CZAPKA.............
Komentarze: 0
Włóż ją, bo się przeziębisz – codziennie to samo. To zdanie żyje w mojej głowie własnym życiem. Odbija się raz o jedną, to znowu o drugą półkulę mózgu - niczym wróbel, który wpadł do pokoju przez otwarte okno i odbija się od ściany do ściany, nie potrafiąc odnaleźć powrotnej drogi. Jak to możliwe, że kobieta, która mnie urodziła tak mnie traktuje. Przecież ona najlepiej powinna wiedzieć co lubię, a czego nienawidzę. Wie, że nie znoszę barszczu ukraińskiego, flaków i wątróbki. To potrafi uszanować, ale tego, że nie lubię nosić czapki już nie.
„Załóż czapkę, bo zimno.”, „Włóż ją, bo się przeziębisz.”, „Jak nie będziesz nosił czapki, będziesz miał problemy z zatokami, katar albo zapalenie ucha środkowego.” Słyszałem to setki razy w ciągu piętnastu lat życia. Odkąd pamiętam, nie lubiłem nosić żadnego nakrycia głowy. Będąc małym chłopcem podobno stwarzałem z tego powodu problemy. Zwykle nosiłem wiązane czapki, bo inne zdejmowałem. Dla utrudnienia wiązano je na supełki, a nie na kokardki. Trzeba było ciągle je naprawiać, bo nie dało się ich rozwiązywać. Właśnie z tego powodu zimą ograniczano moje wyjścia na dwór do niezbędnego minimum. Moja mama zawsze tego pilnowała i robi to po dziś dzień.
Od dłuższego czasu, dla świętego spokoju, zacząłem zakładać czapkę przy niej. Zmieniło to – jesienią, zimą i wiosną - wychodzenie na dwór w koszmar. Spokój mam tylko latem. Tak czy inaczej znudziły mnie już te wszystkie mądrości na temat mojego zdrowia. Mam piętnaście lat i wiem co jest dla mnie zdrowe, a co nie. Szkoda, że moja rodzicielka uważa zupełnie inaczej. Wychodzę z domu w czapce i idę w niej do pierwszego zakrętu. Nikt nie wie jak wtedy cierpię. Nie to, że nie lubię mojej czapki, ja jej wręcz nienawidzę. Kiedy jest na głowie miażdży mnie frustracja. Czuję się jak przypalana pod szkłem powiększającym mrówka albo jak zgniatany obcasem pająk. Zwijam się z bólu i słyszę trzaski w głowie jakby ktoś ściskał mi pętlą czaszkę. Głowa rozpalona. Twarz, skronie i kark mokre od potu. Czapka kuje w głowę niczym drut kolczasty albo korona cierniowa… W końcu, dochodzę za zakręt. Mogę bezpiecznie ją zdjąć i uwolnić głowę. Ciężko było, ale dałem radę. Znowu. To się musi skończyć.
Kolejny poranek. Znowu spacer do szkoły, a na dworze plucha.
- Mamo, idę do szkoły – poinformowałem ją, po czym, stojąc przed nią, demonstracyjnie naciągnąłem na głowę czapkę. Mama zajęta była prasowaniem. Nawet nie zerknęła na mnie.
Już sięgałem klamki, kiedy zawołała:
- Załóż ją porządnie, bo inaczej się przeziębisz. Chyba nie chcesz mieć problemów z zatokami albo, nie daj Boże, zapalenia ucha środkowego… Wiesz, prawidłowe nałożenie czapki ma bardzo istotny wpływ na zdrowie. Przez głowę ucieka… - wyszedłem, bo dłużej nie mogłem tego słuchać.
Na chwilę przestało padać. W mojej głowie trwała wojna. Na szczęście zbliżałem się do zakrętu, gdzie można było już bezpiecznie zdjąć czapkę. Ten teren był poza zasięgiem oczu mamy. Rok temu, nieświadomy, że rodzicielka mnie obserwuje, ściągnąłem nakrycie przed nim. Po powrocie ze szkoły musiałem wysłuchać kazania na temat konsekwencji zdrowotnych związanych z nienoszeniem czapki.
Obecnie brałem udział w wojnie. Byłem spocony. Nieznośne trzaski w głowie stawały się coraz bardziej dokuczliwe. W dodatku ściskała mi ją niewidzialna pętla – jakby druciana pętla. Do oczu spływał pot. Coś nieubłagalnie kuło mnie w głowę. Mógłbym powiedzieć, że mam darmową akupunkturę, lecz w tej chwili nie było mi do śmiechu. Ja cierpiałem. Czułem się tak jakby imadło zgniatało mi czaszkę. Z każdą chwilą głowa bolała bardziej. Niewiele brakowało, by oczy wypłynęły z oczodołów. Do zakrętu pozostało jeszcze jakieś dwieście metrów. Nie wiedzieć czemu tym razem frustracja miażdżyła z większą siłą niż do tej pory. Niechybnie próbowała mnie zabić. Na zmianę było mi zimno i gorąco. Zamknąłem oczy i nie byłem już w stanie ich otworzyć. Nie wytrzymałem. Sięgnąłem ręką do czapki. Chciałem ją zerwać. Dłużej i tak bym nie wytrzymał. Bez rezultatu. Ani drgnęła. Była niczym przyszyta. Kiedy za nią ciągnąłem, czułem ból wyrywanych włosów i rozdzieranej skóry. Jakby ktoś oblał mi głowę wrzątkiem. Puściłem, ale po chwili, będąc już w ekstazie, ciągnąłem z jeszcze większą siłą. Uklęknąłem i krzyczałem, usiłując ją zerwać z głowy. Udało się. Na twarz popłynęła fala ciepłej krwi. Ostatkiem sił przetarłem oczy i dojrzałem w ręku, poplamioną na czerwono, kremową czapkę - doczepiony był do niej mój skalp. Straciłem przytomność.
Dochodziła północ, kiedy się zerwałem. Byłem w swoim pokoju w łóżku. Przecierałem oczy, by przegonić koszmar. Głowa nie bolała. Odruchowo przejechałem po niej dłonią. Włosów nie było. Wyskoczyłem z łóżka wprost do łazienki. To, co zobaczyłem w lustrze nie daje mi spokoju po dziś dzień. Zakręciło mi się w głowie, lecz nie zemdlałem. Musiałem przytrzymać się umywalki. Niedowierzałem temu co widziałem:
- Co jest? – pomyślałem.
Dopiero po opłukaniu twarzy zimną wodą dotarło do mnie, że koszmarne marzenie senne przywołało moją młodość. Straszną. Nigdy o tym nie opowiadałem. Nawet towarzyszka życia o tym nie wie. Nikt. Tylko ja i nieżyjąca matka. Ojca nigdy nie poznałem.
- Co się stało, kochanie? – żona zaspana stanęła w drzwiach łazienki.
- Nic takiego. To tylko koszmar – powiedziałem. – Przynajmniej tak mi się wydaje – pomyślałem i dla pewności jeszcze raz przejechałem rękami po głowie.
Tomasz Galek
Dodaj komentarz