Cmentarna brama...
Komentarze: 0
Jeny wiedziałem, że tak będzie. â jęknął Rafi. Był najmłodszy z nich wszystkich, ale nie, do niczego go nie zmuszali, on sam chciał im towarzyszyć.
- Cśś, przymknij się. â szepnął Bary â Patrz, tam coś jest !
Rzeczywiście, z krzaków, w których byli ukryci chłopcy widać było bramę cmentarną. Teraz coś się poruszyło w jej granicach.
- Ej, boję się. Po co my tu przyszliśmy⦠- Rafi momentalnie zmienił zdanie. Z łowcy zombie stał się znowu przestraszonym, dziesięcioletnim chłopcem. Spojrzał błagalnie na brata, lecz ten nawet nie drgnął. Podobnie jak Bary wpatrywał się w bramę. Ernest był o pięć lat od niego starszy i był jego idolem, wzorem. Rafi zawsze powoływał się na niego, robił to co on, nawet starał się jeść w tym samym tempie.
- Nikt Ci nie kazał, pamiętaj. â szepnął Ernest. Wiedział, że to nie najlepszy pomysł, żeby brać młodego, ale ten się uparł.
Coś przeraźliwie zaskrzypiało. Oczy chłopców powędrowały w okolice cmentarza. Przy bramie stało "coś", tak, "coś". To coś bardzo przypominało człowieka. Nosiło stary, rozsypujący się płaszcz i długie kalosze. Bary jednak stwierdził, że to nie możliwe, żeby to była istota myśląca. Zauważył bowiem, że to coś wali głową w bramę, co powodowało skrzypienie. Chłopcy bardzo się zdziwili , ale jednak żaden z nich się nie poruszył. Czekali. Istota nadal uderzała o bramę. W końcu chyba jej się to po prostu znudziło, bo w pewnym momencie po prostu przestała i udała się z powrotem na cmentarz.
Bary wyszedł szybko z kryjówki, ciągnąc za sobą młodego i dając znak głową Ernestowi, że powinny iść na cmentarz. Rafi się rzucał, nie uważał żeby był to aż taki genialny pomysł. Pomyślał sobie o ciepłym domu i o tym, jak późna jest godzina. Obawiał się również, że ich nieobecność zauważy w końcu ktoś z dorosłych. Poza tym wiedział, że wszystko jest lepsze od przebywania tutaj. Chłopcy nie mogli go przecież zostawić samego przed cmentarzem. Uścisk Barego stał się trochę silniejszy, lecz potem zelżał. Miał nadzieję, że Rafi zrozumie to wszystko bez tłumaczenia. Chyba zrozumiał, bo chodź ze zwieszoną głową, ale jednak poszedł za starszymi kolegami.
Ernest powstrzymał ich ruchem ręki. Podszedł parę kroków do przodu i nastawił ucha nasłuchując. Zdawało mu się, że słyszy jakieś jęki, lecz nawet jeśli je słyszał naprawdę, to teraz się nie powtórzyły. Dał sobie więc z tym spokój. Odwrócił się do kumpli i przywołał ich wzrokiem. Pokazał im duże ślady butów. Przyłożył swoją stopę do śladu i choć nosił numer czterdzieści, ten odcisk i tak był o jakieś pięć numerów większy. Chłopak zastanowił się przez chwilę. Myślał nad tym czy warto się pchać głębiej w tą sprawę, ale jeśli już tu przyszli, to chyba nie mogli tak po prostu zwiać.
Zagłębili się dalej w cmentarz, mijali groby. Na jednych paliły się znicze, na innych zaś nie było nic, były strasznie opuszczone i zapadnięte. Erniego nurtowały te myśli, ale przecież teraz nic nie mógł zrobić. Musiał iść i szedł. Prowadził resztę aleją do dużej kapliczki, w której jakiś tydzień temu pochowano senatora. Niedawno pytał się ludzi , czy w takich kapliczkach pali się światło w nocy. Ludzie go wyśmiali i stwierdzili, że jeszcze nikt chyba głupi na to nie wpadł, żeby trupowi przyświecać, a tym samym tracić cenne pieniądze. Światło w kapliczce jednak się paliło. Chłopak już nie wiedział, co ma o tym myśleć.
Podkradli się do małego okienka w kapliczce i zajrzeli przez nie. To co zobaczyli w środku wcale nie odpowiedziało im na nurtujące ich pytania, no i wcale im to nie pomogło. Nad otwartą trumną stał wysoki, elegancko ubrany mężczyzna. Odwrócił się od trumny i spojrzał w dół. Dopiero po tym geście chłopcy zauważyli ich "istotę", która uderzała głową w bramę. Mężczyzna w kaloszach klęczał teraz przed elegantem ze spuszczoną głową. Ten zaś pochylił się nad nim, coś mu szepnął. Podniósł się i laską, wyglądającą jakby była z lat siedemdziesiątych, podniósł podbródek mężczyzny. Ten spojrzał na niego. Strach wypełniał jego oczy. Ręce zaczęły drżeć. Elegant miał za to nieziemskie iskierki w oczach. Po chwili zabłysły jego kły, kiedy rozszerzył usta w uśmiechu. Rzucił się w dół i wbił zęby w szyję.
Chłopcy odsunęli się w popłochu od okienka. Popatrzyli się na siebie i bez słowa pobiegli aleją w kierunku bramy.
Angelika Stec
Dodaj komentarz