przed niedzielą.
Bo to dzień święty, jasny, słoneczny.
I wszystkie wiedźmy dają kurs wsteczny.
Zabieram miotłę z porwanym włosem,
śpiewając sobie skrzeczącym głosem
Lecę do góry bawić się świetnie.
Bies się wystraszył i zaklął szpetnie.
Pierwszą nastraszę naszą „demonę”.
Powiem, że diabeł chce ją za żonę.
A potem puszczę swe perskie oko
i już na miotle lecę wysoko.
Nad światem cicho sobie pofrunę.
Kogo ja widzę? Znaną „balunę”.
Pomacham ręką w upiornym geście.
Lecz trzeba myśleć także o reszcie.
Dziś trochę chłodno, okryć się muszę.
Więc zrobię sobie zgrabny kożuszek.
Okryję garb swój ciepłym barankiem,
Właśnie dostrzegłam panią „krzemankę”.
Zawyję do niej swym dzikim głosem,
musnę po plecach paskudnym włosem.
Zobaczę u niej wzrok wystraszony
i ruszę dalej lotem szalonym.
Między księżycem a gwiazdami
ciągnie się jasność kilometrami.
To wolne miejsce – poezji nisza,
tam swoje wiersze wymyśla „Cii_sza”.
Zgrzytam zębami i strzelam zezem.
Odważna „Cii_sza” kij w rękę bierze.
Nie ryzykując z nią ambarasu
złapałam miotłę i zwiałam zawczasu.
- Nie będę bać się jakiegoś kołka!
Lepiej postraszę kpiarza „wiesiołka”.
Lecz trudno trafić do nieboraka.
O! Już lubelskie, odpocznę w krzakach.
Lecę nad blokiem, tam zgasły światła.
Moje straszenie to rzecz niełatwa.
Jest druga w nocy, jakby nie było.
W jednym okienku światło się tliło.
A tam „Lubelak” tak się zachrapał,
że suchość w gardle niemiłą złapał.
Poszedł się napić, ja głośno wołam
- wstawaj „Lubelak”, czas do kościoła!
Na wschodzie jasno, świtania pora.
Jeszcze postraszę chwilę „Vick Thora”.
Lecz ten mi mówi z uśmiechem krzywym
- kpię sobie z duchów, boję się żywych.
Robi się widno, koniec zabawy.
Na miotłę czeka diabeł kulawy.
Za tydzień może złapię natchnienie,
znów mą zabawą będzie straszenie.
Dodaj komentarz