Archiwum lipiec 2016


lip 22 2016 Lustro...
Komentarze (0)

Izabela otworzyła oczy i spojrzała na zegar. Dochodziło południe. Wstała z łóżka, zrzuciła nocną koszulę i naga, udała się przed lustro. Widok w zwierciadle zmroził jej krew w żyłach. Każdego dnia było coraz gorzej. Wyobrażenie tego, co ujrzy za tydzień, miesiąc, rok, wywołało dreszcze na całym ciele. Przed oczami przeleciały obrazy, jak z najgorszych koszmarów. Walcząc z obrzydzeniem, postanowiła po raz kolejny, zmierzyć się z lustrem. Od głowy do stóp, dokładnie obejrzała swoje ciało.
Długie, kręcone, kruczoczarne włosy przypominały obślizgłe węże, które spływając po szyi i ramionach, próbowały uwolnić się z więzów cebulek, trzymających je na skórze czaszki. Z nalanej twarzy spoglądały na dziewczynę małe świńskie, czerwone oczka. Dwa zarumienione policzki przylegały do bezkształtnych warg. Izabela otworzyła usta, wystawiła żółty język i zbliżyła twarz do lustra. Widok stada wijących się larw, czerw i pędraków wychodzących z gardła, spowodował nagły odruch wymiotny, który z trudem udało się opanować.
Potrójny podbródek i masywny tułów były jak przekleństwo, zakrywając miejsce, gdzie powinna znajdować się giętka, łabędzia szyja.
Jak wiele Izabela dałaby, aby dwa obleśne, zwisające worki, zamieniły się w okrągłe i jędrne piersi. Na fałdzie, sterczącej wokół pasa, stworzyły się zrogowacenia, z licznymi krwawiącymi bruzdami. Z ogromnych przedramion wystawały stosunkowo niewielkie dłonie. Dziewczyna podniosła rękę na wysokość twarzy i spojrzała w zwierciadło. Palce zamieniły się w wijące, ocierając o siebie w szaleńczym tańcu glisty. Izabela zawiesiła wzrok na miejscu, w którym powinno znajdować się łono. Zamiast czarnych włosków ujrzała skórę, zwisającą z brzucha, łączącą się z grubymi udami. Krzywe i pulchne nogi z trudem utrzymywały ciężar ciała.
Nagle na łydce pojawiła się ciemna plama, która z ogromną prędkością zaczęła pochłaniać zdrową tkankę. Gnijąca, czarna skóra objęła całą nogę, przechodząc w górne partie ciała. Pojawiły się rany z obślizgłą brunatną breją.
Izabela poczuła jak zawartość żołądka podchodzi jej do gardła. Rzuciła się w kierunku łazienki, sąsiadującej z pokojem. Nachyliła się nad ubikacją i zwymiotowała. Jeszcze kilka miesięcy temu musiałaby żołądkowi pomagać, aby zwrócił zawartość. Dziś, było dużo łatwiej wywołać torsje. Wystarczyła kilkuminutowa sesja przed lustrem.
Miłosny akt z klozetem dobiegał końca, kiedy rozległo się stukanie do drzwi pokoju. Chwilę później Izabela usłyszała znajomy głos.

 


- Dziecko, otwórz. Dobrze się czujesz? – w głosie kobiety słychać było troskę i rozpacz.
- Idź sobie, mamo. Wszystko… w porządku. – dziewczyna wytarła twarz ręką, wstała i udała się w kierunku wanny.
- Wyjdź córciu, błagam cię. Tak bardzo się martwimy.
- Chcę wziąć kąpiel – rzuciła dziewczyna. - Jeśli odejdziesz, zjem śniadanie. Całą bułkę.
- Dobrze Izuniu. Zejdź do nas na dół, jak się wykąpiesz. Wiesz, że cię kochamy. Jesteś dla nas wszystkim.
- Tak mamo, wiem. – Wdrapanie się do wanny, było dla dziewczyny nie lada wysiłkiem. Dysząc i sapiąc usadowiła się wygodnie. Odkręciła wodę.
Żółta skóra obleczona na kościach wyglądała tragicznie. Kolana i łokcie były najgrubszą częścią ciała Izabeli. Drobniutkie stopy i dłonie z doskonale widocznymi meandrami żył, mogłyby służyć studentom medycyny do nauki anatomii. Wyschnięta, cienka jak pergamin, przesuszona skóra twarzy, wyglądała jakby ktoś siłą naciągnął ją na czaszkę. Wystające żebra i zapadnięty brzuch dopominały się o jedzenie. Podkrążone oczy spoglądały obojętnie w jeden punkt.


Ręka dziewczyny powędrowała pod wannę. Błysnęło ostrze kuchennego noża.
Woda, lejąc się szybkim strumieniem, napełniała wannę.
Największym pragnieniem Izabeli było już nigdy więcej nie oglądać lustra. I siebie w nim. Doskonale wiedziała, co zrobić, aby marzenie to urzeczywistnić.
Bez życia obserwowała, jak przezroczystą wodę, pochłania purpurowa plama krwi. Przymknęła zmęczone oczy. Nagle poczuła, jak na brzegach wanny pojawiły się małe wypustki, które stopniowo zamieniły w ogromne, zniszczone próchnicą zęby. Czerwony jęzor wynurzył się z wody, chwytając kruche ciało dziewczyny. Nawet nie zdążyła krzyknąć. Trzasnęły łamane kości, kiedy ogromne kły zamknęły się w stalowym uścisku.

strega63   
lip 22 2016 Kociarze...
Komentarze (0)

Kiedy księżyc wędruje nad miastem
i rysuje na szybach witraże,
z małych domków i z garsonier ciasnych
w nocny rejs wyruszają kociarze.

Suną cicho, nie wychodząc z cienia
lecz dokładnie obchodzą swoje włości,
niosąc torby pełne jedzenia,
niosąc serca pełne miłości.

Za dnia siedzą przyczajeni w ukryciu
i wieczora czekają cierpliwi
na banicję skazani w życiu -
niedzisiejsi, niemądrzy, nadwrażliwi...

Ich jest inny świat poza światem
bankomatów, pośpiechu, przemocy -
tam, gdzie nocą płoną jasnym światłem
pośród gwiazd życzliwe, kocie oczy.

Ja nie zmuszam cię, abyś ich kochał,
starczy, żebyś nie był nieżyczliwym -
więc nie stawaj, proszę, na drodze,
tym dziwakom, tym nadwrażliwym...

Kot nie musi być obiektem twoich marzeń,
możesz nawet nie starać się pomóc,
nie przeszkadzaj, proszę, kociarzom,
gdy zmarznięci wracają do domu...

Dla nich ptak przerywa śpiewem ciszę,
i w ich oczy pies spogląda wiernie,
ich prowadzi święty Franciszek,
by swych stóp nie ranili o ciernie.

K. Ryrych

NIEWAŻNY ANIOŁ

Jeśli ktoś często podróżuje wieczorem tramwajem 1 lub 22 może ją spotkał. - Co pomyślał ?
Dziwaczka jakaś … albo gorzej … Postać starszej pani w zaniedbanej kurtce zajmuje niewiele miejsca, za to brzęczące słoikami siaty jakie dźwiga, cztery razy więcej.
Między dobrem a złem jest szczelina. Pani Ania w niej trwa.
Ratując bezdomne koty. Przeganiana, wyszydzana, obrażana. Nie ma sił. Ma tylko serce, a w nim przekonanie, że te sponiewierane głodne kociny czekają.
Dreszcz przeszywa, gdy widzisz jak pędzi z kocim jedzeniem w słoikach.
Ciężar ponad siły kulturysty i pytanie: dlaczego ty sam nie potrafisz dać choć odrobiny poświęcenia? Często wraca po nocy, nie ma czasu czuć bólu stawów, bo jutro będą na nią czekać koty.
Koty obojętne światu. Niczyje. Cierpiące pogardę, chore, dla których Ona jest życiem ….
Przecież świat to my … przyzwoici zdrowi, silni. Eleganccy i dobrzy. Nie mamy czasu. Nawet zatrzymać się obok śmietnikowego głodnego, próbującego przetrwać nieszczęścia.
Ktoś na pewno coś zrobi... wierzymy dopóki nie zniknie.
Przetrącony przez osiedlowego aktywistę, od likwidacji największych wrogów ludzkości, jakimi zdaniem bezkarnych głupców, są bezdomne, porzucone koty.
Niedługo kolejna wiosna, która rozsypie wokół maleńkie bezdomne kocięta bezdomnych kotek i rozmnażaczy, nie sterylizujących swych zwierząt, nie mających dla ich konania żadnej litości.
Kto z nas się zatrzyma? Kto wysterylizuje choć jedno kocie nieszczęście ?
- Potem… - mówimy zazwyczaj. Czyli nigdy…
Pani Ania nie wyzbiera ich cierpienia. Między pogardą i miłosierdziem istnieją rzeczy najważniejsze. Szare, zmęczone, samotne. Jak jej dobroć.
Gdy odwiedziliśmy ją latem zamierzaliśmy apelować, by ktoś jej pomógł.
Zbyt wiele interwencji, zbyt wiele dramatów spada na nasze barki.
Zamiast kolejnych apeli pragniemy przypomnieć nasz podziw dla niej i bezgraniczny szacunek.
Gdy zobaczysz wątłą postać kobiety w skromnej kurtce, zamiast ją ocenić uśmiechnij się chociaż, bo anioły mogą tak wyglądać. Być piękniejsze od eleganckich dam.
Śpieszmy się kochać ludzi … Jeśli zbyt wiele własnych spraw zawsze wydaje się ważniejszych, miniemy coś znacznie cenniejszego. Taka niepozorna odtrącana dobroć może nas czegoś nauczyć i zmienić.
W świecie krzyczących reklam gwarantujących szczęście z kupowania - dobry człowiek wie tylko jedno:
TYLE MASZ … ILE DASZ ….

strega63