Duch
Komentarze: 0
- Idziesz? – Zapytał mnie Anthony stojąc przy mojej szafce.
- Już. – Odpowiedziałem. Razem z tłumem innych uczniów podążyliśmy do szkolnej stołówki. Obiady nie były wyśmienite, ale gdy byliśmy głodni potrafiliśmy iść jeszcze po dokładkę. Wzięliśmy tace i dołączyliśmy do kolejki, która posuwała się ślimaczym tempem. Gdy w końcu dotarliśmy do kucharek dostaliśmy bezkształtną breję zwaną makaronem i dziwnie wyglądający sos. Cóż, lepsze to niż nic.
Podeszliśmy do zwykle znajdującego się przed nami stolika i wtedy ją zobaczyłem.
Dziś wyglądała wyjątkowo. Kręcone blond włosy spływały kaskadą na plecy, a niebieskie, bystre oczy patrzyły na osoby znajdujące się w pomieszczeniu. Na sobie miała zwykły czarny t-shirt i dżinsowe rurki. Ot, zwykły strój, ale na niej wyglądał niesamowicie. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Odwzajemniłem uśmiech, ale miałem wrażenie, że wyglądam jak idiota. Czyli jak zwykle. No dobra, nie było ze mną aż tak źle. Mam zielone oczy i dłuższe włosy, 180 centymetrów wzrostu i wysportowaną sylwetkę, to akurat zawdzięczam regularnym treningom w koszykówkę.
- Michael! Puk, puk! Jest tam kto? – Anthony zwrócił na siebie moją uwagę, czego on znowu chciał?
- Co? – Zapytałem.
- Pytałem o to, czy mamy jutro sprawdzian z trygonometrii, ale najwyraźniej byłeś w swoim świecie razem z nią.
Czy to naprawdę jest aż tak widoczne? Niemożliwe.
- Nie, nie mamy jutro testu. – Mówiąc to podniosłem wzrok na osoby dosiadające się do nas.
- Nie wierzę, że każą nam to jeść. – Sophie skrzywiła się. Zmrużyła brązowe oczy i wpatrywała się oczekująco w Anthony’ego.
- Fakt, nie wygląda zachęcająco, ale gdyby zamknąć oczy i zatkać nos, to dałoby się to skonsumować. – Chłopak przyglądał jej się spokojnie, ale pod fasadą skrywał zupełnie inne uczucie. Jak na dłoni widać było, że za nią szaleje. I z wzajemnością zresztą. Jeden tylko mankament niestety nie pozwala im być razem. A mianowicie: żadne z nich nie chce się do tego uczucia przyznać.
- Jak samorządowi idą przygotowania do halloween? – Usłyszałem pytanie skierowane w moją stronę przez Jamesa.
- Hmmm… Dobrze, mamy już zapewniony catering i napoje, jeszcze trzeba tylko zamówić dekoracje i je zamontować. – Odpowiedziałem. Skierowałem swój wzrok z powrotem na Caroline. Nie patrzyła już na mnie. Poczułem zawód.
Powoli powlokłem się po schodach do mojego pokoju. Przeszedłem przez drzwi i poczułem się zmęczony. Pstryknąłem przełącznikiem światła, omiotłem wzrokiem pomieszczenie i po raz kolejny zdziwiłem się na paradoks się w nim mieszczący. Jedną ze ścian pokrywały koszulki drużynowe, zdjęcia i półki z pucharami wygrane podczas meczy. Drugą jednak pokrywała jedna, wielka, wypełniona po brzegi półka z książkami. Od klasyki, poprzez kryminały, do fantastyki (którą, nawiasem mówiąc, najbardziej lubię). Znajdowały się tam powieści Tołstoja, Charlotte Bronte, Jane Austen, Dana Browna, Johna Marsdena, Trudi Canavan i wielu, wielu innych.
Moich kumpli zawsze dziwiło, że lubię czytać, ale to nie moja wina, ze odziedziczyłem to po rodzicach. Mama jest bibliotekarką, a tata pisarzem. Nie mówię, że ciągle tylko czytam, w końcu na imprezy też chodzę (nawet często), ale lubię to.
Spojrzałem w kierunku okna i zobaczyłem ją. Siedziała na swoim łóżku i przyglądała mi się. Sięgnęła po blok i marker. Szybko coś w nim zapisała i odwróciła w moją stronę. Mimo, że nie rozmawialiśmy werbalnie już dawno to utrzymywaliśmy ze sobą kontakt kartkowo-okienny. Kiedyś bardzo się przyjaźniliśmy, potem każde z nasz poszło swoją drogą, ja zacząłem chodzić na treningi kosza, ona na balet, śpiew i malarstwo. Miała talent.
Na kartce napisane było: „Co u Ciebie?”. Uśmiechnąłem się i sięgnąłem po leżące niedaleko puste, białe kartki i flamaster. Szybko nabazgrałem odpowiedź „Nic, a u Ciebie?”. Odwracając kartkę spojrzałem w niebieskie oczy Caroline i w mojej głowie pojawiły się obrazy, których wcale nie powinno tam być.
- No już, napisz jej, że maci się spotkać. – Usłyszałem dźwięk czyjegoś głosu, ale nikogo nie zobaczyłem. W pokoju nadal byłem sam, a drzwi na pewno zamknąłem. Jeszcze raz obejrzałem się, a przed moimi oczami pojawiły się dwa duchy. Chwila, chwila… Duchy?!
- Co tak patrzysz? Pisz! – Po raz kolejny do moich uszu dobiegł dźwięk, ale nie mogłem uwierzyć w to co widzę. Szybko odwróciłem głowę w kierunku dziewczyny w oknie domu obok. Przyglądała mi się tylko, więc pewnie nie widziała, że w moim pokoju są zjawy z zaświatów. Spojrzałem na kartkę przez nią zapisaną, napisała, że nic ciekawego, że przeprasza, ale musi się uczyć. Zasłoniła okna i ostatnie co widziałem to jej długie, kręcone blond włosy znikające za zasłoną.
- Kim, a raczej czym jesteście i co tu robicie?! – Wyszeptałem do dwóch duchów.
- Ja jestem Mary – mniejsza zjawa wskazała na siebie. – A to Matt. Przyszliśmy cię zmotywować do działania. Nie możemy patrzeć na to, jak się męczysz.
- Proszę?!
- To co słyszałeś. – Po raz pierwszy w tej absurdalnej sytuacji odezwał się duch-chłopak. Jego głos z pewnością musiał należeć do nastolatka.
- O mój Boże… - Wyszeptałem. Nie mieściło mi się to w głowie.
- No, no. Bóg nie ma z tym nic wspólnego. – Duchy powiedziały to równocześnie. A potem ogarnęła mnie ciemność.
To z pewnością mi się śniło. Za dużo kofeiny źle działa na człowieka. Zacisnąłem mocno powieki i przedłużałem chwilę, gdy będę musiał otworzyć oczy. Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden… Omiotłem spojrzeniem pokój i…
- No nareszcie. Już myśleliśmy, że nigdy nie wstaniesz. Czy nie sądzisz, że mdlenie jest niemęskie? – Usłyszałem głos Matt’a. Czyli to jednak prawda.
- To tylko mi się wydaje, to tylko mi się wydaje… - Zacząłem powtarzać jak mantrę, jednak zjawy nie znikały.
- Wiesz Mary, on chyba nie może uwierzyć, że my istniejemy.
- Potwierdzam, nie zaprzeczam. – Odpowiedział duch do którego zdanie było skierowane. – Słuchaj, teraz musimy już iść, ale jeszcze tutaj przyjdziemy.
Puf. Zniknęły.
Odetchnąłem z ulgą i spróbowałem wstać na własne nogi. To nie mogło być naprawdę. To na pewno naprawdę się nie zdarzyło. Na pewno, na pewno, na pewno. Bezsiły położyłem się na łóżku i zasnąłem.
- Wstawaj śpiochu! Szkoda dnia! – Usłyszałem nad uchem damski głos. Co?!
- To nie może dziać się naprawdę. – Wymamrotałem sennie i miałem nadzieję, że mam rację. Nie miałem. Duchy były w moim pokoju. – Czego chcecie? – Powiedziałem już całkiem rozbudzony.
- Tylko ci pomóc, nic więcej. – Zsynchronizowane jak szwajcarskie zegarki zjawy odpowiedziały jednocześnie.
- Nie potrzebuję pomocy.
- Owszem potrzebujesz.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak.
Podczas słownej sprzeczki zacząłem się ubierać. Duchy, chyba z przyzwoitości (przynajmniej tyle) odwróciły wzrok.
- Nie, nie potrzebuję. – Wziąłem do ręki plecak i otworzyłem drzwi. – Jak wrócę to ma was tu nie być.
Wyszedłem i trzasnąłem drzwiami. Szybko zahaczyłem o kuchnię, skąd porwałem przygotowane przez gosposię May śniadanie.
Cały dzień przeleciał beznadziejnie. Nie potrafiłem się nad niczym skupić. Dopiero na treningu humor i dobre samopoczucie wróciło. Zapomniałem o tej nienormalnej sprawie, bo moja uwaga skoncentrowała się na wrzuceniu piłki do kosza. Uderzanie przedmiotu o podłoże nadało rytm moim krokom, a bicie serca dopasowało się do niego.
- Ona patrzy! – Znienacka przede mną pojawił się Matt. Zaskoczony straciłem rytm, piłka nie odbiła się tak jakbym sobie tego życzył, wleciała mi pod nogi, a ja jak długi poległem na ziemi. Jakby tego było mało, to doświadczyłem uczucia przejścia przez ducha. Miałem wrażenie, że ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody.
- No to raczej nie pomoże ci w poderwaniu jej. – Matt rzucił krótko i zdematerializował się.
- Thomas! Co ty do cholery wyprawiasz?! – Krzyknął w moim kierunku trener, a ja usłyszałem gromki śmiech pozostałych chłopaków z drużyny.
- Nie było tak źle. – Anthony próbował mnie pocieszyć, ale nie bardzo mu to wychodziło. – No może oprócz tego, że jesteś, słyszę odbicia piłki, mrugam, a ty nagle leżysz na ziemi. – Powiedział i gromko się zaśmiał.
- Ale ty śmieszny jesteś. – Odparowałem z sarkazmem.
- Chodź, odwiozę cię do domu… - Nadal śmiejąc się poprowadził nas do samochodu. Mimo, że obaj mieliśmy prawko to on pierwszy dorobił się samochodu, skurczybyk.
- Jak tam dekoracje hallowen?
- Dobrze, a co? Jesteś chętny do pomocy? – Zapytałem. Co oni tacy dociekliwi ostatnio w związku ze świętem (o zgrozo!) duchów?
- Hm… Nic, nic. – Odrzekł szybko speszony i… Zaczerwienił się. Co? Anthony się zaczerwienił?!
- Mów. – Powiedziałem krótko, a on nie wytrzymał.
- ZaprosiłemnabalSophie. – Wyrzucił z siebie jednym tchem. Potrzebowałem chwili na rozszyfrowanie jego słów.
- No Stary, gratuluję, że w końcu się przełamałeś. – Już myślałem, że nigdy tego nie zrobi. – Zgodziła się?
- Nie uwierzysz, ale tak. – On naprawdę tego nie widział, że jej się podoba?
- No to jeszcze lepiej. – Poklepałem go po plecach. Szczęście, że do imprezy został tylko jeden dzień. W tym roku nie wybieram się z nikim. Nie miałem ochoty na towarzystwo żadnej dziewczyny, oprócz Caroline. Pech chciał, że ona umówiona już była z Paulem. Jak ja gościa nie cierpię!
Dojechaliśmy pod mój dom, wysiadłem, a Anthony odjechał do siebie.
Pary szły po czerwonym dywanie w kierunku sali balowej. Udekorowana była w sposób, że nie można było poznać, iż za dnia pocą się na niej setki uczniów. Czarny materiał udrapowany był na ścianach i, jakimś cudem, na suficie. W rogach stały „przerażające” potwory, z jednej strony sali ustawione były stoły i krzesła, z przodu było miejsce dla kapeli, która w tym roku dla nas zagra, największą część zajmował parkiet. Gdy pomieszczenie powoli się zapełniało ja szukałem tylko jednej twarzy. Jest! Dostrzegłem ją. Caroline ubrana była w długą, krwistoczerwoną gorsetową sukienkę, włosy upięła w misterny kok na głowie, na szyi miała czarną kolię. Wyglądała zjawiskowo.
Impreza zaczęła się na dobre, ludzie tańczyli i wygłupiali się. Niektórzy, tak jak ja siedzieli przy stolikach. W pewnym momencie dosiad się ktoś do mnie. Podniosłem wzrok i spostrzegłem, że była to Caroline. Już miałem się odezwać, gdy DJ zapowiedział jeden z wolniejszych kawałków. Nie pozostało mi nic innego, jak poprosić dziewczynę do tańca.
W połowie piosenki w mojej głowie pojawiła się myśl: „Zrób to!”. Caroline widząc co zmierzam wspięła się na palce, powoli przysunąłem swoje usta do jej warg. Gdy nasze ciała się zetknęły – odpłynąłem. Wszystkie myśli, oprócz jednej, odpłynęły z mojego umysłu.
- No nareszcie. – Usłyszałem w uchu głos Mary. Oderwałem się od Caroline i zmierzyłem duchy groźnym spojrzeniem. Na sekundę przeniosłem wzrok na dziewczynę obok mnie i spostrzegłem, że ona też wpatruje się w zjawy z groźnym błyskiem w oku.
- Matt, Mary! Co wy tu robicie? Przecież mówiłam, że ma was to nie być! – Krzyknęła, a duchy jakby się skurczyły.
- To ty o nich wiesz?! – Wypowiedziałem zdumiony.
- Oczywiście. To ja je do ciebie przysłałam.
Dodaj komentarz